Artykuły

Krzysztof Kwiatkowski: Po skończeniu akademii teatralnej czeka pustka

- Szkoła jest bezpiecznym miejscem, gdzie można w kółko próbować, analizować błędy, wspierać się na profesorach. Po dyplomie - koniec, pustka, głęboka woda - mówi Krzysztof Kwiatkowski, aktor Teatru Polskiego w Warszawie.

Krzysztof Kwiatkowski idzie jak burza - za nim role w popularnych serialach i udane kreacje teatralne. Przy tym wszystkim zaskakuje skromnością, spokojem i trzeźwym osądem. Młody aktor świetnie gra, świetnie wygląda i mocno stąpa po ziemi.

Za Tobą dwie komediowe premiery teatralne - "Raju" w krakowskim Teatrze Stu i "Dożywocia" w stołecznym Teatrze Polskim. Miło jest rozśmieszać widza?

- To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie, bo dotychczas w teatrze grałem role wyłącznie dramatyczne. Ogromnie cieszę się z tej zmiany, z przeskoku do lżejszego materiału po kolejnych poważnych przedsięwzięciach. Komedia daje mi kapitalną możliwość sprawdzenia swoich umiejętności, bo to gatunek, który nie wybacza błędów. Dopiero się tego uczę, bo raz, że jestem wciąż młodym aktorem, a dwa - wcześniej nie miałem z komedią styczności.

Jerzy Stuhr mówi, że teatr jest sprawdzianem nawet dla doświadczonego aktora.

- A dla takiego jak ja, który wciąż poznaje tajniki tej pracy, to nawet podwójnym. Dopiero po wyjściu ze szkoły teatralnej tak naprawdę zaczyna się właściwa nauka zawodu. Szkoła jest bezpiecznym miejscem, gdzie można w kółko próbować, analizować błędy, wspierać się na profesorach. Po dyplomie - koniec, pustka, głęboka woda. Będziesz grał i dostaniesz pracę czy nie? Poradzisz sobie czy nie? To jest ten sprawdzian.

Czujesz już, że sobie poradziłeś?

- Po skończeniu szkoły znalazłem się z jednej strony w dość komfortowej sytuacji, bo od razu zostałem zaangażowany do spektaklu, dzięki czemu mogłem kontynuować swój rozwój zawodowy. Z drugiej strony musiałem jednak sprostać wysoko zawieszonej poprzeczce. Niemal od początku przydarzały mi się wymagające, trudne role. Moim debiutem była główna rola w "Nienasyceniu" Witkacego w Teatrze Studio - wielkie wyzwanie dla mnie i jednocześnie spore przeżycie. Później przyszedł m. in. "Hamlet", "Irydion", Konrad w "Wyzwoleniu". Za każdym razem był to skok na głęboką wodę i poważny sprawdzian umiejętności aktorskich. Cieszę się, że każdy z tych spektakli spotkał się z pozytywnym odzewem publiczności i krytyki, co dało mi siłę i napęd do dalszej pracy.

Odreagowywałeś jakoś to napięcie? Warszawa ma wiele do zaoferowania.

- Z pewnością, ale mnie nie skusiła. Z prostego powodu - od samego przyjazdu tutaj rzuciłem się w wir pracy. Nie miałem zwyczajnie czasu zająć się imprezowaniem, bo niemal każdego wieczoru miałem świadomość tego, że następnego dnia idę do teatru lub na plan zdjęciowy i muszę być mocno skupiony. Nieprzygotowanie nie wchodziło w grę.

Chcesz powiedzieć, że nie masz w sobie nic z hulaki Leona Birbanckiego, którego grasz w "Dożywociu"?

- Każdy z nas pewnie coś z niego ma, ale umówmy się, Leon to postać narysowana grubą kreską, wyrazista, na skraju. On nie robi nic innego, tylko baluje, gra w karty, przepuszcza wielkie sumy pieniędzy, innymi słowy - korzysta z życia na całego. U mnie gen imprezowicza występuje w zdecydowanie bardziej zrównoważonych proporcjach. Mam znajomych, którzy żyją tak jak Birbancki i ja też mam momenty, w których potrzebuję się oderwać od codzienności. Pytanie, w jakich to jest proporcjach. Moje pozwalają mi normalnie funkcjonować.

To pewnie za to bunt młodzieżowy był silny.

- Zawiodę cię, też jakoś niespecjalnie. A to dlatego, że od zawsze byłem człowiekiem, który sam szukał sobie zajęcia, a gdy masz co robić, to głupie pomysły nie przychodzą ci do głowy. Dobrze sobie organizowałem czas. W szkole mocno poszedłem w sport, regularne treningi ukierunkowały całą moją energię na coś konstruktywnego i nie musiałem szukać dla niej ujścia w czymś innym.

A byłbyś w stanie diametralnie zmienić wygląd do roli?

- Chodzi o tycie, chudnięcie, zgolenie włosów itd.? Jasne, ale nie do każdej. Musiałaby to być propozycja na tyle atrakcyjna, że byłbym w stanie zawiesić resztę zobowiązań zawodowych na kołku. Obecnie jestem mocno zaangażowany w wiele przedsięwzięć, gdzie wymagany jest ode mnie określony wygląd. Przyjęcie roli, do której musiałbym go całkowicie zmienić, wymagałoby ode mnie sporo elastyczności. Zawsze w takim poświęceniu jest odrobina ryzyka. Ale z drugiej strony lubię też ryzykować. W każdym razie jestem na to gotowy.

Aktorzy, którzy radykalnie zmienili wygląd do roli i długo muszą przy nim pozostać, często źle to znoszą.

- Pewnie wymaga to okresu przejściowego, przyzwyczajenia, bo ciężko walczyć z własną fizycznością i postrzeganiem samego siebie w taki, a nie inny sposób. Dla mnie jest to bardziej kwestia odpowiedniego materiału i zaufania od reżysera. Nawet jeśli rola jest wbrew moim warunkom, staram się zrobić wszystko, żeby być w niej wiarygodnym. Reszta się nie liczy. Lubię metamorfozy. Korzystam z każdej szansy, dzięki której mogę pokazać się z innej strony.

A kogo chciałbyś pokazać najbardziej? Masz jakieś aktorskie marzenie?

- Nie mam w tym temacie żadnego planu. Wychodzę z założenia, że jeśli przyszło mi nad czymś pracować, to tak miało być i przyjmuję to z całym dobrodziejstwem inwentarza. Ta postać czy ten tekst jest po to, żebym się rozwinął. Oczywiście staram się rozsądnie podejmować decyzje o udziale w nowych projektach, ale też nie odrzucam propozycji z przekonaniem, że na mnie to już czekają tylko "Gustawy-Konrady".

Na propozycje jednak nie możesz narzekać. Np. "Dożywocie" - spektakl reżyseruje Filip Bajon, muzykę skomponował Michał Lorenc, ubiera was Dorota Roqueplo. To miłe towarzystwo?

- Bardzo. To grono wspaniałych artystów, z którym rozumiemy się bez słów. Gdy pada jakiś pomysł, to jest on momentalnie wykorzystywany i próbowany na scenie. Nie trzeba niczego przesadnie tłumaczyć. To ułatwia i przyspiesza pracę.

"Dożywocie" napisane jest ośmiozgłoskowcem. To dodatkowa trudność?

- Musiałem dobrze wejść we frazę, trwało to oczywiście chwilę. Ale w pewnym momencie poczułem, że to się stało organiczne, naturalne. Mówiąc kolokwialnie: weszło mi w ciało. To ważna chwila, kiedy nie myśli się już nad tekstem, tylko nad sensem kwestii, celem działań bohatera. Mało tego - sam wiersz, jego budowa i struktura - w pewnym momencie zaczynają nawet pomagać aktorowi.

Jak się czujesz jako krakus w Warszawie?

- Wspaniale. Przyjechałem tu i od razu byłem zachwycony. Zaraz po studiach chciałem jak najszybciej wyjechać z Krakowa. Znałem już to miasto na wylot, każdy jego zakamarek i poczułem, że się duszę. Doszedłem nawet do momentu, że chciałem robić kurs przewodnika po Krakowie. A Warszawa dała mi dystans, przestrzeń. Uwielbiam duże miasta, pulsujące życiem, a Warszawa taka jest, ciągle można w niej odkrywać coś nowego. Jestem też w takim momencie, w którym chcę wiele robić, dużo grać, rozwijać się. Stolica jest na to dobrym miejscem.

Co lubisz w tym mieście?

- Parki, a zwłaszcza Pole Mokotowskie. Pamiętam, jak odwiedzałem to miejsce w czasie prób do "Hamleta". Często znajdywałem jakiś ukryty zakątek, gdzie mogłem ćwiczyć.

***

#dossier

Krzysztof Kwiatkowski

Aktor teatralny, telewizyjny i filmowy. Pierwsze kroki na profesjonalnej scenie stawiał w 2006 r. u boku Jerzego Stuhra i Jerzego Treli w spektaklu "Drugi upadek albo Godot, Akt III" w reż. Jacka Jabrzyka. W 2009 roku ukończył Wydział Aktorski w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. W tym samym roku zadebiutował na scenie warszawskiego Teatru Studio główna rolą - Genezypa Kapena w spektaklu "Nienasycenie" wyreżyserowanym przez Tomasza Hynka. Przed kamerą zadebiutował rolą Artura, jednego z głównych bohaterów serialu "Hotel 52". Wystąpił także w obrazie "Koniec świata" (2011 rok) oraz serialach: "Prosto w serce" i "Układzie Warszawskim".

Na zdjęciu: Krzysztof Kwiatkowski w "Dożywociu" Filipa Bajona, Teatr Polski w Warszwie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji