Krew i honor
NAPISANA w 1888 foku "Panna Julia" była dla ówczesnych odbiorców, w skrócie mówiąc (dzieje sceniczne sztuki omawia Zenon Ciesielski w programie elbląskiego przedstawienia) - niesłychanym szokiem.
I trudno się temu dziwić. Wojciech Natanson pisze - "Od czasów Jana Jakuba Rousseau żaden chyba twórca nie wprowadził do swych dzieł tyle zuchwalstwa, tyle surowej i okrutnej szczerości, co autor "Syna służącej"." Sam Strindberg w przedmowie do "Panny Julii" napisał: "Żąda się radości życia, a dyrektorzy teatrów zamawiają farsy, jakby radość życia polegała na pleceniu bzdur i przedstawianiu wszystkich ludzi jako dotkniętych epilepsją lub idiotów. Osobiście znajduję radość w ciężkich i okrutnych walkach życiowych i cieszę się, gdy się mogę czegoś dowiedzieć, nauczyć. Dlatego też wybrałem wypadek niezwykły, ale pouczający, słowem, wyjątek, ale wyjątek wielkiego formatu, który potwierdza regułę, co zapewne zrani miłośników banału."
Lista pisarzy, najbardziej różnych, którzy tworzyli pod wyraźnym wpływem Strindberga lub do urzeczenia jego wizją się przyznawali - jak choćby Kafka - jest długa, dość wskazać sztuki Albee`go, gdzie, odnajdujemy wiele sytuacji strindbergowskich. Mizoginizm Strindberga jest powszechnie znany. Dochodzi on do głosu i w "Pannie Julii". O swojej bohaterce pisze: "Dla wytłumaczenia smutnego losu panny Julii podałem bardzo wiele okoliczności: wrodzone instynkty jej matki, złe wychowanie dziewczyny przez ojca, jej własną naturę i wpływ narzeczonego na jej słaby, zdegenerowany mózg; dalej zaś i bardziej bezpośrednio: nastrój nocy świętojańskiej, nieobecność ojca w domu, menstruacja, zajmowanie się zwierzętami, podniecający wpływ tańca, mrok nocy, silne erotyczne oddziaływanie kwiatów, a w końcu przypadek, który sprowadza tych dwoje do ustronnego pokoju, oraz agresywność podnieconego mężczyzny.
Nie przyjąłem zatem punktu widzenia jednostronnie fizjologicznego ani też jednostronnie psychologicznego. Nie składałem całej winy tylko na dziedzictwo po matce ani też nie zrzucałem jej na menstruację czy na samą tylko nieobyczajność. Nie głosiłem wyłącznie morałów! Te ostatnie pozostawiłem - wobec braku w sztuce księdza - kucharce."
Kluczem do decyzji Julii wydaje się być jednak - pojecie honoru! "Nawet gdyby ojciec z jakichś ważkich powodów zrezygnował z kary, córka zemściłaby się na samej sobie, tak jak to robi tutaj, skutkiem wrodzonego czy odziedziczonego poczucia honoru, które klasy wyższe otrzymują w spuściźnie - skąd? Od barbarzyństwa, od aryjskiej prakolebki, od średniowiecznego rycerstwa - i które jest czymś bardzo pięknym, ale dziś nie sprzyjającym trwaniu gatunku."
A więc antynomie krwi i honoru, niskiego i wzniosłego. Walka kobiety i mężczyzny, w której kobieta przecenia swe siły.
Czy to aktualne, dzisiaj? Wydać się nawet może, że to zbyt drastyczne - dzisiaj. Strindberg mówi o płci, o erotyzmie z powagą, która nas dziś może nawet - przeraża. W naszej epoce, gdzie seks zastąpił pojęcie erotyzmu, kiedy chełpimy się, że w tych sprawach nie ma już żadnego tabu, takie traktowanie spraw płci wydaje się szaleństwem. Fizjologia przestaje już być problemem; sprowadzono ją do sprawy higieny.
Czy więc bohaterka, naznaczona "złą" krwią matki, jako fatalnym dziedzictwem, splamiona fizjologicznie, brudna według tradycyjnych pojęć; brudna od krwi menstruacji i od krwi zhańbienia, nie sprawia, że czujemy się nieswojo? Równie nieswojo, jak tamta publiczność? Tamta zaszokowana, my zachwiani w swoich przekonaniach o świecie uładzonym. Czy świat miłości jest światem chaosu, napięcia, czy ociera się o śmierć?
Kim może być dla nas dzisiaj ta panna Julia, urzeczona pojęciem honoru, pragnąca dźwignąć się do swojego ojca, wyrzekając się krwi matki, ta, która wybiera odkupienie poprzez samobójstwo? Dziewczyna krew hańby zmywająca krwią śmierci?
Czy to dla nas dzisiaj zbyt wiele?
Chyba tak, a przynajmniej można tak myśleć po elbląskim przedstawieniu... Oglądaliśmy "Pannę Julię" uładzoną, daleką od mroków strindbergowskich. Przedstawienie proste, jasne. Dyskretne, wyprane z wszelkiej drastyczności. Wolne zarówno od fizjologii, jak i od mistycyzmu.
W pannie Julii w interpretacji Wandy Neumann nie ma nic takiego, co by usprawiedliwiło wulgarne obelgi Jeana. Powoduje nią raczej naiwność źle zakochanej dziewczyny. Czy ta panna Julia, taka jednorodna - czysta i szlachetna może nas przekonać?
Jeżeli tak się dzieje, to dzięki aktorstwu Wandy Neumann, jej umiejętności przeistaczania się fizycznego, grania wprost do widzów, z odległości kilku kroków, bez żadnego ochronnego dystansu sceny.
Znakomitą jej partnerką była Barbara Patorska. Jako Krystyna wydawała się uosobieniem zła. Tym większe wrażenie robiło, kiedy jej bladą, zaciętą twarz rozświetlało na chwilę współczucie. Odruch człowieczeństwa natychmiast stłumiony, w przekonaniu, że nie należy sobie na niego pozwalać.
Reżyser przedstawienia Wiesław Nowicki zagrał rolę Jeana tak dyskretnie że można posądzić go o świadomy zamiar stworzenia tła dla Wandy Neumann. Ani silny, ani łajdak, jest raczej małym cwaniaczkiem korzystającym z okazji, aby - być może - przy okazji, załatwić sobie... hotel w Szwajcarii.