Artykuły

Rewizor Gogola w teatrze STU – po co ten cyrk?

Choć Krzysztof Jasiński umieścił Rewizora w cyrku, a Tadeusz Nyczek wyostrzył nieco tekst, spektakl nie stał się przez to ani szalony, ani bardziej współczesny. Jest porządnie, solennie i nieco nudno.

Kiedyś teatr STU (właśnie obchodzi swoje 50-lecie, o czym pisaliśmy w sobotę) grał w cyrkowym namiocie spektakle niecyrkowe, ale zdecydowanie widowiskowe. Po latach Krzysztof Jasiński powrócił do cyrku, ale tym razem jest to cyrk malutki, niewidowiskowy, tylko z rzadka przypominający o swoim istnieniu i swojej specyfice. Obrotowa scenka, czerwona kurtyna, napis „Cyrk" (cyrylicą), dwie czerwone zjeżdżalnie — i aktorzy w strojach klaunów. Tylko Naczelnik (Dariusz Gnatowski) wygląda inaczej, jest raczej pogromcą zwierząt, choć bicza używa rzadko. Chlestakow (Krzysztof Piątkowski) klaunem nie jest, podobnie jak jego służący Dima (Marcin Zacharzewski). Trochę tu Nyczek pozmieniał: Dima — młody, energiczny brunet z zabójczym wąsem i zimnym spojrzeniem — jest w tej parze ważniejszy, to on kontroluje sytuację i pisze list do znajomego dziennikarza, z którego Naczelnik i reszta dowiadują się prawdy o rzekomym rewizorze. Chlestakow byłby więc jego narzędziem? Może i tak być, ale niewiele to w gruncie rzeczy zmienia, tyle że daje Zacharzewskiemu więcej materiału do grania. Z aktorstwem jest jednak problem, zwłaszcza w przypadku głównych bohaterów: Naczelnika i Chlestakowa. Nastrojeni na początku na jeden ton, utrzymują go przez cały spektakl, nie widać w nich żadnej ewolucji, żadnej zmiany, choć przecież sytuacje, w jakich się znajdują, są różne i zmienne. Piątkowski jest cały czas tym samym nieprzyjemnym zarozumialcem o zdartym głosie, a Gnatowski prezentuje głównie poczucie wyższości, niezbyt udanie połączone z zatroskaniem.

Jest więc cyrk. Pogromca i klauni deliberują o spodziewanym przyjeździe rewizora, ale cyrkowe kostiumy są tylko kostiumami: słyszymy przecież, że sfrustrowani urzędnicy rozmawiają o mieście, sądzie, szpitalu, szkole. Stary dobry Rewizor, tyle że w dziwnych kostiumach i makijażach. Trochę cyrku pojawia się z Dobczyńskim i Bobczyńskim (w tych rolach weterani STU — Franciszek Muła i Włodzimierz Jasiński), których opowieść o tajemniczym gościu zajazdu rzeczywiście przypomina klaunowski numer, zabawny i wykonany z wdziękiem (tyle że wpadanie w słowo i przekomarzanie się jest już u Gogola).
Trochę więcej cyrku zapewniają panie — Beata Rybotycka i Martyna Krzysztofik (żona i córka Naczelnika, tu przeistoczone w grane z werwą i wyczuciem konwencji klaunice), zwłaszcza gdy widowiskowo jeżdżą na rolkach. Poza tym jest kilka sztuczek iluzjonistycznych, wykonanych profesjonalnie i cieszących widzów.

Ale wciąż nie wiadomo, po co ten cyrk, co ma widzom powiedzieć i jak służyć odczytaniu komedii Gogola. Jasiński tłumaczył, że impulsem było to, że u Gogola pada słowo „cyrk" — ale słabe to wytłumaczenie niezbyt wyszukanej i powierzchownej zamiany jednych realiów na inne. A uwspółcześnienie? Więcej niż u Gogola jest w tej parafrazie o łapówkach, jest też o ośmiorniczkach (ku radości widowni), ale bez tych dodatków można by się spokojnie obyć. Mechanizm opisany w Rewizorze jest przecież uniwersalny i będzie uniwersalny, dopóki trwać będzie władza, czyli zawsze.
 

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji