Naleśniki Pippi
- NIE mogą być za tłuste, by aktorzy nie ubrudzili sobie kostiumów (więc smażę na patelni posmarowanej skórką słoniny). Nierozrywające się, bo Pippi jest bardzo żywiołowa. No i dobrze wypieczone, by dobrze było je widać ze sceny - opowiada garderobiana szczecińskiej "Pleciugi" Kazimiera Słoń, która usmażyła dotąd ponad - uwaga, uwaga! - 700 naleśników do spektakli "Pippi Pończoszanka".
NIEDAWNO szczeciński teatr świętował setne przedstawienie o szalonej Pippi. Z rachunku wynikło, że pani Kasia, bo tak nazywana jest garderobiana, przygotowała dotąd wiele setek naleśników. Te smażone placki "grają" bowiem w spektaklu. W jednej ze scen Pippi "smaży" je, a następnie częstuje piratów i sama trochę podjada: - Kiedy przygotowywano przedstawienie o Pippi, w przejściowej siedzibie teatru, czyli w Akademickim Centrum Kultury, myślano o atrapach z ceraty albo gąbki - opowiada. - Ale na trzy próby przed premierą usmażyłam naleśniki. I robię to do dziś. W dniu, w którym gramy "Pippi", muszę w domu usmażyć przynajmniej siedem naleśników.
Pani Kasia mówi, że czasem zrobi się jej zbyt dużo ciasta, więc do pracy przynosi więcej naleśników: - Wszystkie znajdują amatorów - śmieje się. - Czasem rozpieszczam aktorów i robię naleśniki waniliowe albo z jabłuszkiem. Były też z imbirem, świeżo startym. Zwykle, kiedy piraci wychodzą po spektaklu za kulisy, to komplementują moje naleśniki. Nazywają je manifik.
Raz zdarzyło się, że pani Kasia zrobiła im psikusa: - Dołożyłam do ciasta pieprzu i ostrej papryki - wspomina. - Widziałam na scenie ich reakcję - Marysia Dąbrowska, grająca Pippi, ugryzła kawałek naleśnika i schowała do kieszeni, a piraci mieli dość zdziwione miny. Potem powiedzieli mi żartem, że podważyłam zaufanie do kuchni domowej. Kiedy aktorzy wyjeżdżają z "Pippi Pończoszanką" do innych miast, pani Kasia zawsze im towarzyszy. A przed wyjazdem musi jeszcze pamiętać, by wziąć ze sobą zapas naleśników: - Nie wyobrażam sobie, by w spektaklu grały jakieś naleśniki kupione w barze, blade i cienkie - podsumowuje.