Stare kino w teatrze
Dla najbardziej nawet wytrawnego konesera sztuki prawdziwy kicz zawsze pozostanie wielką pokusą, wyzwaniem, "półfabrykatem", z którego można próbować robić wielką sztukę. Kicz ma bowiem w sobie ten rodzaj magnetyzmu, który elektryzuje rzesze odbiorców i irytuje znawców. Dlatego my oglądamy "Dynastie", nasze babki zaczytywały się Mniszkówną, czy Rodziewiczówną, a dyrektor Fedorowicz z właściwą sobie odwagą i przekorą postanowił pokazać "Trędowatą" w swoim teatrze.
Dziś "Trędowata" to już klasyka kiczu; łzawy, pełen sentymentalnego dramatyzmu, trochę wykrzywiony, ale bywa, że wzruszający niejedną panienkę obraz minionego świata. Tym bardziej więc jest to wdzięczny materiał na odrobinę ironiczne widowisko "z łezką" i "z myszką".
Wyreżyserowany przez Włodzimierza Nurowskiego i oprawiony w scenografię Anny Sekuły spektakl z Teatru Ludowego ma urok starych fotografii, z których patrzą na nas wypomadowani dziadkowie i muślinowe babki, ofiary atłasowo-koronkowej magnaterii, teatralnie, jak amanci starego kina, przeżywający swoje egzaltacje. Bywa nawet, że przez malarski obrazek na scenie przebija wzruszenie reżysera, ale wtedy wątłość całego romansu doskwiera widzowi. Szczęśliwie jednak zawsze w pogotowiu są wychowanka księżnej Podhoreckiej Rita Szeliżanka (Beata Schimscheiner) i Hrabia Edward Treskka (Andrzej Franczyk), którzy szczyptą farsy nadają smak całemu daniu.
Wyjątkowo smakowity jest akt drugi, kiedy młodzi chłopcy mogą się naprawdę zabawić na scenie. Spotkanie towarzyskie u młodego Michorowskiego jest szampańskie, ale tylko do momentu, kiedy ordynat nie zmrozi atmosfery brakiem dowcipu.
No cóż, dość niewdzięczne role przypadły w udziale Agacie Jakubik i Piotrowi Urbaniakowi (Stefci Rudeckiej i Waldemara Michorowskiego). Papierowa szlachetność ubrana z jednej strony w pensjonarską cnotę, a z drugiej w patos nawróconego uwodziciela, to mówiąc delikatnie dość trudne zadania aktorskie. Odrobinę lepiej poradziła sobie z nimi Agata Jakubik - jej Stefcia miała tyle wdzięku, że dość łatwo było wybaczyć jej proste utożsamienie z naiwną panienką. Gorzej natomiast było z ordynatem Michorowskim, który w wykonaniu Piotra Urbaniaka podzielił los Romea z niedawnej przecież w tym teatrze premiery Szekspira. Kobiety jednak nieco inaczej chyba wyobrażają sobie zniewalającego mężczyznę niż Urbaniak, który usiłuje takiego kreować. Brakuje mu wigoru, którego nie może nie posiadać młody, wykwintny i bogaty bywalec salonów - czego dowody nawet Mniszkówna zapisała w swojej "baśni'' o Kopciuszku i Księciu.