Artykuły

Częstochowa. Nie tylko jazzowe "podTEKSTY" Rafała Olbińskiego

Tej wystawy nie można przeoczyć - prace Rafała Olbińskiego zostaną w częstochowskiej Miejskiej Galerii Sztuki do 10 kwietnia. Kto dotychczas nie zwiedził "podTEKSTÓW", ma jeszcze czas, by nadrobić zaległości.

A oto kilka wystawowych ciekawostek szczególnie wartych uwagi.

To pierwsza w Częstochowie tak duża wystawa tego światowej sławy malarza. 50 okładek "Jazz Forum", 15 inkografii oraz 14 oryginalnych prac zajmuje Salę Poplenerową Miejskiej Galerii Sztuki w Al. NMP 64. Jak to się stało, że artysta przystał na współpracę z częstochowską instytucją?

- Z Rafałem Olbińskim spotkałam się latem ubiegłego roku. Było to możliwe dzięki ludziom dobrej woli, prawdziwym pasjonatom, którym leży na sercu dobro naszej galerii. Rafał ugościł nas w swoim warszawskim mieszkaniu, podjął herbatą... Zaproponowałam mu wystawę. Zgodził się, choć zastrzegł, że obecnie maluje głównie na zamówienie i prace od razu trafiają do kolekcjonerów. Nie magazynuje ich, więc nie mogliśmy dokonać wyboru w pracowni artysty - opowiada dyrektor Miejskiej Galerii Sztuki Anna Paleczek-Szumlas.

W efekcie powstała wystawa w zasadzie retrospektywna, ukazująca różne etapy twórczości artysty. "podTEKSTY" złożono z dwóch części - prezentacji okładek, które Olbiński stworzył dla "Jazz Forum", oraz przywiezionych przez niego inkografii i oryginalnych prac udostępnionych przez prywatnych kolekcjonerów. Prace zebrane w drugiej części sali znane są choćby z albumu "Baśnie o miłości i innych dziwnych przypadkach".

"Jazz on the Cover"

Ekspozycję w Sali Poplenerowej otwiera prezentacja "Jazz on the Cover", czyli "50 okładek na 50-lecie Jazz Forum". Taki sam wybór prac trafił do specjalnego albumu wydanego przez Fundację im. Zbigniewa Seiferta. Wernisaż częstochowskiej wystawy, który odbył się 4 marca, połączono więc z promocją tego wydawnictwa (album wciąż można kupić w kasie MGSz). - Prawdę mówiąc, wymazałem już z pamięci to, że je kiedyś zrobiłem. Parę lat temu Aneta Norek [prezes Fundacji Zbigniewa Seiferta - przyp. red.] przypomniała mi o nich i zarazem przeraziła mnie informacją, że chcą z nich zrobić wystawę. Najpierw pomyślałem: to będzie kompromitacja. Gdy jednak zebrano je w całość, okazało się, że wcale nie były takie złe. Z paru okładek jestem dumny - mówił Olbiński podczas wernisażu.

Na ścianach częstochowskiej galerii mamy więc słynną okładkę z 1975 r., z numerem 34. Na niej wybitny skrzypek Zbigniew Seifert z koroną na głowie zwieńczoną - niczym skrzypce - charakterystycznymi ślimakami. Albo inny rarytas - numer 39. z 1976 r.: twarz Zbigniewa Namysłowskiego w ciele węża, ogon gada zakończony ustnikiem saksofonu. A może rok 1977 r. i Michał Urbaniak? I niebieska okładka z numerem 46.: muzyk w ogromnym czarnym kapeluszu, na którego rondzie umieszczone są drapacze chmur z Manhattanu.

Sam Olbiński nie ukrywa, że muzyka, zwłaszcza jazzowa, odgrywa w jego życiu sporą rolę. - Muzyka jest szczególnie ważna w życiu plastyków, którzy zazwyczaj pracują samotnie. Towarzyszą im tylko te dźwięki. A klasyczny jazz się nie starzeje, im dłużej żyjemy, tym jest świeższy. Ja miałem dodatkowo to szczęście, że dorastałem w czasach rozkwitu muzyki Beatlesów, Stonesów czy Led Zeppelin - zaznacza malarz.

Wernisaż był okazją, by zapytać o jego ulubione piosenki. Artysta, który uwielbia dygresje (woli je od rozmów o obrazach, bo te "powinny odpowiadać same za siebie"), przypomniał opowieść rodem z Martyniki.

- Gdy przebywałem na tej wyspie, zaproszono mnie na wywiad w miejscowej stacji telewizyjno-radiowej - wspominał. - Pod koniec padło pytanie o trzy ulubione piosenki. Co mogłem odpowiedzieć? Byłem we Francji, chciałem więc sprawić przyjemność gospodarzom i wymieniłem "La boheme". Do tego "No women, no cry" Boba Marleya. I "Just call me angel of the morning" ["Angel of the morning"] Niny Simone. To taka propozycja dla młodych mężczyzn, którzy dopiero wchodzą w życie emocjonalne. Polecam tę piosenkę na randkę. Jest fantastyczna, tak romantyczna, że już nic nie trzeba mówić. A gdy dołożyć szampan (może być "sowiecki" za 10 zł) i truskawki (byle kupowane w sezonie), ma się sukces za kilkanaście złotych. Sprawdziłem, to działa.

Goryla już nie zobaczymy

Na wystawę trafiły też okładki zrobione przez Olbińskiego dla najważniejszych amerykańskich gazet, na czele z "Time" czy "New York Timesem". Artysta sypał jak z rękawa anegdotami związanymi również z tym aspektem jego twórczości.

- Wyjechałem do Nowego Jorku. Był koniec 1981 r. Bilet powrotny wykupiłem na 23 grudnia, chciałem być w Polsce na święta. Jednak 13 grudnia wprowadzono stan wojenny. Miałem dylemat: zostać czy wrócić. Zostałem. Zastanawiałem się, jak przeżyć w tym Nowym Jorku. Dzwoniłem do różnych ważnych redakcji, agencji reklamowych, wydawnictw książkowych. Zaczynałem od najważniejszych, takich jak "Time". Podczas rozmowy z sekretarką zrozumiałem, że naczelny chciałby zaprosić na lunch słynnego plastyka z Polski. Bardzo się przejąłem, wziąłem pod pachę swoje plakaty, pożyczyłem od kolegi marynarkę, bo jeszcze nie miałem tam swojej. Strasznie lało, pomyliłem adres, nie mogłem trafić... W końcu dotarłem - okropnie zmoknięty i okropnie spóźniony. Wchodzę do sekretariatu i mówię, że jestem umówiony na lunch. Okazało się, że to nieporozumienie. Polityka jest taka, że zostawia się swoje portfolio, a jeśli dyrektor artystyczny będzie zainteresowany, zadzwoni do autora. Sekretarce zrobiło się mnie żal, zadzwoniła do dyrektora artystycznego. Powiedziała, że on już teraz rzuci okiem na te plakaty. Od razu spytał mnie, skąd jestem; mój angielski był wtedy tak słaby, że wszyscy o to pytali (potem, na szczęście, się to zmieniło). Mówię: "Poland". A on: "Fantastycznie, mogę zrobić ci zdjęcie? Szykuję właśnie okładkę do następnego wydania, o nowo przybyłych emigrantach". Zrobił mi zdjęcie polaroidem. I tak na okładce następnego magazynu znalazło się kilka osób, wśród nich ja. O ile wiem, byłem pierwszym Polakiem w tym miejscu - przed Janem Pawłem II i Lechem Wałęsą. Parę miesięcy później przyszło pierwsze zlecenie - na okładkę z gorylem. Zrobiłem ją w ciągu półtora dnia, bo terminy były ostre. Nauczyło mnie to bardzo szybko myśleć i bardzo szybko pracować - wspominał w Częstochowie malarz.

Na marcowym wernisażu można było obejrzeć oryginał projektu tej pamiętnej okładki. - Czerwony goryl z zębami w kształcie nabojów. Niemal King Kong pożerający ziemię. Można to odczytać bardzo wieloznacznie. Niestety, tej pracy nie zobaczymy już w Częstochowie. Niedawno pojechała do galerii w Sopocie. Widzieli ją jednak wszyscy, który odwiedzili wernisaż i pierwsze dni wystawy - zaznacza Anna Paleczek-Szumlas.

Za to nadal można zobaczyć debiutancką okładkę Olbińskiego dla "New York Timesa", ukazującą Europę podzieloną na dwa bloki - wschodni i zachodni. - To piękno natury podzielonej bezwzględnym murem stworzonym z ładunków bombowych - wyjaśnia dyrektorka częstochowskiej galerii.

Mężczyźni z dmuchawca

Olbiński przyzwyczaił odbiorców do rozszyfrowywania ukrytych w jego pracach symboli i znaczeń. Czy właśnie stąd wziął się tytuł wystawy - "podTEKSTY"?

- Poprosiłam Rafała Olbińskiego, by to on zatytułował wystawę. Ostatecznie jednak sama musiałam się podjąć tego zadania, bo artysta musiał nagle wyjechać do Nowego Jorku. Wymyśliłam "podTEKSTY", a on zaakceptował to rozwiązanie - tłumaczy Anna Paleczek-Szumlas. - Każda jego praca opowiada jakąś historię, każdy zobaczy w niej coś innego. Choć by poprawnie zinterpretować np. każdy szczegół "Pieśni Odyseusza", trzeba dobrze znać sztukę antyku, przeczytać o niej tyle co sam artysta. Jednak Rafał Olbiński jest człowiekiem niezwykle skromnym (to cecha największych osobistości) i twierdzi, że to osoby, które zamawiają u niego obrazy, wymuszają zawarcie w nich pewnej symboliki.

Dlatego na częstochowską wystawę należy zarezerwować sobie dłuższą chwilę. Obejrzeć prace nie w biegu, a ciesząc się szczególikami i artystycznymi smaczkami. Choćby tymi ukrytymi w 50 okładkach.

Choć inne prace też fascynują. Tak jak "Urodziny Natalii". - Piękna kobieta w czerwonej sukience, włosy upięte w skromny kok, dmucha w dmuchawiec. Nie ulatują jednak z niego nasionka, a mężczyźni. Okazuje się, że to portret ukochanej córki Rafała Olbińskiego. Co ciekawe, inkografię tej pracy sama kupiłam. Rafał napisał na niej dedykację dla Miejskiej Galerii Sztuki. A potem przywiózł drugą taką samą pracę, w większym formacie. Na wystawie możemy zobaczyć je obok siebie - dodaje kuratorka wystawy.

Czarny pegaz w stadzie fortepianów

Dyrektor galerii nie ukrywa, że najbardziej polubiła "Requiem dla Chopina". - Zazwyczaj Pegaz ukazywany jest jako biały, skrzydlaty symbol nieokiełznanej niczym wolności. Tu Pegaz jest czarny jak fortepian. Na skrzydłach ma klawisze i stoi w stadzie fortepianów. Od ubiegłego roku w Miejskiej Galerii Sztuki też mamy fortepian. Nieraz go wykorzystujemy - dodaje Anna Paleczek-Szumlas.

"podTEKSTOM" towarzyszą różne wydarzenia. Galeria planuje m.in. dwa spotkania - 3 i 10 kwietnia. Miejską Galerię Sztuki odwiedzić ma Paweł Brodowski, redaktor naczelny "Jazz Forum" (nie mógł być na wernisażu, którego termin pokrył się z Bielską Zadymką Jazzową), będzie koncert jazzowy i pokaz tańca do muzyki jazzowej. Do Częstochowy wróci także sam bohater wystawy.

- Ona od początku cieszy się zainteresowaniem. Ludzie przychodzą, pytają, czy zostały jakieś zaproszenia, ulotki, plakaty... Dodrukowałam więc plakatów, bo wiele osób chce je mieć. Poproszę Rafała Olbińskiego, żeby nadał im sygnatury - zapowiada szefowa MGSz. - Na jednym z planowanych wydarzeń będzie można kupić sobie taki plakat. Nie będzie drogi (chodzi o zwrot kosztów wydruku), ale jako pamiątka - cenny.

Wystawa pozostanie w Częstochowie do 10 kwietnia. Od wtorku do piątku czynna jest w godz. 10.30-18, w soboty i niedziele od godz. 12 do 19. Bilety normalne kosztują 5 zł, ulgowe 4 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji