Artykuły

Maciej Masztalski: ESK ma jednoczyć Europę

- Mam wrażenie, że oczekiwanie środowisk artystycznych było takie, że przy okazji Europejskiej Stolicy Kultury na nas wszystkich spadnie deszcz pieniędzy. No i spadł, tyle że nie ma zgody, czy zostały w dobry sposób wydane - mówi Maciej Masztalski. Rozmowa Magdy Piekarskiej w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Maciej Masztalski: Czytam właśnie odpowiedź Jarosława Brody, dyrektora wydziału kultury, na list prof. Adama Chmielewskiego. Chyba nigdy się tak nie wściekł! A przynajmniej ja tego nie doświadczyłem.

Magda Piekarska: Miał powody?

- Ciężko ocenić, dla mnie ta dyskusja jest trochę abstrakcyjna, przez to, że sięga się w niej po trudno sprawdzalne argumenty. Ja sam tak długo czekałem na wrocławską stolicę kultury, że postanowiłem sobie, że nic nie zepsuje mi humoru. Także ta dyskusja, która jest bardzo spolaryzowana. Czytam komentarze na forach. To chyba nie przypadek, że my, Polacy, oglądając mecz, mamy 72 uwagi do gry lewoskrzydłowego.

Nie patrzy pan krytycznie na to, co się dzieje?

- Staram się dostrzegać pozytywy. W ESK chodziło o oddolne aktywizowanie - ja się zaliczam do tego nurtu. Patrząc w program Weekendu Otwarcia, można nabrać przekonania, że nie byłem w nim obecny. Ale byłem: sprzedałem wszystkie bilety na moje spektakle, chociaż oczywiście są to tak kameralne przedsięwzięcia, że z perspektywy tego święta niemal niewidoczne. A o tym, czy ESK zwiększy uczestnictwo wrocławian w kulturze, przekonamy się dopiero za jakiś czas. Na razie mamy imponujący wynik Narodowego Forum Muzyki, które od września odwiedziło 230 tys. widzów.

W walce o większe uczestnictwo w kulturze nie fiksuję się na ESK - o to, żeby jak najwięcej osób przychodziło na moje spektakle, staram się każdego dnia. I może dlatego ten efekt jest dla mnie skutkiem ubocznym wrocławskiej stolicy kultury. Ona ma przede wszystkim jednoczyć Europę, ma w nas wzmacniać przekonanie, że jesteśmy Europejczykami.

A nie podkreślać kulturowej odrębności Wrocławia? Starać się zainteresować nią Europę?

- Jedno i drugie jest równie istotne i powinno się mieszać w odpowiednich proporcjach. Powinniśmy mieć poczucie, że jesteśmy częścią kontynentu i że go współtworzymy. Taka była podstawowa idea pierwszej ESK w Atenach, która wzięła się z tego, żeby budować wspólną tożsamość. Co dziś, w kontekście pęknięć w Europie, jest szczególnie ważne.

Uczestniczył pan w Weekendzie Otwarcia?

- Było dla mnie jasne, że będę chłonął jego atmosferę. Ostro nie uczestniczyłem, trzeba było pędzić do teatru, graliśmy wciąż spektakle. Podczas niedzielnej ceremonii atmosfera była niezwykła, nawet jeśli siadła przez opóźnienie w Rynku. Ale nie wszystkim to przeszkadzało - obok mnie ludzie oglądali na telefonach streaming wideo.

To właśnie radził niezadowolonym Chris Baldwin. Żeby obejrzeli sobie ceremonię w internecie.

Nie wiem, jaki tak naprawdę był poziom niezadowolenia. Fantastycznie, że tyle osób wyszło na ulice. Czy byli wściekli? Tego nie wiem. Wciąż rozmawiam ze znajomymi, opinie są podzielone. Ale od imprez było gęsto, ceremonia nie wyczerpała ich listy. I nawet jeśli ten weekend nie różnił się od innych, jeśli chodzi o liczbę atrakcji, wyróżniały go na ulicach i w galeriach tłumy ludzi, którzy w innych okolicznościach nie ruszyliby się z domu.

A jak wrocławskie otwarcie wypadło w porównaniu z Koszycami? Był pan tam.

- Koszyckie otwarcie zostało ocenione krytycznie. Nie uczestniczyłem w zamkniętych imprezach, nie miałem zaproszenia dla VIP-ów. Stałem na mrozie, w tłumie ludzi. Były wpadki, sztuczne ognie zamiast pięknie zapłonąć, przez wilgoć tylko zadymiły. Ale to mi nie przeszkadzało, a kiedy grał hymn UE, byłem wzruszony.

