Artykuły

Artysta ma pędzel przyrośnięty do ręki

- Od "Wymazywania" po "Mewę" i "Sztukę hiszpańską" Rezy rozwija się w mojej warszawskiej przygodzie wątek autotematyczny, penetrujący - ujmując to jak najzwięźlej - prawdę artysty, pisarza, aktora. W Krakowie natomiast "Zaratustra" jest czymś jak skok do wnętrza - zmaganiem z naszym człowieczeństwem - mówi reżyser KRYSTIAN LUPA.

Krystian Lupa powraca do Warszawy, w Teatrze Dramatycznym rozpoczął próby sztuki Thomasa Bernharda "Na szczytach panuje cisza".

Dorota Wyżyńska: Z przyjemnością wraca Pan do Warszawy?

Krystian Lupa: Z przyjemnością wracam do pracy w Teatrze Dramatycznym. Wracam do moich aktorów.

Czyli do samej Warszawy bez przyjemności?

- Nie, nieprawda choć to bardziej złożone.

Dość długo unikał Pan tego miasta. Premiera "Powrotu Odysa" w Teatrze Dramatycznym, a był to pierwszy Pana warszawski spektakl, odbyła się dopiero pod koniec lat 90.

- Dość długo bałem się Warszawy. Przytłaczała mnie. A warszawski "świat", teatralny światek? Nie chciałem tam wchodzić, ulegać mu, uzależnić swój los od jego kryteriów. Inaczej w Krakowie. Kraków jest miastem, z którym się utożsamiam, choć i tam czuję się outsiderem. Poza tym po naszych wielkich politycznych przemianach Warszawa - takie odnosiłem wrażenie - nie mogła się pozbierać, była miastem chaotycznym i osobliwie nieprzyjaznym Wiało pustką i dopiero ostatnio patrzę z zadowoleniem, że coś tu się zmienia, coś powstaje, kształtuje się. Dostrzegam z satysfakcją kogoś, kto się zadomawia, kontempluję w wyobraźni potencjał tego miasta. Czuje się, że to miasto na coś czeka. Ale też lękam się, czy nasza obecna sytuacja polityczna tego wszystkiego - mówiąc dosadnie - nie rozpieprzy.

Dość długo szukałem materii, tekstu, nad którym moglibyśmy tu i teraz pracować. Tak się składa, że po inne tematy sięgam w Warszawie, a po inne w Krakowie.

Na czym to polega?

- To nie jest jakaś zamierzona strategia. To się wiąże z innym nastawieniem, z innym pejzażem wewnętrznym. Od "Wymazywania" po "Mewę" i "Sztukę hiszpańską" Rezy rozwija się w mojej warszawskiej przygodzie wątek autotematyczny, penetrujący - ujmując to jak najzwięźlej - prawdę artysty, pisarza, aktora W Krakowie natomiast "Zaratustra" jest czymś jak skok do wnętrza - zmaganiem z naszym człowieczeństwem.

W Warszawie ponownie sięga pan po Bernharda. Swojego ukochanego autora.

- To autor, który w jakiś sposób pozwolił mi się odrodzić, przepoczwarzyć. "Na szczytach panuje cisza" to tekst obnażający i podobnie jak "Wymazywanie" bardzo osobisty. Autor wchodzi we wstydliwe rejony. Rejony, które zwykle się ukrywa i zafałszowuje. Utwór traktuje o naszym zadufaniu, pysze. Bohaterem jest artysta - pisarz, który został uznany za geniusza i sam w tę swoją genialność uwierzył. Teraz musi ją coraz mozolniej pielęgnować i coraz bardziej niewolniczo jej służyć. Czytelnik rozgląda się za pierwowzorami głównej postaci. Ale bez względu na to, czy będzie to Goethe, czy Thomas Mann, czy współcześni koledzy Bernharda w Austrii i Niemczech, to przecież i tak najważniejsze jest, że w tym utworze Bernhard pisze w pierwszej kolejności o sobie.

Czym jest dla autora tytułowa cisza? Czym jest dziś dla Pana?

- Tytuł jest oczywiście ironiczny, wieloznaczny. Mówimy sobie, że na wyżynach, tam na Olimpie panuje zwycięski spokój. Wydaje się nam, że ludzie wielcy poradzili sobie z nawałnicą namiętności, spraw małych. Że za pomocą twórczości i związanego z nią procesu samodoskonalenia, uzyskujemy to, co jest naszym marzeniem - wyzwolenie się od zamętu, od chaosu. Ale Bernhard uśmiecha się, chichocze złośliwie. Nic z tego. Mylicie się.

Pokazuje egzystencję pustą, pozbawioną prawdziwych przeżyć. Człowieka samotnego, w którego życiu, jeśli nawet pojawiają się ludzie, to on i tak nie jest w stanie wejść z nimi w emocjonalne związki. Ci ludzie są jego wielbicielami, ale i to uwielbienie staje się coraz bardziej jałowe i podejrzane. Panuje mróz. Pustka, panuje śmierć. A może ta cisza, do której tak tęskni człowiek wspinający się na szczyty, wyobrażający sobie to miejsce jako raj, jest w gruncie rzeczy naszym piekłem. Może cisza jest piekłem? Może piekło to nie płomienie, ale zlodowacenie i kłamstwo, które w tej ciszy leży bezwładnie? Paraliżuje? To pytania, które zadajemy sobie podczas pierwszych prób.

"Na szczytach panuje cisza" to znów opowieść o artyście. Artysta to..., ma Pan swoją definicję artysty?

- Ha, czuję się jak bohater sztuki podczas wywiadu. Bo jest scena wywiadu, wspaniały akt samoobserwacji. No dobrze Artysta to instrument do przetapiania przeczuć w fakty artystyczne. Albo po czasie - maszynka do robienia sztuki.

Przypomina mi się anegdota o Renoirze. Kiedy już nie umiał (z powodu reumatyzmu - a propos: bohater naszej sztuki też choruje na reumatyzm) utrzymać pędzli w ręce, kazał je sobie do rąk przywiązywać. To wzruszające, ale pod spodem jest myśl, że artysta nie jest wstanie uwolnić się od swojego pędzla i w końcu sam staje się jednym wielkim pędzlem. To narzędzie przesłania mu świat i artysta przestaje widzieć.

Czy będzie to spektakl tylko o artyście? Nie, myślę, że pycha i zadufanie jest tematem uniwersalnym. To nie przywara, nie grzech główny - może to choroba wadliwej relacji ze światem. A dotyczy i polityków, i zwyczajnych, skromnych ludzi. Wszystkich.

Teatr Dramatyczny: "Na szczytach panuje cisza" Thomasa Bernharda, opracowanie tekstu i scenografia: Krystian Lupa, muzyka: Paweł Szymański, kostiumy: Piotr Skiba.

Występują: Maja Komorowska, Władysław Kowalski, Piotr Skiba i in. Premiera planowana na czerwiec 2006.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji