Artykuły

Z misją do twarzy

Włodarze telewizji publicznej lubili wychwalać się misją kulturalną, a zwłaszcza pracą na ugorze, czyli upowszechnianiem teatru. Przy rozmaitych okazjach szczycili się polskim fenomenem, za jaki uchodzi Teatr TV, ale na szczyceniu i odbieraniu hołdów na ogól się kończyło - pisze Tomasz Miłkowski w Dzienniku Trybuna.

Potem zaczynały się schody: mała oglądalność, zbyt wysokie koszty, niechęć reklamodawców. Tak krok po kroczku kurczyła się oferta spektakli przygotowywanych samodzielnie przez telewizję, które zaczęły zastępować retransmisje lub przeniesienia gotowych przedstawień do studia telewizyjnego. Dobre i to, ale stan rzeczy raczej godny pożałowania, jeśli pamiętać o bujnej przeszłości Teatru Telewizji, mocarza prawdziwego w telewizyjnej ramówce w czasach PRL-u, kiedy to - w okresie szczytowym, w latach 70. - dochodziło do 120 premier rocznie! To se ne vrati - jak powiadają bracia Czesi, a to także za sprawą aktorów, którzy bojkotując politycznie telewizję na początku stanu wojennego pośrednio doprowadzili do wyrugowania Teatru TV z ramówki. Okazało się, że telewizja obywa się doskonale bez teatru, że teatr zastępują seriale i opery mydlane, a ludność miast i wsi nie demonstruje jak Polska długa i szeroka z żądaniem natychmiastowego zwiększenia liczby premier teatralnych.

Przeciwnicy lansowania na małym ekranie kultury z wyższej półki zyskali więc dodatkowy empiryczny argument, który dowodnie świadczy, że teatr nie jest pokarmem nadmiernie oczekiwanym. Tak więc można było zlikwidować kolejno sceny dziecięcą, poezji, teatru sensacji, komedii itp., itd, pozostawiając jakiś ogryzek i cichy teatralny kącik w TVP Kultura, zapewne w celu wspomnianego na początku wychwalania się i żeby nie wadził nikomu.

Sposobem na poprawę sytuacji miał stać się festiwal Dwa Teatry, który przypominał z niejaką pompą o istnieniu takiej formy jak teatr telewizyjny i radiowy, choć z wielu powodów w ostatnich latach dostawał zadyszki. Przede wszystkim z powodu braku paliwa, czyli braku wspomnianej produkcji.

Stary Marks* powiadał, że produkcja produkuje nie tylko towar, ale i konsumentów, którzy ten towar akceptują. Innymi słowy, że podaż wywołuje popyt. Nie jest to prawo bezwzględne, ale łatwo się przekonać, że w przypadku produktów nienależących do tzw. pierwszej potrzeby bez większego wysiłku można odzwyczaić się od konsumpcji.

Na ratunek usychającej formy na początku tego wieku pospieszyli też krytycy teatralni ustanawiając honorową Nagrodę im. Stefana Treugutta, która miała być przyznawana za osiągnięcia artystyczne w Teatrze TV. Imię Stefana Treugutta, które ta nagroda nosi, zostało wybrane za zgodą rodziny Profesora, który w latach 60. i 70. wspaniale przyczyniał się do zaprzyjaźniania z teatrem.

Na dobrą sprawę wszystko przemawiało za tym, aby nie stał się gwiazdą telewizyjną: niezbyt urodziwy, z przydymionym głosem, nieco przygarbiony (zwłaszcza z czasem), przeciętny. A jednak obdarzony naturalnym instynktem telewizyjnym. Kamera go kochała, sposób, w jaki zapowiadał przedstawienia, hipnotyzował widzów. Jak ktoś napisał, jego wstępy często bywały ciekawsze od przedstawień. - W ciągu pięciu minut potrafił dotknąć sensu przedstawienia i zaciekawić nim odbiorcę - mówiła na antenie radiowej Dwójki prof. Maria Prussak. Nie znalazł się już nikt potem, kto potrafiłby tak zwięźle, celnie, z lekkością, swadą i polotem opowiadać o teatrze telewizyjnym. To było prawdziwie wielkie. Najlepszy dowód, że Krzysztof Stroiński, tegoroczny laureat Nagrody Jego imienia, wspominał* odbierając okolicznościowy dyplom, jak wielkie wrażenie czyniły na nim gawędy Stefana Treugutta. To od Niego zaraził się teatrem.

Nagrody im. Stefana Treugutta przyznawała Kapituła, którą w latach 2000-2010 kierował Henryk Bieniewski, wybitny krytyk i były dyrektor Teatru TV w latach jego świetności. Jej pierwszym laureatem w roku 2001 był Jacek Weksler, ówczesny dyrektor Teatru TV za promowanie współczesnej dramaturgii polskiej. Warto zauważyć, że tegoroczny laureat, Krzysztof Stroiński, miał z tą promocją wiele wspólnego, m.in. jako aktor w spektaklach opartych na dramatach Marka Bukowskiego w reżyserii Władysława Kowalskiego.

Nagroda dla Jacka Wekslera została przyznana z pewnym "wyrachowaniem", jurorzy liczyli, że w ten sposób zwrócą uwagę na potrzebę szczególnego pielęgnowania nowej polskiej dramaturgii. Ale się przeliczyli. Akt wręczenia odbył się podczas festiwalu Dwa

Teatry w Sopocie, a dokonał go przewodniczący Kapitule Henryk Bieniewski. W kolejnych latach nagrodę otrzymali: Michał Żebrowski za kreacje wielkich bohaterów literackich, realizacja "Edwarda II" Marlowe'a w reżyserii Macieja Prusa z Arturem Żmijewskim w roli tytułowej, Maciej Pieprzyca za spektakl "Fryzjer", Adam Woronowicz za rolę Mirona B. w spektaklu wg "Pamiętnika z powstania warszawskiego", Ewa Błaszczyk za rolę Matki w spektaklu "Więź" Rony Munro. Po raz ostatni Nagrodę im. Stefana Treugutta wręczono w roku 2009 - otrzymał ją wówczas Maciej Prus za reżyserię "Wyzwolenia" Stanisława Wyspiańskiego, jednego z najbardziej znaczących spektakli telewizyjnych ostatniego dziesięciolecia.

Po czym przyznawanie Nagrody zawieszono, a to z przyczyny znacznego zmniejszenia produkcji teatralnej w Telewizji Polskiej, wobec czego wybór laureata stawał coraz bardziej pod znakiem zapytania. Okazało się, że znacznie łatwiej przerwać jakąś tworzącą się tradycję niż ją wznowić. Tak więc antrakt w przyznawaniu nagrody potrwał aż siedem lat. Wobec jednak wzrostu produkcji teatralnej w ostatnich paru latach, liczniejszych transmisji i przeniesień do studia telewizyjnego spektakli żywego planu przyszedł czas na wznowienie nagrody. I tak doszło do spotkania nowej Kapituły, w której składzie znaleźli się: Marzena Dobosz, Katarzyna Michalik-Jaworska (sekretarz), Łukasz Maciejewski, Andrzej Matul, Zdzisław Pietrasik i ja (przewodniczący). Nasze obrady zakończyły się jednomyślnym werdyktem - laureatem został Krzysztof Stroiński.

Wybór skupiał się wokół 15 spektakli wyprodukowanych w poprzednim sezonie, ale już po werdykcie przekonałem się, że związek Krzysztofa Stroińskiego z teatrem telewizyjnym jest silniejszy niż się wydawało. Po pierwsze, związek ten zadzierzgnięty został już w roku 1974, a więc zaledwie dwa lata po ukończeniu studiów, a więc możemy mówić śmiało o ponad czterdziestoletniej więzi, która zaowocowała około 50. spektaklami. W tym pierwszym okresie warto odnotować obecność Krzysztofa Stroińskiego na planie takich spektakli jak: "Poczta" wg Rabindranatha Tagore w reżyserii Laco Adamika, "Proces" wg Franza Kafki w reżyserii Agnieszki Holland czy "Smok" Eugeniusza Szwarca i "Indyk" Sławomira Mrożka w reżyserii Macieja Wojtyszki. Po drugie, obecność Krzysztofa Stroińskiego w spektaklach telewizyjnych po roku 2000, kiedy zaczęła coraz wyraźniej zmniejszać się liczba ich premier, wcale nie zmalała. Przeciwnie, nawet wzrosła, ktoś na tej podstawie ferujący wnioski o sytuacji Teatru TV mógłby się upewnić, że teatr ten rozwija się nad wyraz pomyślnie. Po trzecie, w repertuarze telewizyjnym laureata dominuje dramaturgia współczesna. To nie znaczy, że nie znajdziemy, tu Szekspira, a nawet Wojciecha Bogusławskiego ("Szkoła obmowy", 2001) czy smakowitej farsy ("Słomkowy kapelusz" w reżyserii Piotra Cieplaka, 2005), ale nowej dramaturgii jest znacznie więcej. Po czwarte wreszcie, nietrudno wskazać na grupę reżyserów, z którymi artysta najchętniej współpracuje (pewnie i odwrotnie: to reżyserzy, którzy chętnie z nim właśnie współpracują). Myślę o Agnieszce Glińskiej, Macieju Wojtyszce, Władysławie Kowalskim czy Zbigniewie Brzozie.

Czy w tej wielości postaci, rozmaitych kreacji psychologicznych można dostrzec jakiś rys wspólny? Zawsze to ryzykowne takie uogólnienie i zapewne uproszczenie, ale w wielu rolach Krzysztofa Stroińskiego dostrzeżemy niepokoje współczesnego człowieka, jego lęki, niepewność, wahanie, a także uwikłanie w historię, dylematy moralne i zawodowe. Tak jest na pewno w "Skutkach ubocznych" Leszka Davida wg Petera Zelenki, gdzie portretuje Krzysztof Stroiński fotografa stojącego na rozdrożu swojej zawodowej kariery, pytającego o wybór drogi, pełnego wątpliwości i etycznych oporów wobec wikłania się w dwuznaczne moralnie sytuacje. Takie dylematy pojawiają się także w innych rolach Krzysztofa Stroińskiego, by wspomnieć tylko o roli Jana w "Rysie" Michała Rosy, roli wysoko ocenianej i wielokrotnie nagradzanej (Polska Nagroda Filmowa Orzeł za rok 2008 w kategorii "najlepsza rola męska"), która wzbudziła liczne komentarze i pewne poruszenie. Widać więc, że Krzysztof Stroiński trafia ze swoimi niepokojami w swój czas. Trafia także formą, swoim specyficznym stylem gry, w którym dostrzegam taką rzadką cechę jak "zająkliwość". Aktor świadomie "zacina się" w toku wypowiedzi, zatrzymuje, nie tyle, aby zaczerpnąć łyk świeżego powietrza, ile upewnić się, że to, co robi i mówi, jest słuszne. Wciąż pyta sam siebie o wybór racji, wyrażając tymi "zacięciami" stale towarzyszącą mu trwogę, czy wybiera właściwie. Ten sposób prowadzenia monologu i dialogu przydaje autentyzmu jego postaciom, czyni je bardziej wiarygodnymi, bo złożonymi duchowo przede wszystkim z pytań.

Czy powrót Nagrody Treugutta będzie zwiastował renesans teatralnej produkcji telewizyjnej, nie wiem. Oby tak się stało, ale dobrymi chęciami...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji