Artykuły

Małgorzata Gorol: Biorę cały pakiet

- Długo myślałam, że w życiu dobre ze złym musi się równoważyć, że za prezenty trzeba będzie zapłacić. A teraz wbijam sobie do głowy, że nic nie trzeba poświęcać - mówi aktorka Teatru Polskiego we Wrocławiu, laureatka nagrody Warto w kategorii Teatr.

Magda Piekarska: Cztery miesiące temu marzyłaś o roli w filmie, pracy z Krystianem Lupą i dalekomorskim rejsie. Pragnienia się spełniają?

Małgorzata Gorol: A dzisiaj prosto z planu filmowego pędzę na próbę do "Procesu".

A film? U kogo grasz i co to za rola?

- To na razie tajemnica. Powiem tylko, że to absolutny szczyt, jeśli chodzi o polskie współczesne kino. Nie wyobrażałam sobie lepszego debiutu. Jestem tego pewna, zwłaszcza po doświadczeniu pierwszych dni zdjęciowych. Najzabawniejsze, że to wszystko samo do mnie przyszło. I skumulowało się w krótkim czasie. Najpierw wiadomość o nagrodzie Schillera, dwa dni później - WARTO. Potem zdążyłam jeszcze zagrać jedną "Media Medeę" w Teatrze Polskim i pójść na pierwszą próbę do Lupy. No i w pociąg na plan filmowy.

W pierwszej obsadzie "Procesu" Lupy nie było twojego nazwiska.

- Zdjęcia do filmu miały mi uniemożliwić tę pracę. Zobaczyłam tę listę dzień przed maratonem "Dziadów". Przykro mi się zrobiło. Tłumaczyłam sobie: mam film, nie mogę robić dwóch rzeczy naraz. I tak przecież jedno marzenie spełniam. Ale jakoś nie dawało mi to spokoju, bo może jednak mogę te moje spełnienia rozszerzyć? No i okazało się, że jednak w kwietniu nie mam za dużo zdjęć. Odważyłam się zadzwonić do Krystiana kilka dni przed pierwszą próbą. Usłyszałam: "Aha, jak chcesz, to dobrze".

Na gali WARTO powiedziałaś, że rok temu, kiedy nie dostałaś nagrody, poczułaś się jak Małgorzata Nie-WARTO Gorol. A mi się wydawało, że osoba, która przez trzy lata z rzędu próbowała się dostać do szkoły aktorskiej, musi mieć w sobie odporność na takie porażki.

- Z nagrodami jest inaczej. A przydomek Nie-WARTO Gorol nadał mi mój ówczesny chłopak. Dla mnie przełomem były pierwsze recenzje z "Podróży zimowej". Czytałam je z moją współlokatorką i chichrałyśmy się cały czas. To była pierwsza nagroda.

A teraz?

- Nie jestem w euforii, mam wrażenie, że świadomość wygranych jeszcze do mnie nie dociera. Dostać dwie nagrody w ciągu tygodnia to jednak przesada, abstrakcja jakaś. No i to, że spełniają się moje marzenia.

O filmie mi nie opowiesz, ale skąd marzenie o pracy z Lupą?

- To się zaczęło w szkole teatralnej. Chodziło się na spektakle Lupy do Starego Teatru, mieliśmy zajęcia z jego aktorami, pracowaliśmy z reżyserami, którzy byli nim zafascynowani. Chcieliśmy robić dyplom z Lupą i prawie nam się udało. Jak się dowiedzieliśmy, że na czwartym roku będziemy mieli warsztaty z Krystianem, z monologu wewnętrznego i z improwizacji, wiedzieliśmy, że przydarza nam się coś wyjątkowego.

Co to było?

- On nas po prostu zaczarował. Poziom rozmowy o aktorstwie, jaki zaproponował, głębia tej rozmowy, to było coś, czego jeszcze nie doświadczyłam. Okazało się, że od dawna byłam głodna tego, co wtedy dostałam. Sama rozmowa z nim to coś wyjątkowego.

Kogo grasz w "Procesie"?

- Gram dziewczynę z kancelarii, która odprowadza K., kiedy on słabnie. Kiedy ostatnio po raz kolejny sięgnęłam po "Proces", ten fragment zrobił na mnie ogromne wrażenie, przez cały czas miałam przeczucie, że coś złego się wydarzy.

A ty nie masz? Nie za dużo tego dobrego?

- (po dłuższym zastanowieniu) Nie. Nigdy nie ma za dużo dobrego. Ale mam kłopot z tym, żeby tak to traktować. Długo myślałam, że w życiu dobre ze złym musi się równoważyć, że za takie prezenty trzeba będzie zapłacić. A teraz wbijam sobie do głowy, że nie musi tak być. Że mogę mieć wszystko - rodzinę, normalne życie, prywatność, spełnienie w teatrze. Że nic nie trzeba poświęcać. Chciałabym mieć wszystko.

Zachłanna jesteś.

- Tak, jestem zachłanna. Ale potrafię cieszyć się małymi rzeczami. Tym, że moja współlokatorka kupiła jakąś śmieszną szmatkę. Pogodą - notorycznie. Księżycem. Widokiem nieba. Spacerem. Jazdą na rowerze. Każdą podróżą. Przy czym mam też wielkie skłonności do melancholii. Ale spełnianie marzeń polecam każdemu.

Masz kolejne na liście?

- To jest właśnie niesamowite - ja naprawdę teraz nic więcej nie chcę. A przy okazji zrzuciłam z siebie jakiś potworny ciężar, bo przez wiele lat strasznie wstydziłam się marzenia o aktorstwie. Wstydziłam się nawet powiedzieć znajomym, że zdaję do szkoły teatralnej. A teraz przestałam się wstydzić, czaić. Przestałam obarczać to moje marzenie lękiem. Głośno mówię, krzyczę, że się spełniło. To jest wspaniałe.

Czego się bałaś?

- Nie wiem, może tego, że to marzenie było takie duże? Że jest może za duże dla mnie? W liceum chodziłam na zajęcia teatralne, a jak mnie pytali o plany po maturze, to nawet tam się wstydziłam przyznać, że myślę o aktorstwie. "A nie wiem" - mówiłam - "chyba zrobię sobie rok przerwy". I zrobiłam.

Kiedy zniknął ten lęk? W konfrontacji z publicznością?

- To cały czas trwa, chociaż dziś dużo lepiej sobie z nim radzę. A na początku było ciężko. Niedobrze wypadałam na egzaminach wstępnych. Rodził się we mnie ogromny bunt, że jak to, dlaczego ktoś ma mieć prawo do oceny mojej wrażliwości i talentu. Zamykałam się, mówiłam sobie: "a właśnie ja wam tego nie pokażę". To mnie do dziś blokuje na castingach. Bo egzamin do PWST to jest szok. Mówią ci: otwórz buzię, zatańcz, jesteś na łące, zaśpiewaj ludową piosenkę. Czułam się jak kretynka. A potem i tak w dużej mierze decyduje przypadek, bo ile można w człowieku zobaczyć przez kilka minut?

Jak sobie radzisz z tą blokadą?

- No, nie jestem wyluzowaną aktorką. Dopiero od dwóch miesięcy dzięki Agnieszce Kwietniewskiej [aktorka Teatru Polskiego - red.] ręce mi się nie trzęsą, kiedy gram w "Podróży zimowej". A że trzymam tam taką tackę, za każdym razem miałam wrażenie, że wszyscy tylko to widzą. Ten lęk odpuszcza, kiedy głęboko wejdę w pracę nad tekstem, nad zadaniem. Zauważyłam to w studium aktorskim w Katowicach. Pracowaliśmy nad Dostojewskim i w którymś momencie coś puściło, przestałam się czaić. Do dziś zdarza się, że odpalam wrotki na próbach trochę za późno, na generalnych, na premierze. Staram się to w sobie zwalczyć. Przecież trzeba umieć próbować i się z tego cieszyć. To kwestia skupienia i koncentracji nad zadaniem. Ale jednocześnie coś fałszywego - staję na scenie i zajmuję się sobą, wstydzę się i nie chcę powiedzieć tekstu. A przecież po to tutaj jestem!

Zastanawiałaś się, skąd ta dwoistość - z jednej strony apetyt na granie, z drugiej ta potworna trema?

- To taka moja przyczajona wiara. Bo niby się boję, ale mam przeczucie, że jednak mogę, że dam radę. Pamiętam konkurs recytatorski, w którym brałam udział, kiedy miałam jedenaście lat. Wygrałam - ex aequo z przyjaciółką. Podczas pracy nad tekstem czułam potworny wstyd, bałam się go powiedzieć. A kiedy stanęłam przed dużą publicznością, nagle wszystko puściło. I okazało się, że jest łatwiej niż przed jedną osobą.

Zawsze chciałaś być aktorką?

- Nie, na początku chciałam zostać gimnastyczką. Potem, jak się okazało, że gimnastyczka kończy karierę w wieku piętnastu lat, postanowiłam zostać trenerką. Jeszcze później - prawniczką, bo podobały mi się mowy końcowe w filmach. Aktorka pojawiła się na końcu, kiedy szukałam sposobu na załatanie luki po treningach gimnastycznych, które wypełniły mi kawał dzieciństwa. Ale zawsze miałam wybujałą wyobraźnię. Jako dziecko przed snem wymyślałam sobie różne przygody, w których byłam postacią w bajce, filmie, jakimś abstrakcyjnym świecie. To się bierze chyba z tego, że nie do końca umiem żyć po prostu, tu i teraz, że czegoś mi brakuje. A rozciągnięcie czasu, jakie daje spektakl teatralny, pozwala mi w nim widzieć równoległy świat. Łatwo mi sobie wyobrazić, że jestem częścią tego innego świata.

Łatwo z niego wrócić do rzeczywistości?

- To zależy, ale raczej nie. I pewnie dlatego część aktorów pije sporo alkoholu. Ten moment przejścia bywa bolesny.

Są sposoby na ten ból?

- Czasem wystarczy usiąść i poprzebywać z kolegami z zespołu. A czasem trzeba sobie radzić samemu, znaleźć rytuał, który złagodzi to przejście. Ja np. po "Śmierci i dziewczynie" schodzę w kulisy i od razu zapalam papierosa, mam go przygotowanego w kieszeni szlafroka. Dopiero potem biorę prysznic, żeby zmyć z siebie tę krew mojej postaci.

Co ci dała ta rola? Coś może zabrała?

- Zabrała dużo, ale nie będę o tym mówić. Dała dużo dobrego i dużo złego. Na pewno mnie zmieniła. Z rzeczy dobrych - powrót do gimnastyki artystycznej, tego marzenia z dzieciństwa, albo joga, którą zaczęłam uprawiać. W efekcie przestałam jeść mięso i to we mnie zostało. Na pewno też to, że musieliśmy zawalczyć o ten spektakl, sporo mnie nauczyło. Np. tego, że nie jestem w stanie nałożyć na siebie uładzonego wizerunku. I że jak będę miała ochotę pyskować, to będę to robić, zwłaszcza w ważnej sprawie. Dzięki temu, co wydarzyło się wokół premiery, wiem też, że kontaktu z telewizją należy unikać. Że nie warto na nią marnować czasu.

Do telewizji poszłaś w koszulce ze zdjęciem, na którym była twoja ręka w twoich majtkach.

- Fakt, nie musiałam tego robić. Nie miałam planu, żeby prowokować. Dostałam tę koszulkę po premierze od Natalii Kabanow, która zrobiła mi to zdjęcie. I poczułam, że muszę się jakoś określić. Inaczej będę konformistką. Przecież pozowałam do tego plakatu, gram w spektaklu, podpisuję się pod tym.

Kiedy płyniesz w rejs?

- We wrześniu, z Göteborga do Gdyni, Darem Młodzieży. Dziś ze względu na zdjęcia do filmu termin wydaje się zagrożony. Ale nie dopuszczam do siebie myśli, że się nie uda. Jak już mam spełniać marzenia, to biorę cały pakiet.

Małgorzata Gorol* - urodzona w Katowicach, absolwentka krakowskiej PWST; we wrocławskim Teatrze Polskim zadebiutowała rolą w "Mitologiach" w reżyserii Pawła Świątka, potem zachwycała publiczność m.in. kreacjami w "Podróży zimowej" (reż. Paweł Miśkiewicz) i "Śmierci i dziewczynie" (reż. Ewelina Marciniak) - za tę ostatnią dostała nagrodę WARTO.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji