Za 18 dni w Poznaniu prapremiera Czarnej maski. Byliśmy na próbie.
Napięcie rośnie. Już tylko 18 dni dzieli nas od polskiej prapremiery "Czarnej maski" Krzysztofa Pendereckiego. Czy "gmach pod Pegazem" zdoła pomieścić choćby połowę chętnych uczestniczenia w tym wydarzeniu, jakie czeka nas w wieczór 25 października br.?
Od początku sierpnia, po 8 godzin dziennie, trwają próby. 16-osobowa obsada, złożona z najlepszych solistów, jakimi dysponuje Teatr Wielki, chór, orkiestra, całe zaplecze techniczne podporządkowani są spełnieniu wizji kierownika muzycznego Mieczysława Dondajewskiego, reżysera Ryszarda Peryta i autorki scenografii - Ewy Starowieyskiej. Ta trójka artystów już wie, w jaki sposób powinien rozegrać się na poznańskiej scenie, ten owiany legendą salzburgsko-wiedeńską, dramat muzyczny. Przypomnijmy, iż na tamtych scenach odbyła się latem i jesienią ubr. światowa prapremiera, która u większości krytyków wzbudziła zachwyt zupełnie niebywały, lecz u niektórych - nie mniejsze protesty.
Na premierze wiedeńskiej, o czym bezpośrednio po niej pisaliśmy, kompozytor wyraził zgodę na pierwsze wystawienie jego utworu w Polsce, właśnie w Poznaniu i to przez R. Peryta i M. Dondajewskiego. Teraz, co kilka dni telefonuje do nich z różnych stron świata, pytając o postęp prac. Sam przyjedzie w przeddzień premiery.
Przed śpiewakami postawiono zadanie karkołomne: nauczenia się nie tylko trudnej muzyki, lecz również ogromnej ilości niemieckiego tekstu. Rzecz bowiem zgodnie z wolą K. Pendereckiego - wystawiona będzie w oryginale. Libretto zaś (wspólne dzieło kompozytora i reżysera prapremiery - Harry Kupfera), oparte jest na sztuce niemieckiego pisarza Gerharta Hauptamanna, napisanej w 1928 r. Akcja rozgrywa się w drugiej połowie XVII wieku w śląskim miasteczku Bolkenheim, lecz jej sens ma znaczenie ponadczasowe.
R. Peryt widzi "Czarną maskę", jako teatr w operze. Na efekty aktorskie kładzie główny akcent. Co oczywiście stwarza dodatkowe problemy. Od kilku dni pokonuje się je, krok po kroku, już na scenie. Trwają próby zespołowe z orkiestrą i chórem, umieszczonym na... trzecim balkonie. Są gotowe pierwsze elementy dekoracji, pierwsze rekwizyty, fragmenty kostiumów. Każda następna próba wyłania wyraziściej kształt tego niezwykłego, jak na możliwości naszej sceny operowej dizieła.
Równolegle z pracą artystyczną biegną przygotowania w pracowniach Teatru: w stolarni, malarni, w warsztatach krawieckich. Mieliśmy okazję wszędzie tam zajrzeć. Jak zawsze - z niezwykłą pieczołowitością pracuje się nad każdym detalem. Widz nie dostrzeże trudności. Które muszą pokonać zdziesiątkowani teatralni stolarze, modelarze, krawcy, gnieżdżący się dosłownie w klitkach na piętrach, pozornie okazałego gmachu. Nie od dzisiaj wiadomo, iż Teatr Wielki nie ma żadnego właściwie zaplecza, ale też dopiero obserwujemy skutki wieloletnich zaniedbań państwowego mecenatu. Ostatni arcymistrzowie teatralnych rzemiosł pracują za mniej niż liche pieniądze i wykruszają się bezpotomnie. Nikt nie chce przejąć po nich pałeczek. Nikt zresztą w Polsce ich nie kształci.
Z bardziej niż czarną wizją przyszłości (nie tylko zresztą poznańskiego Teatru) zjeżdżam skrzypiącą windą z poddasza - z powrotem na poziom widowni. W samym jej środku - jedyny widz - reżyser Ryszard Peryt. Jak zwykle - cały na czarno, skupiony, jakby nieobecny, ale żaden nie wymyślony przez niego krok, żaden gest - nie ujdzie uwadze.
Przy pulpicie, na którym ledwo mieści się gigantyczna partytura - dyr. Dondajewski. Co kilka taktów zatrzymuje akcję. Nieczysto, nierówno, za wolno, za prędko... W kanale - muzycy, znacznie powiększonej orkiestry, siedzą prawie jeden na drugim. Na scenie - 16 solistów. Jedna wielka rola żeńska (Ewa Werka), dwie bardzo duże i aż sześć - znacznych, równorzędnych partii. Z próbowanego właśnie fragmentu nietrudno zorientować się, jak wielki ładunek dramatyczny zawarto w tej sztuce. "Czarna maska" nabiera kształtów. Trzymamy kciuki...