Artykuły

Księżniczka techno

Po sukcesie młodzieżowej maka­breski "Młoda śmierć" reżyser Anna Augustynowicz poszła za cio­sem: pokazała Gombrowicza w mło­dzieżowym rytmie techno. Aktorzy Współczesnego zagrali spektakl z przyjemnością, która udzieliła się także widowni.

Widać, dyrektor-reżyser Anna Augu­stynowicz bardzo serio traktuje przy­miotnik "współczesny" w nazwie swe­go teatru, bo każdy kolejny spektakl wy­posaża obficie w znaki naszych czasów. To dość wyraźny rys charakteru sce­nicznego pisma Augustynowicz. Jej re­alizacje nie przenoszą widza w jakieś baśniowe krainy ułudy, ale w miejsca konkretne, znane nam jeśli nie z co­dziennych doświadczeń, to na pewno z gazet, radia i z telewizji, Czyli z ob­szaru tzw. kultury masowej.

Tym razem Anna Augustynowicz, po­służyła się tekstem Gombrowicza, aby przenieść swoich widzów na współczes­ne techno-party.

"Iwona, księżniczka Burgunda", od­kąd powstała (w 1935 roku), była tra­gikomedią o przykrościach, jakie spot­kać mogą każdego, kto zanadto żartu­je sobie z boskich praw natury i ludz­kich konwenansów. Przez lata sztuka (jak to sztuka) obrosła w rozmaite in­terpretacje, ale w każdej antypatyczna (sympatyczna inaczej) Iwona poprzez samą swoją obecność w przyrodzie wy­zwalała nagle w eleganckich skądinąd osobach dramatu złe instynkty.

Tak pozostało i w najnowszej, szcze­cińskiej wersji.

Na początek dobrze jest nieco oszoło­mić widza, więc spektakl rozpoczyna się brawurowym pokazem mody. Pla­stikowe, jaskrawe wdzianka i seledyno­we garnitury, mokasyny i białe skarpe­ty, bezprzewodowe mikrofony oraz bły­ski flesza idiotkamery - ten estradowy show zapowiada niezłą zabawę. Do te­go muzyczna oprawa techno, z wkom­ponowanym przez Jacka Ostaszewskie­go głosem słynnej, polskiej śpiewaczki Olgi Szwajgier. Pierwsze wrażenie - or­gastyczne.

Potem napięcie stopniowo maleje. Na czerwonej, obitej aksamitem sofie (sprowadzonej ponoć specjalnie z Wiednia) pojawia się Iwona (Beata Zygarlicka) w asyście ciotek (tradycyj­nie już w damskiej roli Jacek Piątkow­ski i Wiesław Orłowski). Zblazowany Książę Filip (Paweł Niczewski) rozpo­czyna swój żart i - ku wielkiej konster­nacji dworu - poślubia biedaczkę.

Rzecz dzieje się w panoptikum figur współczesnych: Król (Tadeusz Zapaś­nik) i Królowa Matka (Anna Januszew­ska) zdradzają maniery naszej klasy średniej, która jest już na finansowym i towarzyskim topie, ale do końca nie potrafi się z tym oswoić. Paweł Niczew­ski jako Filip wciąż gra współczesne­go Małolata z "Młodej śmierci", a ple­bejski narzeczony Iwony, z komórkow­cem i plerezą tłustych włosów jest ko­lejnym, bezlitosnym żartem z wytwo­ru kultury disco-polo.

Z kolei Cyryl (Arkadiusz Buszko) od­grywa rolę dandysa w garniturze od Hugo Bossa.

Zaś jeszcze przed premierą jeden z go­ści (pewien szczeciński dziennikarz te­lewizyjny o dobrym sercu) dał monetę choremu na AIDS Żebrakowi (Mate­usz Bejger) klęczącemu przed wej­ściem do teatru, bo uwierzył, że to że­brak prawdziwy.

W tej to scenerii trwa sobie Iwona, de­nerwuje swoim trwaniem i stopniowo wyprowadza z równowagi i rozsadza dworski ład. Trzeba przyznać - Beata Zygarlicka w tej roli - denerwuje wy­śmienicie i fachowo. Innego rodzaju milczący niepokój, pomieszany z gro­teską wprowadza świetny (choć drugo­planowy) Grzegorz Młudzik - tu jako lokaj Walenty. Za każdym razem poja­wia się tanecznym krokiem, z perwer­syjnym uśmiechem bazyliszka szyku­jącego się do połknięcia muchy i za każ­dym razem - w uszczuplonej gardero­bie. Aż wreszcie w finale objawia się w samych tylko przepysznych, krwisto­czerwonych slipach, z dekadenckimi ta­tuażami na całym ciele.

Żywiołowy aplauz widowni wzbudził też Szambelan (Jacek Polaczek) tańczą­cy z krzesłem w jakimś atawistycznym tańcu techno. Robił to jednak nieśmia­ło, i w ocenie znanych mi koneserów tej muzyki, siedzących nielicznie na wi­downi - jako techno-dansjer nie dał z siebie wszystkiego.

Gombrowicz byłby jednak zadowolo­ny i chyba spodobałaby mu się atmos­fera chorobliwej walki konwenansu z naturą, jaka zagęszcza się pod koniec spektaklu. Taniec techno uruchamia ciąg skojarzeń socjoerotycznych, nie­obcych przecież autorowi "Iwony". Oczywiście - nie należy stąd wysnu­wać zbyt dosłownych i daleko idących wniosków - takich mianowicie, że wszyscy podświadomie tęsknimy za za­kazanym owocem techno. Inteligentny widz sam sobie wybierze właściwą in­terpretację.

Jedno jest pewne - przy całej swej in­scenizacyjnej brawurze reżyser Anna Augustynowicz nie udławiła się Formą "Iwony", tak jak Iwona udławiła się ością karasia.

A przecież mogła, bo "Iwona", tak jak karaś, to wbrew pozorom - trudna ry­ba.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji