Artykuły

Nie zgadzamy się z hipokryzją

- Zniszczenie bram teatru, spalenie plakatów i protesty aktywistek - takie sceny rozegrały się w Indiach po przedstawieniu "Sońka" Teatru Dramatycznego. Co tak zbulwersowało Hindusów? Nie dokonaliśmy żadnej przemocy na tych ludziach i ich kulturze - mówi Agnieszka Korytkowska-Mazur, szefowa teatru i reżyserka "Sońki".

Skandal po wystawieniu sztuki "Sońka" w Indiach porównuje Pani do afery wokół sztuki "Golgota Picnic". Skąd takie porównaniee?

- Mam wrażenie, że to sytuacja bardzo podobna, choć z nieco innego punktu widzenia. My, podobnie jak artyści, którzy przyjechali do Polski ze sztuką "Golgota Picnic", zostaliśmy wciągnięci w jakąś grę, która obywała się ponad naszymi głowami. Ci artyści nie przyjechali po to, by wywrócić do góry nogami naszą rzeczywistość, konfrontować się z polityką, odbiorem społecznym. Przyjechali pokazać spektakl, który był odważną wypowiedzią artystyczną. W Indiach gościliśmy na festiwalu międzynarodowym, a nie w ramach warsztatowej współpracy. Zostaliśmy zaproszeni na festiwal podobny do Malty, którego głównym celem jest wymiana myśli, stylów pracy. "Sońka" nie opowiada historii Indii, ani nie stosuje tamtejszego języka. Gra polityczna, która się tam rozgrywa, wywołuje podobne reakcje, jakie były formułowane w Polsce przy protestach przeciwko "Golgota Picnic". Nasz spektakl stał się katalizatorem burzy, wywołanej po spektaklu. Natomiast ta burza nie dotyczy wyłącznie spektaklu, pokazanych przez 10 sekund piersi Katarzyny Siergiej, a raczej tematu wolności, nagości, traktowania kobiety, przemocy. Ta dyskusja daje bardzo dużo do myślenia, ale nie w kontekście "Sońki" i jej oglądu. To dotyczy zmieniającej się rzeczywistości i to był kolejny kamyk do wywołania jakiejś lawiny.

Podkreśla też Pani, że byliście świadomi jaki kod kulturowy obowiązuje Indiach. Zdecydowaliście się wystawić sztukę, która mogłaby wywołać nie małe kontrowersje. Mam tu na myśli finałową scenę z maltretowaną krową. Wiadomo, że w Indiach zwierzęta te uznawane są za święte. Przytomnie tę scenę zmieniliście. Dlaczego zatem nie wprowadziliście zmian w scenie nagości? - Nie spodziewaliśmy się takich reakcji. Trafiliśmy do najlepszej szkoły dramatycznej, do rozwijającego się teatru, takiego, który ma odwagę organizować międzynarodowy festiwal i zapraszać sztuki, które nie musza się wpisywać w kod kulturowy Indii. Fakt, że ostatnią scenę poddaliśmy korekcie nie wynika z tego, że nagle ulegliśmy jakiejś cenzurze. Po pierwsze z powodów technicznych nie byliśmy w stanie jej podwiesić na sztankiecie. Po drugie spodziewaliśmy się, że pozostawienie finałowej sceny w oryginale, mogłoby zostać potraktowane wprost jako prowokacja i wypaczyłoby sens naszej sztuki. Nagie piersi nie zmieniają natomiast żadnego sensu. Ich brak na scenie byłby dowodem na to, że zatrzymujemy się w pół kroku przed tym, co jest ważne. A ważne jest to, że ta kobieta z powodu swojej zakazanej miłości została poddana najokrutniejszej karze. W Indiach grany jest od dawna odważny spektakl "Dropped", w którym hinduskie kobiety wychodzą przeciwko żołnierzom w proteście przeciw opresji. Jestem zafascynowana takim dyskursem. To pokazuje jak Indie - pod względem artystycznym i socjologicznym - się zmieniają. Gdyby "Sońka" miała przejść bez echa, myślę że byłoby dużo gorzej. Nie dowiedzielibyśmy się ani niczego o sobie, ani o tej kulturze.

W "Sońce" ważnym elementem jest także swastyka, która w Indiach jest zupełnie inaczej odczytywana niż w Europie. Czy ta scena wymagała tłumaczenia?

- Uznaliśmy, że scena ta wymaga omówienia. Po pierwszym spektaklu w prasie pojawiła się opinia, że to naziści gwałcą Sońkę. Przy drugim wytłumaczyliśmy, że to ludzie ze wsi, że jest to ostracyzm autochtonów, a symbol swastyki został narysowany po to, żeby ukarać tę kobietę i nie ma nic wspólnego z symbolem szczęścia. To Hitler zmienił znaczenie tego symbol, co Hindusi rozumieją. Podobnie były też stygmatyzowane francuskie kolaborantki w trakcie wojny światowej, matki dzieci spłodzonych z germańskimi żołnierzami. W Indiach toczy się dyskusja o zmianie statusu kobiety. I nagle okazuje się, że widok nagich piersi jest dużo bardziej bulwersujący, niż sceny z przerażającego filmu dokumentalnego, który pojawia się w naszym spektaklu. Zasmucającym syndromem naszych czasów jest zaś to, że ani razu nie pojawiły się pytania o scenę z zagładą milionów ludzi. Nie sposób nie zauważyć tego nagrania, bo pojawia się i przez długą minutę wybrzmiewa w totalnej ciszy. Dla mnie to najbardziej dotkliwy moment spektaklu. My nie dokonaliśmy żadnej przemocy na tych ludziach i ich kulturze. Nie zgadzamy się natomiast z hipokryzją. Indie to kultura, w której powstała kamasutra, w której na każdej ścianie w każdej świątyni są nagie płaskorzeźby bóstw. I nagle okazuje się, że dla aktywistek - które nie oglądając spektaklu, wyszły na ulice i zdewastowały siedzibę festiwalu - sam fakt pojawienia się nagości jest przemocą. To fatalne nieporozumienie.

Od artystów teatrów występujących na festiwalu, od studentów i środowisk artystycznych w Indiach oraz przedstawicieli polskiego teatru otrzymaliście słowne wsparcie. W trakcie całej afery w Indiach przebywał minister kultury Piotr Gliński i jak Pani twierdzi - nie zareagował na ataki. To Was rozczarowało? - Dostaliśmy finansowe wsparcie z Instytutu Adama Mickiewicza i Instytutu Polskiego w Indiach, by móc pojechać na ten festiwal. W trakcie naszej wizyty prof. Gliński w Bombaju zajmował się sprawami gospodarczymi i przyszłością kinematografii polskiej, która ma się rozwijać we współpracy z przemysłem hollywoodzkim. Burza wokół "Sońki" rozpętała się dokładnie w momencie, kiedy był on na miejscu. Byliśmy w zupełnie sobie nieznanej przestrzeni, nastawieni na obronę prawdy i pokazanie oryginalnej wersji naszego zaproszonego na festiwal spektaklu, a nie na prowokację. Wsparcie od ministra kultury na pewno dałoby nam poczucie większego bezpieczeństwa.

Myśl Pani że to tendencja na przyszłość?

- Nie mogę generalizować. Nie mniej wydaje mi się, że w statucie ministerstwa jest zapis o wspieraniu polskiej kultury i artystów.

Nie od dziś skandal służy sztuce, daje rozgłos. Czy zatem to co się wydarzyło w Indiach nie było obliczone na efekt w postaci promocji "oto artyści niepokorni, niezależni'?

- Oczywiście tę sytuację można odczytywać w kategoriach "nieważne jak, byle mówiono", ale to nie był nasz cel. Wydaje mi się, że z tej walki, którą musieliśmy stoczyć na miejscu i która nas dużo kosztowała wynika coś dobrego. Sugerowano nam przecież, by przy drugim wystawieniu zrezygnować ze sceny nagości, nie zdecydowaliśmy się na to. Dało to wiarę, że jesteśmy zespołem. Staliśmy dokładnie po tej samej stronie, nie było ani jednej osoby, która powiedziałaby, że myśli inaczej. Wydaje mi się, że po tej walce, która została nam narzucona, wracamy zwycięsko.

Ta sytuacja może być przykładem ograniczania wolności artystycznej. Obawia się Pani że takie sytuacje mogą się też zdarzać w Polsce?

- Mam nadzieję, że nie jest to tendencja tego ministerstwa, tych władz. Wierzę, że wolność artystyczna wciąż zakłada i dopuszcza różne punkty widzenia, buduje spektrum kultury. Dla mnie ta sytuacja była bardzo niepokojąca, a jednak wierzę w to, że wolność artystyczna pozostanie wolnością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji