Artykuły

Stefcia umierała słodko

Staromodny ru­pieć? Historyczne świadectwo pew­nej epoki z jej obyczajowością, przesądami społe­cznymi? Grafomańskie ro­mansidło, choć teraz po­wiedzielibyśmy raczej: czyta­dło? A może zbiór prawd uni­wersalnych, dotyczących nas zawsze i wszędzie? Czym jest dziś "Trędowata" Heleny Mni­szkówny? Czymkolwiek by była, to jedno jest pewne: jej fenomen nadal trwa. Dzieje miłości ordynata Michorowskiego i Stefci Rudeckiej nie tylko czyta się i ekranizuje, ale także adaptuje dla potrzeb tea­tru. Tak też zdarzyło się w Teatrze Ludowym: Joanna Olczak-Ronikierowa przygotowa­ła sceniczną wersję powieści, zaś Włodzimierz Nurkowski całość wyreżyserował.

Muszę przyznać ze wstydem, że nowohuckie przedstawienie, zamiast wycisnąć łzy smutku w mych oczach (na wszelki wy­padek miałem chusteczkę), ubawiło mnie niemal do łez. Śmiałem się, kiedy na scenę wpadła Lucia (Joanna Rudek) z radosnym "Waldi przyje­chał!", gdy tymczasem rzeczo­ny ordynat od paru minut sie­dział na fotelu pod lewą kuli­są, pogrążony w nastroju smę­tnej melancholii, po czym pod­niósł się z miejsca i wszedł w akcję jak gdyby nigdy nic. Śmiałem się, kiedy aktorzy w drugim planie nagle, niemal jak w filmie, milkli i zaczynali ruszać ustami, pozwalając dojść do głosu tym z przodu. Śmiałem się, kiedy raptem spod sceny wytrysnęła niewiel­ka fontanna, tak rozkosznie dopełniająca romantyczny na­strój wydarzeń w ogrodzie. Śmieszyła mnie śmiertelna powaga Agaty Jakubik (Stefcia) i Piotra Urbaniaka (Waldemar) choć trochę dystansu i nieco więcej humoru - nawet wbrew tekstowi - nie zaszko­dziłoby tym rolom. Śmieszyły mnie pozostałe postaci, wśród których dominowały dwa typy charakterów: albo bardzo dobry, albo bardzo zły. Ubawiła , mnie tak znakomicie i tym razem z założenia śmiesznie rozegrana, scena kawalerskiej pijatyki młodej arystokracji. Śmieszyła mnie i irytowała za­razem zbyt częsta obecność muzyki, która - zamiast dyskretnie podkreślać nastrój - brutalnie i na filmową modłę wdzierała się tam, gdzie wy­starczyła cisza i wybrzmienie słów. I nie rozśmieszyła mnie jedynie śmierć Stefci, odcho­dzącej w zaświaty w aniel­skiej bieli sukni i aureoli świa­teł, ale gdy zasypiała Królew­na Śnieżka w filmie Disneya to też nikomu nie było do śmiechu.

No cóż, być może mam ser­duszko z lodu, lecz w teatrze chciałbym zobaczyć coś wię­cej, niż - skądinąd, ładny - widoczek z jelonkiem na tle zachodzącego słoneczka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji