Praktyczny teoretyk
Tomasz Konina, reżyser Adriany Lecouvreur Cilei w Teatrze Wielkim w Łodzi: — Opera mną teraz zawładnęła.
Michał Lenarciński: Pana droga do reżyserii wiodła przez Wydział Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej…
Tomasz Konina: — Z papierów jestem „teoretyk”.
— A z pracy praktyk. Dlaczego nie kończył pan reżyserii?
— Kiedy zdawałem do szkoły, reżyseria była podyplomowa, więc pomyślałem, że teoria będzie dobrym wstępem. Ale wszystko jakoś szybko poszło i już podczas studiów zacząłem współpracować z kolegami z Wydziału Aktorskiego, a tuż po skończeniu zostałem asystentem Anny Seniuk. Później w swojej bezczelnej wierze, że należy ryzykować poszedłem do Gustawa Holoubka, dyrektora warszawskiego Teatru Ateneum i zakomunikowałem, że chcę robić Wujaszka Wanię Czechowa z Piotrem Fronczewskim, Arturem Barcisiem. A Holoubek powiedział: „jeżeli aktorzy się zgodzą, to robimy”.
— I aktorzy się zgodzili. Zresztą nie tylko oni, bo godzili się też śpiewacy.
— Niedługo później zadzwoniła do mnie Ewa Michnik, której reżyser wycofał się z Wesela Figara i zaproponowała mi pracę. I tak rozpoczęło się moje reżyserowanie. Łódzka Adriana Lecouvreur jest moją dziewiątą realizacją.
— Sprawdza się panu powiedzenie, że nie ma nic bardziej praktycznego, jak dobra teoria?
— Trochę mi teoria poszła w las. Ale oczywiście jest ona dobra. Tylko że choćbym nie wiem jaką miał teorię, to gdy stoi przede mną na próbie ponad sto osób, to one patrzą na mnie i oczekują konkretów. I muszą wiedzieć, że traktuję ich wszystkich jako współtwórców spektaklu.
— Zaczynał pan wysoko: Teatr Ateneum, Opera Narodowa, praktyka w Royal Opera House w Londynie…
— Rzeczywiście. Tak się układa w moim życiu, że wszystkie propozycje, czy przeze mnie wymyślone realizacje, w punkcie „wyjścia” przerastały mnie. I to właśnie było najbardziej fascynujące: za każdym razem musiałem wspinać się, uczyć i rozwijać.
— Co jest wyżej, gdzie chciałby pan teraz wspiąć się?
— Wyżej jest Wagner i jego Tristan i Izolda. To ogromne wyzwanie.
— Pana kolejne realizacje operowe świadczą o tym, że odwraca się pan od teatru dramatycznego?
— Nie. Ale opera bardziej mną teraz zawładnęła.
— A czym zawładnął panem teatr jako taki? Co jest dla pana w teatrze najpiękniejsze?
— Takie chwile, kiedy wszystko, co poukładałem sobie w głowie, staje się na scenie. Kiedy moje przemyślenia, dzięki aktorom materializują się. I to potrafi mnie wzruszyć.
— Jak zarekomendowałby pan sobotnią premierę Adriany…?
— To piękna, wzruszająca opowieść o teatrze, o aktorach, zrealizowana nowoczesnym językiem teatralnym. I że jest to przedstawienie trochę antyoperowe, ponieważ w istocie to kameralny spektakl z efektownymi scenami zbiorowymi. Mam nadzieję, że będzie to wzruszający wieczór.