Artykuły

Galileusz jest sympatyczny

Trzy razy powracał Bertolt Brecht do "Życia Galileusza". Pierwsza wersja powstała na emigracji w Danii, w listopa­dzie 1938 roku - z prapremie­rą wystąpił w 1943 roku teatr w Zurychu. Według wywiadu, udzielonego w styczniu 1939 r. gazecie kopenhaskiej "Berlingske Titende", była to w pojęciu Brechta sztuka o "bohaterskiej walce Galileusza w obronie swych nowoczesnych przekonań naukowych".

Druga wersja, tzw. amerykań­ska, powstała w latach 1945- 1947 w Kalifornii i została tegoż roku wystawiona w Coronet-Theatre w Beverly Hills - reżyserował Joseph Losey, w roli tytułowej wystąpił Charles Laughton.

Trzecią wreszcie pisał Brecht w Berlinie, w larach 1954-1956. Próby prowadził osobiście od wiosny 1956 r., choć przerywały je pobyty w szpitalu Charite i wyjazdy zagraniczne. Ostatnia repetycja z udziałem pisarza od­była się 10 sierpnia 1956 r.; 14 sierpnia zmarł, a premiera - z muzyką Hannsa Eislera i z Ern­stem Buschem w roli tytułowej - odbyła się w brechtowskirn teatrze am Schiffbauerdamm 15 stycznia 1957 r.

Tyle historii i dat, ukazują­cych kontekst dziejowy, w jakim ta sztuka dojrzewała. Impulsem miała być wiadomość o tym, iż uczonym udało się rozszczepić jądro atomu (I. wersja). Potem stworzona została bomba atomo­wa, przy czym Amerykanie zde­cydowali się użyć jej dla poko­nania już pokonanej Japonii (II. wersja). Wreszcie głośne stały się doświadczenia moralne i przygody polityczne niektórych uczonych, którzy - jak Oppen­heimer - nie mogli udźwignąć ciężaru odpowiedzialności i pos­tanowili wycofać się z dalszych prac nad doskonaleniem broni (wersja III).

W materii sztuki różnice po­między wersjami nie są zbyt duże i głównie mieszczą się w scenie XIV (w przedstawieniu warszawskim - scena XII), ukazującej starego Galileusza jako więźnia Świętej Inkwizy­cji. Odnoszą się one do moty­wacji, jakimi kierował się uczo­ny, ogłaszając swoje słynne "Odwołanie". W pierwszej wersji powodowała nim tylko prze­biegłość. W drugiej i trzeciej - rzecz się znacznie skomplikowa­ła. "Nieszczęśliwy kraj - po­wiada uczeń mistrza, Andrzej Sarti - który nie ma bohate­rów". Na to odpowiada Gali­leusz: "Przeciwnie, nieszczęśli­wy kraj, który potrzebuje boha­terów".

Uczony zdaje sobie sprawę - w scenie tej zawarła się auto­analiza starca - że gdyby się ugiął, gdyby - jak Bruno - gotów był pójść na stos, jego niezłomność skłoniłaby może uczonych świata do stworzenia nowej i jednoznacznej etyki - etyki służby społecznej. Postąpił jednak inaczej. W rezultacie etyki takiej, wzorowanej na Hipokratesowej przysiędze lekarzy, nie stworzono do dziś. A uczeni pracują i co chwila rezultaty ich badań mogą być użyte (lub są używane) przeciwko ludziom i społeczeństwom.

Inna kwestia, że wnioski z tej samokrytycznej autoanalizy Ga­lileusza - tak, jak ją ujął Brecht - trzeba wysnuwać sa­memu. Sztuka, jak rzadko która u autora "Matki Courage", jest w przesłaniach moralnych niejas­na, budzi spory i wątpliwości.

Brecht lubował się w wyszu­kiwaniu sprzeczności i paradok­sów, które określał jako dialektykę własnej dramaturgii. Wie­rzył, że Galileusz w pewnym okresie - kiedy astronomia sta­ła się modna i miała wartość rynkową - miał przewagę nad hierarchią kościelną i mógł bez ryzyka dla życia uprzeć się przy swoich zasadniczych odkryciach. Wolał tego jednak nie robić, gdyż ryzyko wydało mu się zbyt duże - a był przecież zmysło­wym człowiekiem życia, znał smak użycia i nic go tak nie przerażało, jak wizja niedostat­ku, bólu i cierpień. Tworzył więc nową naukę i - sam ją jednocześnie anulował.

Na sprzeczności oparta jest także konstrukcja samokrytyki Galleusza w scenie końcowej: zakłada ona bowiem jak gdyby wiedzę o dalszym biegu wyda­rzeń w dziejach nauki i świa­ta, nadaje przeto postaci histo­rycznej świadomość, jakiej ona w istocie nie mogła posiadać - świadomość potrzebną nam, któ­rzy sztukę oglądamy dziś, i któ­rzy chcemy rozmyślać o postawie i życiu tego człowieka.

Sprzeczne w sobie jest wreszcie zachowanie hierarchii koś­cielnej w sztuce Brechta: kar­dynał Barberini, późniejszy pa­pież Urban VIII, sam jest prze­cież matematykiem, docenia więc jako człowiek uczony rolę nau­ki, a z drugiej strony - wie, musi wiedzieć, że odkrycia trze­ba kontrolować, skoro mogą wśród nich znaleźć się i takie, które uszczuplić by mogły za­kres sprawowanej przezeń wła­dzy. Święta stolica postępuje przeto mądrze i dowcipnie: roz­ważając odkrycia Galileusza przypomina, że potępiona jako kacerska została jedynie nauka Kopernika, co daje Galileuszo­wi zarazem furtkę dla ucieczki i nadzieję, że się cały w tej furtce zmieści - jako uczony i jako epikurejczyk.

I tak też się stało. Papież był mądry, gdyż - sam wąpiący - uniknął zastosowania osta­tecznego argumentu. I mądry był Galileusz, który jak chytry chłop udał pokorę i dopiął swe­go. Tyle że przez jakiś czas miał zepsutą opinię jako ten, który nie chciał być Giordanem Bruno. Najzabawniejsze w dzie­jach jest to, iż zwykle gawiedź i nobliwa publiczność klakierska żądają od nowatorów, aby byli zarazem męczennikami: wygodna to rzecz, uczestniczyć w życiu z pozycji out.

Jednak cokolwiek byśmy tu napisali o motywach działań po­staci i o materii sztuki Bertolta Brechta, wszystko w więk­szej mierze oparte będzie na do­mysłach interpretacji niż na li­terze autora. Jest to bowiem, jak się rzekło, sztuka niejasna i naładowana paradoksami - stąd wszystko, zatem i każdora­zowa wymowa, bardziej zależeć będzie od reżysera i aktora niż od egzemplarza.

Brecht przed Kipphardtem ("Sprawa Oppenheimera"), przed Durrenmattem ("Fizycy") i wieloma innymi autorami postawił pasjonujące współczesność za­gadnienia stosunku wiary i nauki, czyli uległości i obowiązku sceptycyzmu oraz powinności naukowca wobec swojej misji jako uczonego i swojej kondy­cji jako człowieka. Tym samym stworzona została płaszczyzna dyskusji wciąż aktualnej, wciąż pasjonującej. Reszta - zależy od teatru.

A teatr - to w tym przypad­ku Ludwik Rene (który wybie­ra tzw. III wersję "Życia Galile­usza") i Tadeusz Łomnicki.

Rola Galileusza czekała na Łomnickiego. Tadeusz Łomnicki jest dziś inny niż przed piętna­stu laty, kiedy grał Artura Ui. Inny zewnętrznie i inny wew­nętrznie. Zewnętrznie - bo się zmienił. Inna jest sylwetka, inny typ promieniowania. Oczywiście - potrafi być groźny, odpychają­cy - jak Bukara w "Przedstawie­niu Hamleta we wsi Głucha Dolna" - ale wtedy gra, musi tworzyć tę inność, groźną i mroczną. Kiedy pojawia się ja­ko Galileusz - jest, nie musi tworzyć obcości i złego klima­tu. Gra sobą. Myślę, że w tej roli uchwycony został moment odpowiedniości postaci sce­nicznej i punktu w biografii rozwojowej aktora.

Galileusz Łomnickiego jest więc promiennym pyknikiem. Przypomina Colas Breugnona. Uśmiecha się, jest miękki, sym­patyczny, zdrowo-rozsądkowy. O księżycach Jowisza rozprawia niemal jak święty Franciszek z Asyżu o ptaszkach. Aktor nie chce widzieć w postaci wielkie­go uczonego ani pedanta, ani nudnego dogmatyka, ani ponu­rego sekciarza. Wierzy, że moż­na łączyć w harmonii strony uroków życia i powinności sta­nu.

Gdzieś w połowie sztuki, naj­dalej od wielkiej i pięknej sce­ny w domu kardynała w Rzy­mie, zaczyna się przemiana. Tu się spostrzega, jak powstaje no­wa wybitna kreacja aktora. Ży­cie ma swoje prawa, polityka także. Przyszły papież też jest uwięziony w sidłach: naciskają nań sekciarze, naciska racja stanu. Galileusz Łomnickiego - ten Galileusz, który przecież wcale nie zna się na polityce - kurczy się nagle, maleje, z dnia na dzień starszy, z dnia na dzień bardziej w sobie schowany.

Podziwiamy mistrzostwo arty­sty, które polega na całkowitym ukryciu środków: ten sam Łom­nicki jest nagle starcem, który udaje, że umarł po to, aby ura­tować w sobie Calas Breugno­na i zarazem nadzieję, że jed­nak przyjdzie ktoś, kto otworzy globus, w którym uczony ukrył swe najnowsze prace, kładące fundamenty mechaniki. Niektó­rzy wykonawcy tej roli robili się w tych scenach twardsi, re­toryczni, bardziej "dialektyczni": Łomnicki pozostaje taki sam, może tylko nieco bardziej jest zdziwiony. Kończy tę rolę wzru­szająca, mocna rozmowa bez mocnych akcentów - spotkanie z Andrzejem Sarti. Rozmowa, która wcale nie jest histerycz­nym czy morderczym samooskarżeniem ani też jękiem peł­nym pokory. Jest filozoficznym momentem roli, jest mądrością, dodaną egzemplarzowi przez ak­tora.

Drugi artysta - Ludwik Re­ne. Chętnie pospierałbym się z wybitnym reżyserem o tego Brechta. Bo cokolwiek byśmy powiedzieli dobrego o autorze, jest on pisarzem miejscami (właśnie w "Galileuszu") nud­nym i jak pieprz suchym. Dla­tego dziwi mnie pietyzm, wy­rażony w zbyt łagodnej inter­wencji reżyserskiego ołówka.

Zarazem trzeba powiedzieć, że we współpracy z plastykami: Wojciechem Zembrzuskim (de­koracje) i Teresą Ponińską (kostiumy) tworzy Rene wido­wisko idealnie przystające do architektury sztuki Brechta i do architektury Teatru na Woli.

Jest w organizacji sceny per­spektywa dalekich przestrzeni - księżyców Jowisza i plam słonecznych. Są to ekrany i białe horyzonty, w które dopiero trzeba wpisać owoce poznania. I jest też miejsce dla "nowego" Brechta, trafnie wyczutego, gdyż "Życie Galileusza" nie opiera się już na dramaturgii Brechtowskich "efektów obcości', tyl­ko na aktorach, którzy mają uzmysławiać widzom sprzecz­ności, wśród których żyją i dzia­łają postaci. Stąd wielka waga jaką inscenizator przywiązuje do gry, stwarzając szanse wy­konawcom . Obok Łomnickiego trzeba przede wszystkim wyróż­nić role obu kardynałów - Bellarmina Jana Matyjaszkiewicza i Barberiniego Henryka Bisty: ich rozmowa w obrazie VI. jest popisem wspaniałej, mąd­rej i przewrotnej retoryki, i w ogóle chyba jest najefektow­niejsza w całej sztuce.

Nowa premiera Teatru na Woli uzasadnia dwie refleksje ogólniejsze: pierwszą - że trafny był wy­bór tego "Galileusza". Sztuka Brechta zdobi tegoroczny afisz warszawski, a przede wszystkim stwarza podstawę dla istotnych dyskusji nie tylko o dialektyce postępu, ale także o moralnych aspektach kondycji uczonego. Łomnicki zagaja tę dyskusję, proponując wizerunek mędrca nieułatwiony, wielowymiarowy i przy tym jak najbardziej ludz­ki - z tego świata; i drugą - że się ten teatr w odległej od Krakowskiego Przed­mieścia dzielnicy bardzo pięknie rozwija. Że ma swój, wyraźnie rozpoznawalny repertuar, że kształtuje się w nim ciekawy zespół ze znacznym udziałem młodzieży, że wreszcie ma on swoją publiczność.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji