Artykuły

Po okrągłych urodzinach olsztyńskiego Teatru im. Jaracza

Dyrektor olsztyńskiego teatru mówi o nim, że dziś to bardzo intensywnie działający zakład produkcyjny - Joanna Młotkowska o historii teatru w Gazecie Wyborczej - Olsztyn.

Jesień 2015 r. to był szczególny czas dla związanych z olsztyńską sceną. W tym czasie obchodzili dwie ważne rocznice - 90 lat od jej powstania i 70 lat od momentu, gdy ze sceny padły pierwsze słowa w języku polskim.

Wzniesienie teatru w 1925 r. - zaprojektowanego przez Augusta Feddersena, jednego z najbardziej znanych dawnych olsztyńskich architektów - miało znaczenie nie tylko artystyczne, ale przede wszystkim propagandowe.

Teatr dziękczynienia

Gmach został wzniesiony jako wyraz wdzięczności władz niemieckich dla ludności Allenstein za wygrany plebiscyt decydujący o przynależności Warmii i Mazur do Niemiec. Stąd też jego ówczesna nazwa - "Der Treud-anktheater", co z niemieckiego można przetłumaczyć jako "W podzięce za wierność". Pod taką nazwą funkcjonował przez kolejne 20 lat.

Otwarcie teatru, które odbyło się 29 września 1925 r., uświetniło wystawienie "Fausta" Johanna Wolfganga Goethego. Spektakl został przygotowany z wielkim rozmachem. Pozwalały na to warunki techniczne - obrotowa scena, kanał dla orkiestry i zapadnia były rzadkością w teatrach Prus Wschodnich. A do tego sala była bardzo elegancka. Oświetlały ją kinkiety, a nad wszystkim górował podświetlony plafon z żyrandolem w stylu art déco. Na widowni zmieściło się 566 osób. Podczas tej pierwszej premiery publiczność wypełniła salę do ostatniego miejsca. Allenstein przyjął "Fausta" bardzo entuzjastycznie.

Janusz Kijowski, który od 2004 r. jest dyrektorem olsztyńskiego teatru, przyznaje, że wydarzenie sprzed 90 lat było bardzo istotne dla ówczesnych mieszkańców. - Stało się coś, co podniosło rangę Allenstein - podkreśla. - Dzięki temu miasteczko przerodziło się w miasto.

Na początku drugiej wojny światowej teatr prężnie funkcjonował, bo propaganda postawiła sobie za zadanie udowodnić wyższość kultury niemieckiej. Tylko w sezonie 1941/42 aktorzy dali 842 przedstawienia, które obejrzało 313,5 tys. widzów. Wszystko zmieniło się wraz z pogorszeniem sytuacji III Rzeszy na froncie. Latem i jesienią 1944 r. była ona już na tyle niekorzystna, że sezon artystyczny właściwie się nie zaczął. W styczniu 1945 r. aktorzy i inni pracownicy instytucji ewakuowali się z miasta.

Polska przyszła do teatru

Teatr ożył już w zupełnie nowych warunkach i historycznych okolicznościach. Latem 1945 r. po opuszczeniu miasta przez armię sowiecką gmach zaczął służyć polskim mieszkańcom. Pierwszym dyrektorem został pochodzący z Krakowa Stanisław Wolicki. Pierwszym jego zadaniem było skompletowanie zespołu. Artystów i pracowników postanowił szukać w Toruniu. Zorganizował zebranie z tamtejszym reżyserem Stanisławem Milskim i aktorami. Przekonywał ich, by przyjechali do Olsztyna. Gwarantował wszystkim punktualnie wypłacane gaże, bezpłatne mieszkanie, opał, światło i obiady, przydziały żywnościowe i odzieżowe. Chociaż okazało się, że spełnienie tych obietnic jest trudne, pod koniec października 1945 r. na dworzec w Olsztynie wjechał pociąg osobowy z Torunia, a w nim toruńska ekipa wraz z rodzinami i bagażami.

Na pracę w Olsztynie skusiło się 25 aktorów, występujących wcześniej na różnych scenach, w tym Eugenia Śnieżko-Szafnaglowa, Hanna Skarżanka i Igor Przegrodzki. Milski, który został wicedyrektorem, dostał nie lada zadanie - uporządkować gmach, którego wnętrze było po wojnie bardzo zaniedbane. Problemem był nawet brak kurtyny. Nową uszyła z worków jedna z krawcowych, a pomalował dekorator. A że worków było jednak zbyt mało, kurtyna wyszła za krótka i aktorom widać było nogi.

18 listopada 1945 r. na scenie olsztyńskiego teatru po raz pierwszy publiczność mogła zobaczyć spektakl w języku polskim. Wystawiono "Moralność pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej. Tak jak i w przypadku "Fausta" widzowie wypełnili salę po brzegi. Przyjęli przedstawienie bardzo dobrze. Większość z nich pewnie nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że prawie wszystkie kostiumy sceniczne trzeba było pożyczyć od osób prywatnych, a jedyną własność teatru stanowił szlafrok Dulskiej, na którego kupno złożyli się pracownicy. - To był przełomowy moment. Polskie słowa wypowiadane ze sceny dały poczucie ludziom, którzy po wojnie osiedlili się w Olsztynie, że są u siebie - zaznacza Janusz Kijowski.

Niecały rok po premierze teatr dostał imię wielkiego aktora - Stefana Jaracza. 9 czerwca 1946 r. naprzeciw gmachu odsłonięto pomnik patrona. Popiersie zostało odlane w olsztyńskich kolejowych warsztatach elektrotechnicznych. 350 kg brązu na pomnik pochodziło z przetopionych płyt i liter wysadzonego przez uciekających hitlerowców mauzoleum Hindenburga pod Olsztynkiem.

Historia teatralnej seniorki

Każdy, z kim rozmawia się o historii teatru, wspomina legendarnego dyrektora tej placówki, czyli Aleksandra Sewruka. Wcześniej był aktorem "Jaracza", a zaczął nim kierować w 1957 r. W tym czasie teatr miał jedną scenę w Olsztynie, drugą w Elblągu i trzecią - objazdową. Sewruk dał się poznać jako osoba o dużych zdolnościach organizacyjnych. Do trzech scen dołączył czwartą - młodzieżową. Próbował stworzyć jeszcze piątą - drugą objazdową. To jednak się nie udało z powodu braku pieniędzy. Sewruk dbał o teatr i o aktorów. Troszczył się o nich, a przy tym wymagał, by byli solidnie przygotowani do swych ról.

Właśnie za jego czasów, w połowie lat 60., z Teatrem Jaracza związali się aktorzy Hanna Wolicka i jej mąż Władysław Jeżewski. Absolwentka warszawskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej występowała wcześniej na deskach teatrów w Białymstoku, Bydgoszczy, Poznaniu i Koszalinie. Jak trafiła do Olsztyna? - Sewruk wypatrzył mnie na festiwalu teatralnym w Toruniu - wspomina. - Po spektaklu przyszedł do garderoby i powiedział, że chciałby, byśmy z mężem grali w jego teatrze. Trafił na dobry moment, bo w Koszalinie właśnie miał zmienić się dyrektor. Nowy nie bardzo nam odpowiadał, więc się zgodziliśmy.

Małżeństwo aktorów zamieszkało w Elblągu. Ale Wolicka i Jeżewski występowali zarówno na elbląskiej, jak i olsztyńskiej scenie. - Teatr wynajmował wtedy kwatery w prywatnych mieszkaniach. Pamiętam, że kiedy przyjeżdżałam do Olsztyna na próby i spektakle, mieszkałam w willi przy ul. Na Skarpie. Nie mieliśmy jeszcze dzieci, więc można było wędrować z jednego miasta do drugiego - mówi Hanna Wolicka.

Pierwszą sztuką, w której wystąpiła przed olsztyńską publicznością, była "Tragedia optymistyczna" Wiszniewskiego. Zagrała główną rolę kobiecą - czyli Kobietę Komisarz. "Jaracza" z lat 60. wspomina bardzo dobrze. Scena wyróżniała się świetną akustyką. Już wówczas teatr posiadał własne pracownie, w tym ślusarską, krawiecką, szewską. Wszystkie buty były robione na miejscu, również z tego powodu, że w tamtych czasach bardzo trudno było je dostać w sklepach.

Aktorzy sporo czasu spędzali na rozjazdach. - Normą było, że wyjeżdżaliśmy w zasadzie z każdą sztuką. Graliśmy w ośrodkach kultury w Morągu, Kętrzynie, Mrągowie, Biskupcu, Bartoszycach i wielu innych miastach regionu - mówi Wolicka. I dodaje, że dziś się do tego wraca: - "Jaracz" uczestniczy obecnie w projekcie Teatr Polska organizowanym przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego i wyjeżdża ze swoimi spektaklami do warmińsko-mazurskich miast mających utrudniony dostęp do kultury.

Aby na scenie można było oglądać jakąś sztukę, musiała ją najpierw zaaprobować peerelowska cenzura. Przekonanie cenzorów do przedstawień to było zadanie dyrekcji teatru i reżyserów, aktorzy niewiele o tym wiedzieli. Pani Hanna pamięta natomiast opowieści szefostwa o walce, jakie się toczyły o przyznanie obcej waluty, potrzebnej, by opłacić tantiemy za sztuki zagranicznych autorów. - Były z tym duże problemy, więc graliśmy zwykle spektakle z krajów naszego obozu wschodniego i sztuki tych autorów z Zachodu, którzy zrzekli się tantiem - podkreśla.

Małżeństwo postanowiło odejść z olsztyńskiego teatru wraz z końcem dyrektorowania Sewruka. W 1969 r. przeszli do teatru w Toruniu. Grali na tamtejszych scenach przez sześć lat. Wtedy z powrotem ściągnął ich do Olsztyna Krzysztof Rościszewski, który w 1975 r. został dyrektorem "Jaracza". Hanna Wolicka śmieje się, że nie bez znaczenia była kwestia mieszkaniowa. W tamtych czasach każdy aktor miał załatwione mieszkanie lokatorskie, chyba że był posiadaczem własnego. - Rościszewski obiecał nam czteropokojowy lokal. Gdy byliśmy już spakowani, okazało się, że władze nie pozwalają na przydzielenie nam tak dużego mieszkania. Dostaliśmy tylko trzy pokoje, ale mimo to przyjechaliśmy - wspomina.

Dziś jest jedną z aktorek, które mają najdłuższy staż w olsztyńskim teatrze. Aktualnie występuje w "Świętoszku" i spektaklu "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety". - Czasem mam ochotę odpocząć. Ale kiedy mam dłuższą przerwę w graniu, zaczyna mi brakować kolegów i koleżanek, publiczności i młodzieży - mówi. Bo aktorka wykłada w działającym przy teatrze od lat 90. studium aktorskim. Uczy młodych ludzi interpretacji klasycznych scen wierszem.

Janusz Kijowski uważa, że współpraca z emerytowanymi aktorami jest bardzo ważnym aspektem funkcjonowania instytucji. Choć bywa, że nowi dyrektorzy teatrów rezygnują ze starszych aktorów. Głośny był przecież przypadek Jerzego Treli, który przez niemal 50 lat był związany ze Starym Teatrem w Krakowie. - Tak nie powinno się robić. Trzeba szanować tradycję. Tacy aktorzy mogą przekazywać młodszym kolegom swoje doświadczenie. A ci z kolei nabierają szacunku do miejsca, w którym przyszło im pracować. I mają poczucie dumy, że są jednym z ogniw w długim łańcuchu, którym jest historia teatru - mówi.

Teatr dzisiaj

Dyrektor podkreśla, że teatr to nie tylko aktorzy. Bardzo ważni są również inni pracownicy, z poszczególnych teatralnych pracowni, bo bez nich żadna sztuka nie mogłaby dojść do skutku. W budynku przy ul. 1 Maja działa ich dziś kilka, w tym pracownia stolarska, ślusarska, szewska, krawiecka, farbiarnia, pralnia. W tej ostatniej od 20 lat pracuje Helena Fedorowicz. Niedługo wybiera się na emeryturę. Już mówi, że będzie jej trudno rozstać się z teatrem. Podkreśla, że pracuje w miejscu, z którego istnienia widzowie oglądający aktorów na scenie często nie zdają sobie sprawy. - A kostiumy muszą być czyste. Czasami trzeba je prać po każdym przedstawieniu. Muszę przy tym bardzo uważać, aby niczego nie zniszczyć - wyjaśnia.

Choć mówi, że przez tyle lat pracy udało się jej uniknąć katastrofy, to bez wpadek się nie obyło. - Pamiętam, że gdy tylko przyszłam tu do pracy, garderobiane dały mi do wyprania suknię. Włożyłam więc ją do wody, a potem okazało się, że nie można jej było moczyć. Zniszczyła się, więc mi się oberwało - dziś mówi o tym z uśmiechem, ale 20 lat temu bardzo się tym przejęła.

Kijowski określa instytucję, którą kieruje, jako "bardzo intensywnie działający zakład produkcyjny". Nie ma się czemu dziwić - od 1945 r. na deskach teatru odbyło się około tysiąca premier. Aktualnie aktorzy grają na pięciu scenach, a każda z nich oferuje inny rodzaj repertuaru. Na Dużej Scenie publiczność ogląda klasykę. Na Kameralnej - współczesne sztuki polskie i zagraniczne. Publiczność Sceny Margines jest opisywana jako poszukująca i zbuntowana, bo prezentowane tam spektakle odbiegają od tradycyjnego nurtu. Scena u Sewruka to miejsce, na którym słuchacze studium aktorskiego przedstawiają swoje sztuki dyplomowe. Piąta scena jest objazdowa. Każdego roku "Jaracz" organizuje też dwa ważne festiwale: Demoludy oraz Olsztyńskie Spotkania Teatralne.

Od niedawna pracownicy teatru pracują w świetnych warunkach. W 2014 r. zakończyła się modernizacja i rozbudowa gmachu przy ul. 1 Maja. Prace renowacyjne trwały od 2010 r. Był to pierwszy tak poważny remont od 85 lat, a więc spóźniony o 35 lat, bo gdy budynek był wznoszony, konstruktorzy dali na niego pół wieku gwarancji. Powstała nowa Scena Margines, przebudowana została widownia Sceny Dużej, odremontowana Scena Kameralna, dobudowano również łącznik między teatrem a budynkiem studium aktorskiego.

Janusz Kijowski cieszy się, że chociaż czasy się zmieniają, teatr w Olsztynie wciąż jest tak popularny jak przed laty. Jak podczas pierwszego wystawienia "Fausta" w 1925 r. czy "Moralności pani Dulskiej" w 1945 r., tak i obecnie każda premiera gromadzi komplet widzów.

***

Korzystałam z książki "Jest teatr w Olsztynie" Tadeusza Prusińskiego

Tekst archiwalny ukazał się najpierw w papierowym wydaniu "Wyborczej Olsztyn"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji