Artykuły

Zajrzeć pod tę maskę

Dni 25 - 27 października 1987 r. można śmiało za­tytułować: "Penderecki w Poznaniu". Najpierw bo­wiem, w niedzielę, prowadził on generalną próbę z Orkiestrą Filharmonii Poznańskiej, Chórem Filharmo­nii Narodowej i solistami przed poniedziałkowym wy­konaniem "Polskiego Requiem". Wieczorem tegoż dnia odbyła się polska prapremiera nowej opery Pen­dereckiego "Czarna maska" w Teatrze Wielkim w Poz­naniu, z udziałem kompozytora wśród publiczności. W poniedziałek odbyła się uroczystość nadania Pendereckiemu tytułu doktora honoris causa w Uniwersy­tecie Poznańskim, zaś wieczorem honorowy gość Poz­nania poprowadził - jako dyrygent - wykonanie swo­jego "Polskiego Requiem". We wtorek powtórzono w Operze "Czarną maskę", już pod nieobecność kompo­zytora.

Pobytowi Pendereckiego w Poznaniu nadano niez­wykle uroczysty charakter, należny zresztą wybitnym osobistościom. Penderecki przy tej okazji nie szczę­dził wypowiedzi na temat swojej twórczości oraz na inne tematy. Niektóre z tych wypowiedzi zostały opu­blikowane, a już na długo przed występem poznań­skim kompozytora ukazał się w "Nurcie" potężnych rozmiarów wywiad przeprowadzony z nim przez Andrzeja Haegenbartha. Są to na pewno materiały ukazujące w jakiś sposób te cechy osobowości artysty, jakich nie można dostrzec w wypowiedzi artystycznej, jaką dla kompozytora jest jego muzyka, dla mnie zre­sztą najistotniejsza. Artysta bowiem najszczerzej prze­mawia przez swoje dzieło. Tamte, słowne wypowiedzi to przeważnie maska przysłaniająca część prawdy o człowieku, maska zakładana niekoniecznie świado­mie. Nikt bowiem nie uniknie subiektywności w oce­nie własnej, mało kto potrafi określać samego siebie bez przybierania wystudiowanej pozy obiektywnego obserwatora. Dlatego nie biorę zbyt dosłownie tego, co ten czy ów wybitny człowiek mówi o sobie czy też o sprawach, na których przecież nie ma obowiąz­ku się znać. Trzeba zajrzeć pod tę maskę, żeby uj­rzeć prawdziwe oblicze artysty. Prawdziwe, bo uka­zujące na pierwszym planie rzeczywiste wartości jakie twórca dokłada do trwałego dorobku ludzkiej kul­tury.

Krzysztof Penderecki jest znanym i uznanym w świe­cie kompozytorem, co udowadnia kolejnymi dziełami swojej bogatej twórczości. Nic więc dziwnego, że zain­teresowanie polskiej i światowej krytyki muzycznej naszym kompozytorem jest tak ogromne. Rezultatem tego zainteresowania są liczne analizy warsztatu twór­czego Pendereckiego, dróg rozwoju oraz nieomal na­ukowych dowodów wybitności i niepowtarzalności je­go talentu. Do tego dorobku publicystycznego nie byłbym w stanie dodać niczego nowego. Zatem, uzna­jąc w pełni wspomniane opinie i sądy o Pendereckim zajmę się opisaniem swoich kontaktów z jego muzyką oraz własnych doznań i przemyśleń z tych kontaktów wynikających.

Muzykę Krzysztofa Pendereckiego śledzę od dawna, acz niezbyt pilnie. Przeglądając ostatnio katalog jego utworów zawstydziłem się, że znam ich tak mało. Na­tomiast z tego co poznałem bliżej, zdołałem wybrać dla siebie kilka dzieł, do których chętnie powracam. Korzystam z każdej nadarzającej się (rzadko, niestety) okazji, by posłuchać w żywym wykonaniu np. Trenu "Ofiarom Hiroszimy" czy "De natura sonoris", dzieła, od których kompozytor się dziś jakby odżegnuje. A dla mnie jest nadal atrakcyjny ten - jak na czas i miejsce powstania wspomnianych utworów - nowatorski i bogaty arsenał środków, które odkrywały przede mną nieznany przedtem świat dźwięków, ukazywały możliwości tworzenia nowej muzyki odznaczającej się oryginalną urodą. Bo naprawdę w latach pięćdziesiątych już, sprzykrzyły mi się owe liczne próby kompozytorów tworzących szare, bezbarwne "kawałki" powstające na skutek odchodzenia twórców "za wszelką cenę" od tonalności, do której, jak to można było zauważyć rwała się ich dusza. Penderecki zaś miał atonalność we krwi, więc tworzył bez ob­nażeń, szczerze, prawdziwie. I pewnie dlatego jego muzyka, choć architektonicznie jeszcze niezdecydowana, budziła od razu nie wymuszone niczym (np. tytułem) zainteresowanie i fascynację. Jeśli o mnie chodzi, to trwa ona do dziś.

"Pasję wg św. Łukasza" nagraną na płytach naby­łem jak tylko się ukazała i, nie powiem, że często , ale przesłuchuję ją, znajdując zawsze jakiś nowy powód do utwierdzenia się w przekonaniu, że jest to dzieło nie tylko rozmiarami wielkie. Niezmiennie natomiast odnajduję się w tej samej muzyce jej wysoce hu­manistyczne walory. Podkreślam, że chodzi mi tutaj o walory muzyczne, których, jeśli są naprawdę, nie pomniejszy nawet nieznajomość pozamuzycznych treści dzieła.

Każda dziedzina sztuki ma swój odrębny sposób od­działywania na odbiorcę. Muzyka istnieje w czasie, dzieje się w ograniczonym odcinku czasu i w tymże czasie odbiorca może poddać się jej oddziaływaniu. W naszym kręgu kulturowym wykształcił się jakiś typ wrażliwości, powodujący np. to, że muzyka statyczna, płynąca równym, jednostajnym nurtem wydaje się po prostu nużąca, choć ta sama muzyka w innej kulturze może uchodzić za arcydzieło. Dla nas muzyka musi posiadać swoją dramaturgię; musi ona kształtować na­sze doznania, tworzyć i zmieniać napięcia, nastroje, powodować różnego typu wzruszenia. Chodzi tylko o to, żeby kompozytor swym dziełem tę naszą wrażli­wość poruszył, żeby jego muzyka posiadała dramatur­gię dla naszej wrażliwości "przyswajalną". Humanizm muzyki wypływa tu z faktu, że twórca, jeśli chodzi o sposób odczuwania świata dźwięków, jest po prostu jednym z nas. Z tą tylko różnicą, że jego wrażliwość, jego wyobraźnia dźwiękowa są nieporównanie wyżej rozwinięte. Natomiast poziom warsztatu twórczego, nowoczesność środków wyrazu, atrakcyjność języka muzycznego itp. to niejako dodatkowe cechy wybit­ności, bez których zresztą żaden, choćby nie wiem jak utalentowany kompozytor nie utrwali śladu swojej obecności w danej kulturze. Jest przy tym rzeczą oczywistą, że im wybitniejszy kompozytor, tym bar­dziej przepojona duchem humanizmu może być jego muzyka.

"Pasja" i w podobny sposób "Polskie Requiem" (wykonane w Poznaniu w poniedziałek 26 październi­ka, pomiędzy I i II premierą "Czarnej maski) świadczą moim zdaniem o niewątpliwej wybitności kompozyto­ra. Po tym stwierdzeniu nie mogę dotknąć związku muzyki ze słowem, jaki w obu wymienionych dzie­łach występuje. Jest to bowiem problem do rozwiąza­nia trudny. Słowo - tekst literacki, poezja, proza, na muzykę przełożyć się nie daje; rządzi się swoimi pra­wami. Co więcej: dramaturgia tekstu słownego - dla wyraźniejszego zobrazowania zagadnienia nazwijmy ją linią napięć - otóż ta linia przebiega w tekście literac­kim i muzyce zupełnie inaczej. Inne jest w tekście choćby rozłożenie akcentów, w innym czasie i w inny sposób przebiegają i funkcjonują kulminacje, wycisze­nia itp., niż to powinno występować w dobrej muzy­ce; dobrej, a więc takiej, której linia napięć, dramatur­gia, przystaje do wrażliwości wyrobionego odbiorcy muzyki. Komponując muzykę ,,po linii" tekstu można go co najwyżej pięknie zilustrować efektami dźwięko­wymi, podkreślić, wzmocnić przeżycie wywołane zna­czeniem słów, ale taka muzyka okazuje się zupełnie niezdolna do samodzielnego bytu, gdyż jej wartość ar­tystyczna jest, delikatnie mówiąc, nikła.

Tworząc "Pasję" czy ,,Requiem" Penderecki, wzo­rem swoich wielkich poprzedników zadbał przede wszystkim o doskonałość architektoniczną muzyki, co było możliwe do osiągnięcia poprzez ingerencję kompozytora w warstwę słowną. Z nadrzędności mu­zyki, jej "formy" wynikają właśnie te wszystkie pow­tórzenia, przesunięcia czy nakładanie się fragmentów . Dodajmy jeszcze, że owa muzyka Pendereckiego podobnie jak to jest w wypadku jego wielkich po­przedników stanowi dla użytych tu tekstów liturgicz­nych wspaniały ekwiwalent wyrazowy. Wspomnijmy nawiasem, że zarzuca się Pendereckiemu stosowanie "taniej ilustracyjności". Osobiście uważam, że ilustracyjność wtedy tylko jest "tania" kiedy poza służebną rolę wobec semantyki tekstu nie wychodzi. U Pende­reckiego te ilustracyjne efekty funkcjonują wyraźnie również jako elementy formotwórcze, zatem nie moż­na z ich stosowania czynić kompozytorowi zarzutu. W końcu nawet w "Requiem" samego Mozarta można się czegoś w rodzaju ilustracyjności doszukać.

Zupełnie nowy rodzaj języka muzycznego zastoso­wał Penderecki w "Czarnej masce", operze skompo­nowanej do dramatu Gerharta Hauptmanna pod tym samym tytułem. Wyznam od razu, że nie jest to dzie­ło operowe, za którym chciałbym się po świecie uga­niać. Co nie znaczy, że nie dostrzegłem i tutaj wyso­kiego mistrzostwa kompozytorskiego Krzysztofa Pen­dereckiego. Nie znałem i nie widziałem na scenie "Czarnej maski" Hauptmanna, ale po przeczytaniu polskiego przekładu libretta nie wydaje mi się, żeby bez tej muzyki można by ją percypować z zacieka­wieniem. Sukces Pendereckiego polega tu, jak sądzę, na tym właśnie, że swoją muzyką tchnął w tę sztukę ducha, że zrobił z niej dopiero teatr z prawdziwego zdarzenia. Ta muzyka dodaje akcji rozpędu; ta muzy­ka nie tylko podkreśla, ale wręcz wyolbrzymia zawar­ty w słownej warstwie dramatyzm poszczególnych scen; ta muzyka wreszcie zmusza wszystkich wyko­nawców do maksymalnego wysiłku. Słuchacza też. I to w stopniu wywołującym zmęczenie, a w kon­sekwencji częściowe zobojętnienie na to, co się w tej dźwiękowej warstwie opery dzieje.

Penderecki zastosował tu /wracając do kwestii ję­zyka muzycznego/ ostre środki wyrazu, niekiedy z brutalną siłą atakujące słuch odbiorcy. Dobrze! Nie boję się kulminacji uzyskiwanych za pomocą nawet "najdzikszych" współbrzmień. Ale przecież w "Czar­nej masce" są nieomal same kulminacje! Wygląda na to, że kompozytor tropił - scena po scenie - wyła­wiał każdy ślad dramatyzmu i ładował w nie swój muzyczny dynamit. Potem wychodzi się z teatru nie pamiętając wiele z tej całej, skądinąd kunsztownie skomponowanej muzyki. Kunsztownie, bo trudno inaczej nazwać te wszystkie ensamblowe, wokalne i instrumentacyjne "majstersztyki" ukazujące lwi pa­zur kompozytora i pokazujące, że w tym gatunku znakomicie się czuje. Trzeba tylko, co jednak nie jest łatwe, skupić na nie wytężoną uwagę, spróbować choćby częściowo je zanalizować, by dostrzec atrak­cyjność owych elementów, z których twórca z taką swobodą, polotem, nierzadko i dowcipem buduje te - powtórzmy - kunsztowne konstrukcje. Ale spró­bujmy sobie odpowiedzieć na pytanie: kto chodzi do opery na operę po to tylko, by śledzić, odkrywać i analizować przez półtorej godziny tajniki warsztatu kompozytora ? Jestem przekonany, że dla przeciętnie osłuchanego z muzyką współczesną odbiorcy wystar­czy jedna wyjęta z całości "scena" do takiego anali­tycznego słuchania. Może to dostarczyć wiele satysfakcji, szczególnie w warunkach umożliwiających cał­kowite skupienie się na muzyce. Bo prawdopodobnie "Czarnej maski" trzeba uczyć się słuchać. A czas po­każe czy warto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji