Artykuły

Teatr mówi o Chrystusie

"Historyja o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskimi w wersji Teatru Wierszalin ma jedną zaletę. Otwiera dyskusję o relacji między kościelnym sacrum a artystycznym profanum - o spektaklu Teatru Wierszalin oraz Festiwalu Gorzkie Żale/Nowe Epifanie pisze Piotr Zaremba w tygodniku wSieci.

Podczas tegorocznego festiwalu "Nowe Epifanie. Gorzkie żale" wydarzył się incydent. Oto chór Centrum Myśli Jana Pawia II, skądinąd patrona imprezy, nie chciał wystąpić w przedstawieniu "Znak Jonasza" Pawła Passiniego.

Spektakl był zbitką fragmentów Starego Testamentu poświęconych Jonaszowi, którego ocalenie uznano za prefigurację Zmartwychwstania Pańskiego, ze średniowiecznym oficjum "Nawiedzenie grobu" wykorzystującym sceny z Ewangelii. Chórzyści mieli przeświadczenie, że taniec niewiast spieszących do grobu Jezusa jest zbyt... frywolny. Konflikt zażegnano i prawie wszyscy śpiewacy wystąpili. Naoczni świadkowie, do których mam zaufanie, twierdzili, że to przypadek nadwrażliwości. Ja spektaklu nie widziałem. Nie podejrzewam, aby organizatorzy, wśród których odnajduję aktora Redbada Klijnstrę, chcieli firmować coś dotykającego religijnych uczuć.

Zarazem gdybym go oglądał, nie wiem, czy pospieszyłbym od razu z wyrobioną opinią. Na pewno nie wyśmiewałbym pochopnie tych ludzi. Bo mamy do czynienia z jedną z największych tajemnic, jaką są owe uczucia. To coś delikatnego, a dziś nieustannie wystawianego na próbę.

Organizatorzy zadeklarowali swój cel: "Poszukiwanie nowych, współczesnych epifanii piękna oraz inicjowanie twórczego dialogu artystów z tradycyjną sztuką religijną w duchu Listu do artystów Jana Pawła II". Idei można tylko przyklasnąć.

W jej ramach mieliśmy do czynienia z przedstawieniami, filmami, wystawami, koncertami. Za największe wydarzenie uznano premierę "Historyi o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" Mikołaja z Wilkowiecka. Już choćby dlatego, że TVP Kultura przeprowadziła transmisję premiery, czego nie robiono. I mamy do czynienia z owianym legendą Teatrem Wierszalin Piotra Tomaszuka. Jeśli umieszcza się taką instytucję w niewielkim Supraślu i deklaruje kontynuację poszukiwań Tadeusza Kantora czy Jerzego Grotowskiego, można liczyć na szmerek.

Mikołaj z Wilkowiecka to XVI-wieczny prowincjał paulinów, który wybrał formę średniowiecznego misterium, aby opowiedzieć najważniejszy kawałek Ewangelii, który jednak - jak zauważył Tomaszuk - dramatyzmem ustępował samej Męce Pańskiej. I język, i realistyczne, wręcz krotochwilne, wstawki, bywały już przedmiotem nieporozumień.

W roku 1962 sztukę wystawił w Teatrze Narodowym Kazimierz Dejmek. Ta inscenizacja była atakowana przez Kościół jako prześmiewcza. Z opisów wnoszę, że mogło dojść do komedii omyłek. Dejmek, niewierzący marksista, był zafascynowany i sztuką religijną, i plebejską ludowością, której w "Historyi" pełno. Widziałem jego piękną łódzką inscenizację innego misterium, "Dialogus de Passione" z roku 1977. Ale pamiętajmy: lata 60. to czas ostrego zderzenia tego, co oficjalne, i tego, co kościelne.

A co z przedstawieniem Tomaszuka? Powiem od razu: ja zachwycony nie byłem. Przeszkadzały mi rzeczy, które zaliczam nie tyle do sfery obrazoburstwa, ile teatralnej maniery. Granie wielu postaci przez tych samych aktorów (w kilkuosobowym teatrze reguła), występ we współczesnych ubraniach, styl gry wywodzący się, choć nie w każdym momencie, od "Umarłej klasy" Kantora, do tego tematu mi nie pasował. U paulina była groteska, ale inna. Tomaszuk lubi traktować ludzi jak marionety. A zamysł teatru w teatrze wydał mi się zupełnie zbanalizowany.

Zarazem kilka momentów tego przedstawienia zapamiętam jako piękne: sceny nawrócenia Świętego Tomasza i "samokrytyki" świętego Piotra czy z drugiej strony groteskową, ale pasującą do tamtej poetyki sekwencję meczu bokserskiego Jezusa z Szatanem. Ale zgoła nie jestem w stanie pojąć, po co tyle histerii w zachowaniu niewiast spieszących do grobu. A już niektóre rozwiązania, jak pożeranie chleba przez uczniów w wieczerniku, kiedy Jezus ustanawia Kościół, wydały mi się uwłaczające powadze tego, co pokazują. Ale podkreślam - to żaden atak, to maniera, której w teatrze coraz więcej.

Ja kręcę nosem, a ultrakonserwatywny Paweł Milcarek chwali. Sposób, w jaki Nauczyciel-Jezus karci apostołów-wyznawców, jemu podoba się bardziej niż mnie. Ale zachwyty, również konserwatywnych katolików, wynikają też z czegoś innego. Jest głód porozumienia między kościelnym sacrum a artystycznym profanum. Nawet jego protezy budzą więc entuzjazm.

Ale nie dziwmy się, kiedy nawet średnio wyrobiony widz odrzuci ewangeliczną opowieść zagraną w pewnych momentach ruchami Kantorowskich marionet. Natomiast samą dyskusję, jak pokazywać religię w teatrze, uważam za ożywczą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji