Artykuły

Zabawa a la Strindberg

W 1901 roku wielki Jan August Strindberg napisał utwór, który w jego praktyce teatralnej i pisarskiej miał pozo­stać czymś wyjątkowym - baśń dramatyczną pt. ,,Biały Łabędź". Parę lat póź­niej rzecz ta święciła sceniczny triumf w ekspery­mentalnym, założonym przez szwedzkiego drama­turga, Teatrze Intymnym, gdzie wystawiona w reżyse­rii autora długo nie scho­dziła z afisza. Życzliwie przyjęty przez współczes­nych, sprawiał jednak "Biały Łabędź" niemały kłopot historykom literatury, ba­daczom twórczości Strindberga, a i do sceny więk­szego szczęścia potem nie miał. W polskich monogra­fiach poświęconych szwedzkiemu dramaturgowi spot­kać można różne wersje tytułu tej baśni ("Łabędziobiała", "Łabędzia biel"), w naszej literaturze nie było zaś jeszcze do niedawna przekładu tego utworu. Tłumaczenia dokonała Maria Żurowska, tekstem zainte­resował się Teatr "Wy­brzeże" i reżyser Krzysz­tof Babicki. Krajowa pra­premiera "Białego Łabędzia" odbyła się przy Targu Węglowym 1 czerwca, w Mię­dzynarodowym Dniu Dziecka, chociaż organizatorzy zastrzegli, że spektakl nie jest dla maluchów, lecz dla dzieci starszych, mło­dzieży i dorosłych. Na premierze nie byłam, obejrzałam jedno z następnych przedstawień przedpołudniowych siedząc na widowni wypełnionej po brzegi publicznością w wieku szkolnym i obserwując jej reakcje - naturalne i ży­wiołowe, nie skrępowane odświętną atmosferą wie­czoru premierowego. Zaw­sze twierdzę, że w przypadku spektakli adresowanych do młodego odbior­cy, zamilknąć winu "ucze­ni" dorośli, bo jedyną miarodajną ocenę sztuki wy­stawia widz posiadający niczym jeszcze nie skażoną wrażliwość, bezbłędną intuicję. To ona pozwala dziecku wychwycić każdą sztuczność, każdą fałszywą nutę, to dzięki niej baśniowy świat istnieje bez zastrzeżeń. Czy jednak rzeczywistość "Białego Łabędzia" da się określić tak jednozna­cznie, czy też jej zewnętrzna niezwykłość jest tylko pozorem, maską? Udowodnić można prawie wszystko. Można wykazać, że wielki dramaturg raz "popełnił" także baśń, co mu wcale nie przynosi. I można też uzasadnić, że wprawdzie jest to baśń, ale baśń niezwykła, w której spotykają się typowe dla strindbergowskiej dramaturgii tematyczne wątki i motywy. Gdańskim inscenizatorom bliskie były oba te ujęcia, mieli też sporo wątpliwości dla kogo osta­tecznie tę realizację prze­znaczyć - dla dorosłych czy dla dzieci. Zastosowali rozwiązanie kompromisowe - kto wie czy nie z pew­ną szkodą dla całości. Rozumiem jednak, że Krzysztof Babicki, który nad Strindbergiem pracował nie po raz pierwszy, widział w "Białym Łabędziu" przede wszystkim Strindberga właśnie i to pragnął wyeks­ponować, zaznaczyć, baśniowość traktując raczej dekoracyjnie, dotrzeć nieja­ko "w głąb" dzieła.

Mamy więc rzecz, któ­ra raduje oko (piękna scenografia Anny Rachel) i ucho (muzyka Andrzeja Głowińskiego), ale - urze­kając zewnętrzną urodą, piękną przemyślaną kom­pozycją sceny, choreogra­fią - nie angażuje naszych emocji. Wyzwala raczej refleksje innej natury - fi­lozoficzne i literackie (an­tynomie zła i dobra, okru­cieństwo w twórczości Strindberga, łabędź jako symbol w mitologii, literaturze, tradycji kulturowej) perypetie bohaterów, fabułę odsuwając jakby na plan dalszy. A zawiera ona - jak każda baśń - wie­le prawd o człowieku, jego marzeniach, namiętnościach, słabości, tęsknocie za uczuciem, dobrem, pięk­nem. Prawdy te ubrał Strindberg w symbole, któ­re w nowoczesnej, świe­żej inscenizacji Babickiego odgrywają duże znaczenie, współtworzą klimat przed­stawienia: strindbergowski, a jednocześnie baśniowy, cudowny, nierealny. Tak zrealizowany spektakl jest bez wątpienia uniwersalny, ale mimo wszystko ciekawszy dla dorosłych niż dla dzieci. Im bowiem obojęt­ne są losy bohaterów (baśń musi się dobrze skończyć, to się rozumie - powie­dział rezolutnie siedzący obok mnie chłopiec), a fi­lozoficzna warstwa utwo­ru, jego sens i wymowa przerastają możliwości intelektualne małego widza, nastolatka w dużej mierze - także. Jest jednak - na szczęście - wspaniała "teatralna" strona gdańskiego widowiska - jego cudowny kształt plastyczny: licz­ne efekty, dzięki którym poszczególne sceny (choćby te wykorzystujące obrotówkę) zaskakują, przykuwa­ją uwagę, na dłużej pozo­stają w pamięci. Oczywiś­cie zarówno kontrastowo zestawione barwy, jak i rekwizyty czy większość elementów dekoracji mają - podobnie jak treść - swój drugi wymiar, są nośnikami określonych znaczeń i wyrobionemu widzowi otwierają wdzięczne pole interpretacji.

Tak więc każdy znajduje tu coś dla siebie - a na tym, jak się wydaje, za­leżało realizatorom najbardziej. Strindberg pozostał sobą, baśń też "uszła cało", kompromis zdał egzamin tyle że konflikt między Księżniczką - Białym Ła­będziem, a Macochą poru­sza nas jakby odrobinę mniej niż większość tego typu historii. Kompromis między "zwykłą" baśnią a dramatem wielkiego Strindberga, uniwersalizm, jaki za­łożyli twórcy spektaklu, narzucił im pewien dystans do całej bajkowej fabuły, lekceważący w konsekwen­cji właśnie tego najmłod­szego widza. Ujawnia się to drastycznie w aktorstwie i w scenach pełnych niezamierzonego jak sądzę komizmu. Wykonawcy bawią się świetnie, ale łamią kon­wencję - zbędnym gestem nadmierną afektacją. Dzieci reagują śmiechem, cho­ciaż treść do tego wcale nie upoważnia. Wybuchy wesołości są sygnałami, że oto naruszono reguły gry, trącono niewłaściwą stru­nę. Tylko parze bohaterów - Białemu Łabędziowi (Sławomira Kozieniec) i Młodemu Księciu (Krzysztof Matuszewski) nie można niczego zarzucić. Są autentyczni, przekonują­cy i od początku do końca - serio - w stosunku do kreowanych postaci i sytuacji, które niekiedy racjo­nalnie trudno wytłuma­czyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji