Artykuły

Taki śmieszny burdel

Kiedyś byli wulgarni, opowiadali niesmaczne dowcipy i obrażali publiczność. Teraz złagodnieli i chętniej niż dawniej zajmują się polityką. Ale wciąż na śmiesznie.

Neoliberalna ideologia nie robi na mnie wrażenia, metro nie starcza do zbudowania poczucia dumy narodowej. Marzy mi się film o początkach państwa polskiego — tak Zdzisław, nieduży wzrostem, za to chorobliwie ambitny budowniczy metra, zaczyna Zemstę bogów, najnowszy spektakl Pożaru w Burdelu. W poprzednim programie kabaretowo-teatralnej trupy dokonał zamachu stanu, wprowadził prawicową dyktaturę. Obecnie poszukuje odpowiedniego scenariusza dalszych artystycznych działań. „Teraz z klęczek nasz naród sztuką podniosę — nowe otwarcie tutaj ogłoszę. Zacznijmy opowieść o Państwie Polan; wyjdźmy z podziemi i wstańmy z kolan".

Tekst może razi trochę kulawym rytmem i rymem, ale publiczność w warszawskim Teatrze Polskim i tak reaguje salwami śmiechu. Właśnie tego oczekiwała: mocnego komentarza do tego, co dzieje się w polityce.
 

Nienawidzę piękna

Na początku było tak: 6-7 osób na scenie, a na sali zaduch i 60 tłoczących się widzów. — Było tak mało miejsca, że wszyscy aktorzy siedzieli na scenie, bo nie mieli nawet gdzie się schować. Przebierali się w kolejne kostiumy na oczach widzów. Publiczności tak się to spodobało, że zrobili z tego swój znak firmowy; do dzisiaj właściwie nie schodzą ze sceny — Maciej Nowak, krytyk teatralny i kulinarny, wspomina pierwsze spektakle Pożaru w piwnicy Chłodnej 25, klubu, który był wówczas najpopularniejszy wśród warszawskich hipsterów.

Andrzej Konopka, czyli Burdeltata, sceniczny szef spektaklu: — Michał Walczak, reżyser i dramaturg, pozbierał nas — aktorów po trzydziestce, bez specjalnych sukcesów, większość bez etatów — i nam wmówił, że Warszawa padnie u naszych stóp. A my nie mieliśmy profesjonalnego makijażu, strojów, nic. Tekstu nikt nie pamiętał, bo dostawaliśmy go w ostatniej chwili. Potykaliśmy się o własne nogi, rekwizyty. Nie ogarnialiśmy tej sceny, tak jak nasi młodzi, 20-, 30-letni widzowie nie ogarniali swego życia. Pokochali nas, bo oni też ciągle improwizowali.

Pomysł na spektakl był taki: Burdeltata za komuny zdobywał doświadczenie, jeżdżąc z cyrkiem po NRD. Po transformacji zamarzył o własnym interesie teatralnym. Prowadzi go z wdziękiem słonia i manierami ciecia. Cała trupa Burdelu Artystycznego (bo taką przyjmują nazwę) to kilkoro poobijanych życiowo aktorów, którzy odgrywają różne postaci: dziewczyny z modnej knajpy Charlotte na placu Zbawiciela, Podpalacza Tęczy (wtedy, w 2013 roku instalację Julity Wójcik ustawioną na tymże placu Zbawiciela co i rusz ktoś podpalał) czy budowniczych metra, którzy przeżywają gejowski romans.

Pożar żywił się stołecznymi plotkami, gwiazdkami, historią ulic, remontami, awariami. Po jednym ze spektakli do aktorów podszedł Seweryn Blumsztajn i zażartował, że „Gazecie Stołecznej", której był wówczas naczelnym, należą się tantiemy za dostarczanie inspiracji.
— Wszyscy w Pożarze byliśmy słoikami i na jakimś poziomie oswajaliśmy Warszawę innym słoikom. Lokalsom pokazywaliśmy ją z mniej znanej strony, za co był odpowiedzialny Maciej Łubieński, nie tylko jedyny warszawiak w naszej grupie, ale też varsavianista — wspomina Konopka. — Ludzie przyjeżdżają tutaj po lepsze życie i nie traktują dobrze tego miasta. My pokazywaliśmy, że ono ma swoją skomplikowaną tożsamość i można się z nim zaprzyjaźnić.

— Walczak z Łubieńskim zbudowali współczesną mitologię tego miasta: miasteczko Wilanów, Tęcza, Plan B, Charlotte... Zobaczyli w tych miejscach coś więcej niż bary czy kupę plastiku — mówi Grzegorz Lewandowski, warszawski animator kultury i właściciel klubu Chłodna 25.

Hipsterzy chcą na etat

Bohaterami skeczów byli nowi mieszczanie: Samotna Matka, która musi zmagać się z rzeczywistością („Samotność w Święta; Lustro, szampan, depresja; Dobrze, że mam tv plazmowe; Kolędy w HD obejrzę sobie".) czy młode małżeństwo z kredytem we frankach z Miasteczka Wilanów. Pożar pokazywał napięcia między tym, co w mieście konserwatywne i katolickie, a tym, co nowomodne i liberalne. Wyzwolona kobieta spowiadała się księdzu: — Pogubiłam się po rozwodzie. Uprawiam speed dating, dogging, fisting i petting, a co najgorsze, swingowałam.

Ksiądz: — Nic nie kumam z twoich grzechów. Uświadom mnie!

— To było obśmianie aspiracji klasy średniej — tych, którym się udało. Tyle że na widowni siedzieli raczej młodzi, którzy już nie załapali się na etaty w korporacjach, kierownicze stanowiska i mieszkali kątem u rodziców albo wynajmowali kawalerki — mówi Lewandowski.
Przebojem stała się piosenka Chcę na etat Anny Smołowik, która wdzięczyła się do Burdeltaty o stałe zatrudnienie. — Ona wyrażała tęsknoty i wątpliwości większości z nas, siedzących na widowni i marzących o stabilizacji — mówi Max Cegielski, dziennikarz i autor książek.
- To był powiew świeżości, skrzyżowanie ulicznej opowieści o współczesnej Warszawie, z tradycją inteligenckiego kabaretu w stylu Olgi Lipińskiej.

Spektakle stały się wydarzeniem towarzyskim, wypadało na nich bywać. — Miałem kilkumiesięczną przerwę w bywaniu — wspomina Nowak. — Idę do Teatru Studio, który udostępnił im scenę, a bilety nie kosztują już 20, lecz 80 złotych, a na widowni oprócz hipsterów politycy — między innymi Hanna Gronkiewicz-Waltz czy Małgorzata Omilanowska — celebryci i mieszkańcy tak wyśmiewanego przez nich Wilanowa. Zadziałała mentalność burżuja, który lubi dostać po pysku, żeby udowodnić sobie, jak jest tolerancyjny.

Pożar osiadł na dobre w teatrze WAR-Sawy: scena, kilka stolików i bar. Aktorom nie przeszkadza, że ludzie podczas spektakli piją. Czasami ktoś przedawkuje i wtrąca się w program, więc Burdeltata musi reagować. — Ale cóż jest bardziej polskiego niż użeranie się z pijanym facetem? — pyta retorycznie Konopka.

Dość już o warszawie

Kiedyś śmiali się ze stołecznych knajp, zalanego metra, byli głosem poszukujących nowych wrażeń hipsterów. Dzisiaj bawią publiczność piosenkami o wycince Puszczy Białowieskiej, programie 500 złotych plus oraz intronizacji Chrystusa na Króla Polski.

— Snujemy opowieść o walce między napierającym na człowieka życiem politycznym a tym jednostkowym śmiesznym, często absurdalnym małym życiem. Ostatnio narodziło się wiele negatywnej energii, lęku, niepokoju spowodowanego tempem zmian. To jest coś, z czym każdy musi sobie poradzić — tłumaczy zmianę Michał Walczak, współzałożyciel Pożaru.

— Nawet jak bierzemy tematy polityczne, nie dyskutujemy z hasłami czy postulatami, tylko zastanawiamy się nad życiem seksualnym osoby, o której piszemy. Albo nad skrytymi pragnieniami tej, która ma władzę. Politykę przebieramy w kabaretki, zakładamy jej wysokie obcasy, szminkujemy i puszczamy na rurę. Publiczność oczekuje od nas wariacji na temat świata, a nie publicystyki — wtóruje mu Maciej Łubieński, występujący jako Max Hardkor, znany też jako ostatni hetero w Warszawie.

— Zaczynali w czasach tak zwanej post-polityki, narracji ciepłej wody, przekonania, że na wyraziste poglądy już nie ma miejsca. Wtedy piosenki o rowerach Veturilo były może i śmieszne, ale teraz? Pisać o duperelach, kiedy takie rzeczy na ulicach? — zastanawia się Cegielski. Wyobraża sobie, że kiedyś o trwającym konflikcie w teatrze Studio zrobiliby cały odcinek, ale kogo to dziś interesuje? Może te 60 osób, które siedziało kiedyś na Chłodnej, ale nie 700 w Teatrze Polskim, w którym miał premierę ich najnowszy program Zemsta bogów.

Od ostatnich wyborów w spektaklach jest więcej polityki, a mniej miasta, zaś dawni establishmentowi wrogowie zostali sojusznikami. — Słyszałem już głosy, że za bardzo ociepliliśmy wizerunek Hanny Gronkiewicz-Waltz, że stała się bohaterem pozytywnym — przyznaje Konopka.

— W Warszawie dzieje się w kółko to samo: smog, zamieszanie z deweloperami, więc nie ma o czym pisać. Zresztą i tak skupialiśmy się na życiu emocjonalnym i miłosnym HGW — tłumaczy Łubieński.

Na widowni w Teatrze Polskim średnia wieku raczej 50+ , 20-, 30-latków nie za wiele. Poza tym byli i obecni publicyści „Gazety Wyborczej", prezydentowa Anna Komorowska, pan sędzia, pani profesor, twarze znane z demonstracji przed Trybunałem Konstytucyjnym.

— Pożar przejął publiczność KOD-owską, pokolenie, które żywi się swoimi lękami po dojściu PiS do władzy, widzi w czarnych kolorach przyszłość. Dla tych ludzi wracają stare spory i podziały, a w Pożarze... widzą formę żartobliwego odreagowania tego, co dzieje się w polityce — tłumaczy Nowak. — A młodych ta duża polityka nie interesuje, nie rozumieją, o co ten spór, więc się wycofali.

— Nasza popularność polega na tym, że u nas następuje chwilowe zawieszenie agresji — jest wspólna przestrzeń zabawy, śmiechu. Takiej przestrzeni jest teraz bardzo mało. Nasza widownia jest bardzo różnorodna. Mieliśmy ludzi, którzy przychodzili do nas prosto z marszu KOD, ale także prawicowych znajomych. Nie budujemy identyfikacji przez politykę, ale przez namiętności, erotykę, a przede wszystkim obyczajowość - mówi Walczak. I przypomina monolog z programu Rzeź niewiniątek: „Byłam amantką, dziś jestem partyzantką. Kiedyś prosecco, dziś świt w obozie nad rzeką. Kiedyś bezradna bez manikiuru. Dzisiaj nie mogę żyć bez munduru".

To satyra na politycznie oburzonych hipsterów? — To śpiewa Paula, była mieszkanka Wilanowa, która zaczynała od prosecco, a kończy na demonstracjach. Ktoś, kto był lemingiem, może nagle obudzić w sobie rewolucjonistę. Może obecna sytuacja sprzyja odkrywaniu w sobie innej natury? To wszystko jest dla nas fajną pożywką - dodaje Łubieński.

Coraz mniej młodych

— Dobrze to sobie wymyślili — mówi o Pożarze... Nowak. — Poważnym mieszczanom oferują niegrzeczną rozrywkę, szacownym instytucjom, które ich zapraszają na gościnne występy, zapewniają atmosferę bohemy. Taka droga od undergroundu do mainstreamu.

Na zaproszenie Domu Spotkań z Historią zrobili program o polskiej transformacji, dla Muzeum Powstania Warszawskiego — o powstaniu, a dla Muzeum Polin o żydowskim święcie Purim.
— Jak zobaczyłem ich na tej wielkiej, pustej scenie w Polin, to pomyślałem: „nie wierzę, zamienili się w Opole" — śmieje się Lewandowski. Czy żałuje, że wyszli z niszy do dużych sal? — Nie. Udowodnili, że można coś zrobić własnego, na świetnym poziomie poza oficjalnym obiegiem. Czekam, aż upomni się o nich telewizja.

— Decydując się na powołanie Pożaru... i zarabianie tylko z biletów, zdecydowaliśmy się na życie niebezpieczne. Staramy się zbudować alternatywną rzeczywistość do władzy, niezależną od dofinansowań, nacisków, strachu. Żeby ważniejszy był kontakt z widzem, a nie z urzędnikami — zapewnia Walczak.

Przez lata Pożar... był atrakcyjny dla młodych inteligentów, bo opowiadał o sprawach, które mają wpływ na ich życie. Ale im więcej w nim ogólnopolskiej polityki, tym mniej ich to interesuje. — Przejadł im się, opatrzył, stracił atrakcyjność czegoś niszowego, ekskluzywnego, niedostępnego. Oni potrzebują świeżości — twierdzi Lewandowski.

— Nasi rodzice mieli Matysiaków, trochę starsze pokolenie Kiepskich, a my mamy tę Burdeltrupę, możemy się utożsamiać z tymi postaciami — dodaje Max Cegielski.

— Oczywiście prowadzimy rodzaj gry z naszą publicznością, że tworzymy razem z nią jakąś rodzinę popaprańców, niepozbieranych ludzi — śmieje się Konopka. — Tyle że z pewnym zdziwieniem obserwuję, że to coraz starsza rodzina.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji