Artykuły

Odwaga szukania kołtuna w...

Stuletnia "tragikomedia kołtuńska" nadal potrafi bawić, poruszać i zapładniać wyobraźnię. Spektakl szczecińskiego Teatru Współczesnego daleko odbiega od rutynowego wystawiania szkolnej lektury i od pięciu lat cieszy się niesłabnącym powodzeniem.

Oryginalną adaptację "Moralności pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej z warsztatową biegłością wyreżyse­rowała Anna Augustynowicz.

- Wystawianie klasyki ma sens, jeśli w tekście utworu jestem w sta­nie słyszeć współczesnych ludzi - mówi reżyserka. - To podstawowy warunek. Reżyserowi nie chodzi o inscenizowanie literatury, lecz o ukazanie relacji między ludźmi.

Służąca albo dom publiczny

O tym, że autorka poruszyła pro­blem nieobcy nam i dziś, świadczy liczący sobie zaledwie dziesięć lat tekst, zamieszczony w programie teatralnym "Dulskiej" w insceniza­cji Adama Hanuszkiewicza w Te­atrze Nowym w Warszawie, w któ­rym reżyser tak się wypowiada:

"Otóż w wielu dobrych, szla­chetnych domach, w których i ja się chowałem, gdy chłopak osiągnął wiek gimnazjalny, wymieniano czterdziestoletnią służącą na szes-nastkę. To nie był żaden cynizm, ale celowe działanie. Jeżeli potrak­tować tę sytuację bez uprzedzeń i obłudy, to proszę mi powiedzieć, gdzie młody chłopak w wieku Zbyszka mógł przed ślubem zacząć być mężczyzną? (...) Pozostawał - o zgrozo - dom publiczny albo po prostu służąca... I matki roz­strzygnęły. Wybrały mniejsze zło... i zdrowsze. To była norma obycza­jowa, przyjęta przez ogół szlachet­nych domów. Nikogo to nie gorszy­ło, tylko nie wolno było o tym mó­wić. (...) Czy zatem można tak gene­ralnie potępiać Dulską i... nasze matki? Z tamtej epoki?".

Nie wiem, skąd twórca musica­lu "Dulska" wytrzasnął kodeks etyczny aprobujący wspomniane postępowanie. Faktem jest, że wła­śnie dlatego wiek wcześniej autor­ka napisała swoją "Moralność pani Dulskiej", żeby przerwać zaklęty krąg milczenia wokół obyczajowej obłudy "naszych matek z tamtej epoki". Gabriela Z. - kobieta wy­zwolona, wielokrotnie zakocha­na i dwukrotnie zamężna, skanda­listka swoich czasów - nie mogła znieść pruderii i zakłamania ota­czających wówczas sferę ludzkiej seksualności. Na mój rozum lep­szym rozwiązaniem w tamtej epo­ce były jednak domy publiczne niż "mniejsze zło... i zdrowsze". Dla ko­go? Przecież nie dla Hanki.

Dobrze więc się stało, że An­na Augustynowicz sięgnęła po "Mo­ralność..." Zapolskiej. Wbrew po­dobnym próbom interpretacji, jak powyżej przytoczona. I na przekór opiniom najmodniejszego ostatnio reżysera młodego pokolenia, które­mu organizuje się festiwale w War­szawie i obdarza Paszportem "Poli­tyki". Byłem świadkiem jak Jan Kla­ta, z właściwą mu dezynwolturą, oświadczył publicznie, że nigdy w życiu nie wystawi żadnej sztuki Zapolskiej.

Ryszard III w kuchni

- Jeśli możemy się śmiać z kołtuna, to tylko wtedy, gdy będziemy mieli odwagę poszukać go w sobie - uważa Anna Augustynowicz.

I słusznie. Nie bała się ryzyka. Udowodniła, że Zapolska napisała świetny dramat rodzinny, który właściwie się nie zestarzał. Insceni­zacja rozgrywa się w niepokojąco pustej i zimnej scenografii Walde­mara Zawodzińskiego. Twórcy chcieli, by była bliższa naszym cza­som, zrezygnowali więc z kanap, pluszu, falban, kilimów, koronek, naftaliny i moli. Zamiast tego mamy wolne przestrzenie komfortowych pomieszczeń, zasygnalizowane po­łyskliwymi, metalowymi ramami. W takim to współcze­snym apartamencie, nieprzytulnym, za to trendy - jest na­wet winda (!) - mieszkają uczestni­cy dramatu. Ubrani są nowocze­śnie i nawet - poza samą panią do­mu i jej mężem Felicjanem - z pewną modną niedbałością. Ich podejście do spraw seksu symbo­lizuje kolorystyka odziewku, utrzy­mana w tonacjach czerni i czerwie­ni. Bohaterka bynajmniej nie nosi barchanów, a jej córki zamiast ćwi­czyć walca, poruszają się w ryt­mach muzyki techno Jacka Wierzchowskiego. Anna Januszewska ja­ko Dulska od początku wymusza tempo akcji. Szczupła, przygarbio­na, opięta grubym czarnym golfem i długą spódnicą, z szybkością ka­rabinu maszynowego wyrzuca skrzekliwe komendy, wywołując poruszenie wśród spanikowanych domowników. Patrzy czujnie, po­dejrzliwie, spode łba. Rozmaza­na szminka sprawia, że jej usta są dziwnie nieforemne. W całej nieco pokracznej sylwetce czai się nie­spożyta energia. Bo Dulska widziana przez Augustynowicz to tyran w wydaniu kieszonkowym - Ry­szard III w kuchni.

Januszewska miała godnych siebie partnerów: intrygującą, peł­ną seksapilu, szczwaną Juliasiewi­czową - Magdalenę Myszkiewicz; apetyczną Hankę - Ewę Sobcza­kównę; wodzącego za nią tęsknym okiem Dulskiego - Roberta Gond­ka (w wersji premierowej grał tę ro­lę Tadeusz Zapaśnik - dziś na eme­ryturze i daleko poza krajem); bez­silnie miotanego sprzecznościami, lecz chętnie "lampartującego się" Zbyszka - Wojciecha Brzezińskie­go; zafascynowane budzącą się w nich cielesnością siostry: sponta­niczną spryciulę Hesię - Joannę Matuszak, i naiwną, dobroduszną Melę - Grażynę Madej; wyciszoną, nieobecną Lokatorkę - Krystynę Maksymowicz; aż po chłopski re­wers samej Dulskiej, Tadrachową - Iwonę Kowalską. Wszyscy, nie stro­niąc od komediowo przerysowa­nych gestów, nadali utworowi Ga­brieli Zapolskiej świeżego sensu, bez uwspółcześniania na siłę.

Inscenizacja wydobywa z tekstu wszelkie walory komizmu. Lawi­na cierpień, która pewnego feral­nego dnia spadła na głowę Dulskiej, jest tym bardziej zabawna, że stało się to, poniekąd, na jej własne ży­czenie. A śmiech w teatrze jest czynnikiem oczyszczającym. Na równi z powagą tragedii. Odpo­wiednie wyważenie obu tych czyn­ników wymaga jednak ręki mistrza.

Dulska wiecznie żywa

Anna Augustynowicz udowodniła, że treści zawarte w tej tragikomedii nadal potrafią bawić, poruszać i za­pładniać wyobraźnię. Szczególnie wtedy, gdy znane motywy widz otrzymuje w nowej formie - przedstawione odmiennymi, mniej konwencjonalnymi środkami. Ina­czej - po oswojeniu przez insceni­zatorkę na tej scenie tak obrazo­burczych dramatów, jak "Moja wą­troba jest bez sensu albo zagłada ludu" Wernera Schwaba czy "Mło­da śmierć" Grzegorza Nawrockiego - już by się nie dało. Warto przeko­nać się, że szkolną lekturę moż­na przenieść na scenę tak, by nie odstręczała martwym językiem ani nudą. Kolejną zaletą tej wersji, przygotowanej pod prąd tradycji i schematom, jest brak tezy i unikanie taniego dydaktyzmu. Aniela Dulska występuje tu bardziej jako swojska, damska odmiana macho - silna osobowość, wybijająca się na niezależność przez podporząd­kowanie sobie mężczyzny, którego traktuje wyłącznie jako samca nie­zbędnego do zaspokajania jej po­trzeb. Czy nie jest to niedwuznacz­ne nawiązanie do wizerunku współczesnej kobiety, jaki forsują media?

Dzięki Annie Augustynowicz i jej zespołowi "Moralność pani Dul­skiej" Zapolskiej przeżywa drugą młodość. I nie da się ukryć, że brzmi niepokojąco aktualnie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji