Artykuły

Henryk IV

Sztuka Pirandella, niegranego u nas od dawna, przywodzi na pamięć przedstawienie przed kilkunastu la­ty, kiedy to dyr. Teofil Trzciński wprowadzał do Polski po raz pierwszy nowego włoskiego autora, mają­cego za sobą poza wielkim dorobkiem nowelistycz­nym, niebywały skandal w jednym z teatrów rzym­skich. Publiczność nie dopuściła wówczas w ogóle do głosu dzisiejszego laureata nagrody Nobla, nazywając go błaznem i odsyłając go do szpitala warjatów. - Trudno się było bardziej pomylić: zamiast do domu obłąkanych, Pirandello zawędrował do grona osób od­znaczonych najwyższą nagrodą jaką rozporządza świat wiedzy i kultury. Autor "Sześciu postaci w po­szukiwaniu autora" podzielił tutaj los paru wielkich twórców nieuznawanych przez współczesność. Szczę­ściem Pirandella uznanie przyszło jeszcze za jego ży­cia, a nie dopiero w kilkaset lat po śmierci, jak się już niejednokrotnie zdarzało.

Ciekawem byłoby dzisiaj zobaczyć na scenie naj­głośniejszą sztukę Pirandella, aby móc w pełni oce­nić wrażenie, z jakiem dziś przyjmujemy dzieła te­go pisarza. Bo, że odeszliśmy dość daleko od epoki, w której teatr Pirandella fascynował absolutną nowością - to pewne. Sztuki Pirandella to są niewątpli­we dzieci wczesnych czasów powojennych. Freudyzm który z dziedziny nauki wkroczył wówczas do litera­tury, wnosząc zainteresowanie niedocenianą tak długo dziedziną podświadomości, relatywizm życiowy ("Tak jest, jeśli wam się, tak wydaje"), osobliwa rzeczywi­stość sceniczna realizowana za pomocą techniki tea­tralnej nowej i frapującej. To wszystko odeszło razem w przeszłość, bodaj że niepowrotną. Zamiłowanie do mikrotomji psychologicznej, którą uprawiał Pirandello także już minęło, przynajmniej o ile idzie o teatr. Pozostaliśmy miłośnikami problemu na scenie, ale problemu zawiązywanego między osobami w pełni realnemi. Nowy realizm sceniczny jest dziś hasłem dnia w teatrze.

Pirandello był wspaniałym wyrazicielem awangar­dy teatralnej swoich czasów. I dziś pozostał wierny awangardzie. Pokazało się to najlepiej po sposobie, w jaki nowatorskie teatry paryskie uczciły przyzna­nie nagrody Nobla znakomitemu Włochowi. Ale już samo pojęcie awangardy wyklucza powszechność i popularność. I faktycznie - sztuki Pirandella gry­wane są coraz rzadziej. W żelaznym repertuarze tea­trów europejskich pozostały z nich tylko te, które dają wyjątkowo popis wielkiemu aktorowi, u Piran­della dość nieliczne, bo dzieła jego odznaczały się ra­czej równorzędnością postaci scenicznych. Do takich należą właśnie "Henryk IV" i "Rozkosz uczciwości".

Szczególnie "Henryk IV" wyrobił sobie już pewną tradycję. Od pamiętnego przedstawienia włoskiego, w którem Ruggieri kreował rolę tytułową w sposób podobno genjalny, aż po historję obsady roli głównej w polskich teatrach. Stępowski, Moissi i Brydziński grali ją u nas. Bo właśnie sposób w jaki znakomity aktor ujmie rolę rzekomo obłąkanego, któremu się zdaje, że jest królem Henrykiem IV i żyje w głębokiem średniowieczu - decyduje o powodzeniu scenicznem "Henryka IV" w wyższym stopniu, niż jego niewątpliwe wartości myślowe - tragedja człowieka, kryjącego swą głęboką mizantropję w przybranej, fikcyjnej rzeczywistości, zresztą zaledwie podmalowana i niecałkiem jasno się tłumacząca - i formalne, ponieważ sztuka napisana jest z pomocą wirtuozyjnej techniki teatralnej, gromadzącej umiejętnie napięcie aż po wybuch pod koniec ostatniego aktu.

Tak więc aktor, grający rolę tytułową w "Henryku IV" ma zawsze decydujące słowo, o ile idzie o powo­dzenie sztuki. Najświetniejszy aktor polski, którego teatrowi krakowskiemu udało się zaangażować okre­sowo, p. Kazimierz Junosza-Stępowski, przeszedł ca­łą ewolucję w interpretowaniu tej postaci. Ongiś kładł główne akcenty na jej niesamowitość, traktując ją bardziej serjo, niż Moissi, który już szczegółami ubioru zdradzał rozmyślne udawanie warjata. Wiel­ki nasz aktor uzyskał dzisiaj absolutną pełnię wyrazu w interpretacji "Henryka IV", roli bardzo trudnej, która musi być utrzymywana ustawicznie na grani­cy normalności i obłędu. Kreacji p. Junoszy-Stępowskiego, wstrząsającej prawdą samotności i cierpie­nia, długo nie można zapomnieć. To wielkie objawie­nie kunsztu aktorskiego śnić się nam będzie zapewne po nocach.

W przedstawieniu, na którem cały zespół grał bardzo harmonijnie pod reżyserją Karola Frycza, pełną pietyzmu dla dzieła świetnego pisarza, wszystko łą­czyło się i spajało celowo i rozumnie. Rolę hrabiny grała, trafnie w niej obsadzona, p. Iza Kozłowska, wytrawna artystka, która zapisała się jak najlepiej w naszej pamięci występami w dawnej "Bagateli", rolę barona p. Wiktor Biegański, również nasz do­bry dawny znajomy, który i tutaj złożył dowód swej nieprzeciętnej kultury aktorskiej. Bardzo starannie wypunktowanym doktorem był p. Macherski, a czwórka strażników "Henryka IV" znalazła dobrych wykonawców w osobach pp. Burnatowicza, Kondrata, Staszewskiego i Kaliszewskiego (nowy nabytek kra­kowskiej sceny). Jako córkę hrabiny poznaliśmy p. Krystynę Brylińską, rozporządzającą dobremi warun­kami scenicznemi. Wzmianka należy się jeszcze op. Woźniakowi i Senowskiemu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji