Artykuły

Gwiazda Sewilli

Nigdy nie widziałam na scenie "Gwiazdy Sewilli" Lope de Vegi; nie często jest grywana także i u nas. Zachowały się dwie wersje tej "komedii bohaterskiej" i choć jedną z nich history­cy literatury umówili się uznać za właściwą, za tę, która jest bliższa tekstu granego w madryckich tea­trach około 1623 r., nie jest wszakże zupełnie pewne, czy obie nie są adaptacja­mi.

Nie to jednak jest powodem niezbyt częstego pojawiania się "Gwiazdy Sewilli" na współczesnych scenach - co nie znaczy jednak, że historia teatru nie notuje wielu, i zna­komitych nawet, jej wysta­wień. Przyczyna leży gdzie indziej: obie wersje są niepeł­ne, jakby niedokończone, za­wierają liczne niekonsekwenc­je. Tak więc po to, żeby "Gwiazdę Sewilli", jedną z dziewięciuset sztuk Lope de Vegi wystawić, trzeba rzecz dla sceny przysposobić (zdumiewająco płodny był ten Hiszpan, a jak wiadomo prócz utworów scenicznych pozosta­wił po sobie drugie tyle "dwa­naście ksiąg prozą i wierszem", jak sam powiedział, tekstów nieteatralnych). Teatry sięgają na ogół po "Gwiazdę Sewilli" wówczas, gdy chcą coś poprzez Lope de Vegę powiedzieć, gdy chcą użyć jego głosu dla blis­kich sobie spraw. Ten twórca teatru "czystych namiętności", który sam przeszedł drogę od beztroskiego hulaki i bonviveura po ascetycznego i fana­tycznego mnicha, członka Świętej Inkwizycji, którym został na starość - zawarł w swoim dziele treści tak róż­norodne, jak bujna i pełna sprzeczności była cała epoka baroku.

Można też oczywiście, sięgnąć po Lope de Vegę dla czystej zabawy, żeby się sa­memu zabawić i żeby za­bawić publiczność. I do tego jego komedie znakomi­cie się nadają.

Oglądając przedstawienie reżyserowane przez MA­CIEJA Z. BORDOWICZA w Teatrze Ziemi Mazowiec­kiej zastanawiałam się, poco zostało ono zrobione. Przy­jąć, że Bordowicz podjął się reżyserii tylko dlatego, iż mu ją zaproponowano - to byłoby zbyt wulgarne. A więc robiąc "Gwiazdę Se­willi" czegoś chciał. Przed­stawienie ma formę tak lu­bianą w baroku: teatru w teatrze, szkatułki w szka­tułce. Przypomnijmy choćby "Pamiętnik znaleziony w Saragossie" Jana Potockie­go, w którym opowieści wy­łaniają się jedna z drugiej właśnie tak, jakby się wy­łaniały ze szkatułek jedna w drugiej ukrytych. Bordo­wicz przyjmując tę konwen­cję niezbyt ją precyzyjnie przeprowadził. A przecież barokowe mechanizmy były niezwykle sprawne, na tym, między innymi, polegał ich urok. Jeśli więc reżyser chciał przy pomocy Lope de Vegi zabawić publiczność Teatru Ziemi Mazowieckiej, jednym z elementów dobrej zabawy mogła być finezyj­nie rozegrana szkatułkowa konstrukcja. A tak mamy banalną ramę, czy klamrę, jak się to ostatnio nazywa, zaznaczającą, że rzecz się dzieje w teatrze, jakby biorącą w nawias, to co się w środku dzieje.

A co się dzieje? Niewiele. In­tryga "Gwiazdy Sewilli" jest tyle dramatyczno-romantyczna, co wątła i niezbyt, o czym już była mowa, konsekwentna. Rzecz dzieje się za panowa­nia króla Sancho IV, zwanego Dzielnym (1284-1295) z powodu wielu zwycięstw nad Maurami. Wprawdzie król Sancho wy­stępuje tu osobiście, przybył właśnie do Andaluzji, aby po­zyskać możnych dla swoich planów marszu na Gibraltar, ale cała reszta jest już literac­ką fikcją. Niemniej turystom zwiedzającym Sewillę - poka­zuje się domy, gdzie mieszkali bohaterowie tego dramatu - Busto Tabera i Sancho Ortiz oraz schody, którymi zakradł się król do pięknej Estrelli. Utrwalenie się bohaterów "Gwiazdy Sewilli" w świado­mości ludowej nie najgorzej świadczy o tej "komedii boha­terskiej" autora, który liczył swoje sztuki na setki.

Skoro przedstawienie nie ma mistrzowskiej konstruk­cji, skoro akcja polegająca na królewskich próbach wdarcia się do sypialni Est­relli, siostry Busto Tabery i narzeczonej Sancho Ortiza została potraktowana sche­matycznie i skrótowo, naj­zupełniej zresztą słusznie, nie w akcji rzecz; skoro nie ma w tym spektaklu wielkiego aktorstwa - to o co reżyserowi chodziło? Może zafrapował go jakiś problem - władza trakto­wana jako los, działająca jak przeznaczenie, poza mo­ralnością i ludzkimi nor­mami? Tylko BRONISŁAW SURMIAK grający króla Sancho IV zdaje się wi­dzieć, że taka możliwość kryje się w tekście Lope de Vegi, ale niestety pró­buje psychologizować, a król Sancho to model nie portret. Różnica zasadnicza. Zresztą jeden aktor, nawet najbardziej utalentowany sam niczego nie zwojuje.

Żeby się już dłużej nie rozwodzić - przedstawie­nie w Teatrze Ziemi Mazo­wieckiej jest jednym z tych, jakie się ostatnio coraz częściej widuje na pew­nych scenach warszawskich. Gładkie, zręczne, tu jakiś pomyślik, tam zabawny gag - w sumie rozpacz czło­wieka (widza) nie ogarnia, nie można powiedzieć, że obejrzało się rzecz nieudol­nie zrobioną, odwaloną by­le jak. Nie. Po wierzchu wszystko wygląda nie naj­gorzej; zawodowa spraw­ność, sprawność czysto tech­niczna jest czasami nawet wcale niezłej próby. Odwa­lone są tylko treści. Po prostu ich brak. Całkowita pustka. Nie wiadomo po co się jakąś historyjkę opo­wiada - bo nic z tej opo­wieści nie wynika. Osobiście wolę już, z dwojga złego, niedobre przedstawienie, w którym jednak o coś chodzi, od takiej zręcznej i pustej paplaniny. A Bordowicz to taki utalentowany poeta, dramaturg, aktor, reżyser.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji