Artykuły

Wolność

Pytanie jest takie, czy przypadek twórców z krajów postsowieckich, których geniusz, jak mówi Tuminas, zrodził się dzięki "nie wolno" to zasada czy wyjątek? - pyta Roman Pawłowski w felietonie z cyklu "Kocham teatr" w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

W ostatnich tygodniach dwaj wybitni reżyserzy ze Wschodu - Rosjanin Andrej Konczałowski i Litwin Rimas Tuminas [na zdjęciu]- wypowiadali się w polskich mediach w związku z premierami, które przygotowywali w Warszawie. Chyba nie przypadkiem obaj poruszyli temat wolności. Konczałowski przed premierą "Króla Leara" udzielił wywiadu "Polityce", w którym przedstawił się jako zwolennik silnego państwa i władzy, "przed którą obywatele muszą czuć respekt". Wolność nazwał "kolosalnym niebezpieczeństwem", które "w rękach tego, kto nie umie się z nią obchodzić, przekształca się w bombę atomową". Z kolei Tuminas w wywiadzie dla TVP Kultura zapytany o próby cenzurowania artystów, do jakich doszło ostatnio w Polsce, powiedział, że ograniczenia wolności są potrzebne, bo artysta sam z siebie nie wie, gdzie się zatrzymać. "Podoba mi się cenzura, pomaga i inspiruje. Wszystko co genialne powstało dzięki "nie wolno" - mówił reżyser i zgodził się z opinią, że wolność jest zagrożeniem dla sztuki. Prowadzący rozmowę Krzysztof Mieszkowski wyglądał tak, jakby nie wiedział, czy śmiać się, czy płakać.

Oczywiście, można te dwie wypowiedzi uznać za pewien rodzaj prowokacji, która przydaje się podczas promowania spektakli. Ale jest w nich coś więcej, mianowicie ukryta tęsknota za czasami, kiedy artysta miał przeciwnika w postaci państwa komunistycznego, z którym walczył, które oszukiwał, ale z którego żył. Od 16 lat w Polsce, trochę krócej na Litwie i w Rosji, artysta musi sobie sam poszukać przeciwnika i granic, które mógłby przekraczać za pomocą sztuki. I w tym zdaje się tkwi problem nie tylko Konczałowskiego i Tuminasa, ale całej generacji twórców ukształtowanych w totalitaryzmie. Ich polscy koledzy jeszcze nie odważyli się na tak szczere wyznanie miłości do cenzury, ale sądząc po braku zdecydowanych reakcji środowiska teatralnego na ostatnie próby ograniczania wolności artystycznej, myślą dokładnie tak jak reżyserzy ze Wschodu. Nie dziwię się im, przekonanie o niebezpiecznej wolności i dobroczynnej cenzurze jest trudne do obalenia. Cenzura, mówi Tuminas, to dla artysty największa inspiracja i impuls do rozwoju. I przytacza przykład z komedią Marivoux, którą przerabiał dziesięć razy, aż w końcu oszukał cenzora, wypracowując przy okazji bogaty język pozasłownych skojarzeń i obrazów. Tak na Litwie powstał słynny i ceniony na świecie teatr metafory.

Jestem admiratorem spektakli Rimasa Tuminasa i metaforycznego teatru litewskiego niezależnie od tego, czy do ich powstania przyczynił się cenzor, czy nie. Jedna myśl nie daje mi jednak spokoju. Kiedy Tuminas po raz dziesiąty przerabiał swoje przedstawienie, w innych krajach, które respektują wolność słowa, kultura i sztuka nie stały w miejscu. Powstawały genialne spektakle Brooka, Strehlera i Steina, filmy Bergmana, Felliniego i Coppoli, dramaty Becketta, Ionesco i Pintera. Pytanie jest takie, czy przypadek twórców z krajów postsowieckich, których geniusz, jak mówi Tuminas, zrodził się dzięki "nie wolno" to zasada czy wyjątek? I jaki byłby dzisiaj teatr litewski, gdyby na Litwie nie było cenzury? Na to pytanie muszą państwo odpowiedzieć sami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji