Szuflada wspomnień
"Patrząc w odległość doświadczamy wrażenia, że człowiek składa się z szeregu postaci, które częstokroć nie mają pomiędzy sobą nic wspólnego. Przemiana materii sprowadza ten skutek, że ciało przebudowuje się z nowych wciąż pierwiastków, z tego samego wprawdzie materiału, ale w nowych warunkach i formach bytowania".
Proszę się nie niepokoić. To nie są słowa angielskiego komediopisarza. Napisał je przed kilkudziesięciu laty Stefan Żeromski, w powieści cieszącej się dziś najmniejszą popularnością wśród admiratorów jego twórczości: w "Dziejach grzechu". Niemniej mogłyby posłużyć za motto omawianej tu komedii. Gdyby, oczywiście, autor "Przedwiośnia" myśli tej nie skreślił w stylu i z powagą niezbyt stosowną do płochej igraszki scenicznej, za jaką "Photo-finish" zapewne uznać należy. We współczesnej literaturze dramatycznej nie brak utworów, których autorzy zadali sobie wiele trudu, by przekonać widza o bezsensowności ludzkiego istnienia, zdeterminowanego już w chwili narodzin - przez otoczenie, przez otaczający nas świat materialny. Nie ma wyjścia i nie ma dla ciebie ratunku, powiada widzowi Beckett; życie jest ohydą, przytakuje Albee, a Ionesco i wielu mniej lub bardziej udatnych ich naśladowców demonstruje nam to na różne sposoby, z gorliwością godną - być może - lepszej sprawy.
Ustinov jest w Polsce prawie nieznany, choć jego sztuki cieszą się od lat ogromnym powodzeniem nie tylko w ojczyźnie pisarza, który jest także znakomitym aktorem i chętnie grywa w nich główne role. "Photo-finish" jest, jak wiele innych jego komedii, utworem satyrycznym, przy czym przedmiotem satyry jest tu zarówno pewien gatunek obyczajowości, jak - i może nawet w znacznie większym stopniu - pewna moda literacka. Ustinov, chociaż nosi brodę i wąsy, nie należy do pokolenia, w którym zarost ma charakter ideowej manifestacji. Jest człowiekiem dojrzałym i nazbyt doświadczonym, by całkiem serio traktować ową pustą szufladę w biurku bohatera swej sztuki. Szuflada jest zawsze zamknięta na klucz, lecz i jej właściciel, i ten, który go powołał do scenicznego życia, wiedzą dobrze, że ważne są tylko domysły i marzenia, jakimi można ją napełnić. Nie ma w niej nic, a więc zawiera wszystko, co wkłada do niej nasza fantazja, ciekawość lub wspomnienia. To logiczne i oczywiste i nie ma w tym żadnej symboliki. Życie Sama, wbrew pozorom, nie jest pustą szufladą. Może było banalne, niekiedy głupie i niezbyt szczęśliwe, ale w gruncie rzeczy Sam je lubi. Gdyby było inaczej, nie rozpamiętywałby przeszłości tak drobiazgowo, a jednocześnie z tak pobłażliwą autoironią.
Człowiek przychodzi na świat; ma matkę zacną lecz dość ograniczoną i tatusia - pompatycznego hipokrytę (ale przecież - mimo wszystko - kocha ich takimi, jakimi są); potem żeni się z kobietą, która okazuje się nieznośna w pożyciu (ale przecież - mimo wszystko - pozostaje przy niej do końca życia); miewa kochanki, niekiedy nawet dość kosztowne (ale przecież - mimo wszystko - wspomina je chętnie); pisze książki nie najwyższego lotu, lecz zapewniające mu popularność i dostatek (ale przecież - mimo wszystko - dumny jest ze swych osiągnięć literackich) ; dożywa wreszcie osiemdziesiątki, jest chory, niedołężny i zgorzkniały (ale przecież - mimo wszystko - nie poddaje się i na znak niezależności wylewa do nocnika mleko i lekarstwa podsuwane mu przez żonę). Takie jest nasze życie, powiada Ustinov; nieudane i śmieszne, ale mimo wszystko jesteśmy do niego przywiązani. Nie jest to oczywiście prawda szczególnie odkrywcza i nowa, warto jednak od czasu do czasu uzmysławiać sobie takie prawdy - ot, tak po prostu, dla higieny psychicznej. Z tego też powodu warto zobaczyć "Photo-finish", komedię napisaną zręcznie i opartą na oryginalnym i zabawnym pomyśle dramaturgicznym (którego jednak nie zdradzę, by nie psuć zabawy przyszłym widzom), wyreżyserowaną precyzyjnie przez Ludwika René'go i zagraną tak właśnie jak należy grać ten gatunek - lekko, z wdziękiem i z delikatnym, ledwie zaznaczonym ironicznym dystansem - przez wybornych aktorów; Andrzeja Szczepkowskiego i Wandę Łuczycką, Mieczysława Voita i Danutę Szaflarską, Tadeusza Bartosika i Krystynę Kamieńską, oraz innych. Trzeba też odnotować udany debiut sceniczny Karola Strasburgera. Jan Kosiński wyczarował wnętrze angielskiego "home'u" mroczne i bardzo stylowe; trudno sobie wyobrazić piękniejszą, a jednocześnie trafniej dobraną oprawę plastyczną tej komedii.