Bo jeśli będąc w Europie, nie umiemy ze sobą rozmawiać, zaczynamy się bić. A ten dialog jest możliwy właśnie przez kulturę i sztukę. Ale ja też w momencie startu w tym wyścigu uznałem, że nie ma sensu się napinać, lepiej się twórczo otworzyć. I robię to zarówno jako twórca, jak i odbiorca. Nie będę więc krytykował.

Może jest pan takim optymistą, bo jako twórca ma pan swój udział w programie?

- Możliwe, że tak jest. Ale projekt, który realizuję w ramach ESK, przez trzy lata robiłem za własne pieniądze. Finansowanie z zewnątrz nie było moim celem. "Hemofilia" to cykl spektakli związanych z historią Wrocławia i Europy - dzięki wsparciu z ESK zamiast dwóch wersji językowych mogę wyprodukować osiem. I to zostanie na lata, nawet jeśli w 2016 nie zaproponuję nikomu wersji francuskiej.

Był pan nie tylko w Koszycach. Ile stolic kultury pan odwiedził?

Wliczając Wrocław, widziałem ich sześć. No i Mons, gdzie byłem tylko przelotem. Zacząłem odwiedzać stolice kultury pięć lat temu - z ciekawości, jak to działa.

I jakie to było doświadczenie?

- Pouczające. Kiedy przyjechałem do San Sebastian, jeszcze w ubiegłym roku, spodziewałem się, że kultura zaatakuje mnie od rogatek. A musiałem się napocić, żeby znaleźć infopunkt. Uświadomiłem sobie, że człowiek musi być zorientowany na kulturę, żeby się na nią nadziać. Jak Wrocław wygrał ten wyścig, Lublin zarzucił nam, że sięgnęliśmy po ten tytuł nie do końca uczciwie. I zaczęła się awantura. Pomyślałem: "Dlaczego u nas nic nie może się odbyć bez takich kłótni?". Ale zaraz potem burmistrz Palmy de Mallorki zarzucił władzom San Sebastian, że to miasto "ukradło" tytuł stolicy kultury. No i uspokoiłem się, że wszędzie jest tak samo.

Frustracja artystów, którzy nie biorą udziału w tych obchodach, którzy znaleźli się ze swoją twórczością poza programem, jest zrozumiała. Sam nieraz przegrywałem, to nic przyjemnego. Rozumiem to. Tyle że dla mnie to łatwiejsza sytuacja - prowadzę instytucję, która działa od 16 lat i ma swoich odbiorców. Poradziłbym sobie bez wsparcia w przeciwieństwie do całej masy inicjatyw, która bez niego nie dałaby sobie rady. Nie wiem jednak, czy istnieje taki system dystrybucji środków publicznych, który zadowoliłby wszystkich. Tych pieniędzy jest zawsze określona ilość.

Uważa pan, że w dyskusji o ESK jest jak zawsze - chodzi tak naprawdę o pieniądze?

- Mam wrażenie, że oczekiwanie środowiska było właśnie takie - że na nas wszystkich spadnie deszcz pieniędzy. No i spadł, tyle że nie ma zgody, czy zostały w dobry sposób wydane. Ale jak na wystawę światową budowano wieżę Eiffla, mer Paryża o mało nie skończył w więzieniu - bo nie dość, że to "coś" było piekielnie drogie, to jeszcze szpetne. Czy da się ocenić, gdzie kończy się sztuka, a gdzie zaczyna hochsztaplerka? Obiektywnie? Wątpię. Czas to dopiero pokaże.

ESK będzie sukcesem czy porażką?

- Za wcześnie na oceny, o tym porozmawiamy za rok. I wtedy pewnie też będziemy się spierać. Może wyjdzie z tego coś wielkiego, może nie. Dziś mam wrażenie, że to może pójść w każdą możliwą stronę. Ja do tego nie podchodzę w kategoriach prestiżu, jaki ESK ma dać miastu. To jest święto sztuki. I raczej zastanawiam się, czy ono eksploduje feerią barw, czy też nie. Bo proces twórczy jest nieprzewidywalny.

Jakie ma pan plany na najbliższych jedenaście miesięcy?

- Nie wyjeżdżam z Wrocławia.

Co z ESK?

"Początek wrocławskiej ESK, oczekiwany przez wielu mieszkańców, okazał się niefortunny. Pojawiły się bardzo realne przesłanki, że wrocławska europejska kulturalna stołeczność przeobrazi się w rozwlekłą, całoroczną kompromitację o wymiarze lokalnym, krajowym i europejskim" - tak po weekendzie otwarcia ESK napisał prof. Adam Chmielewski, autor wrocławskiej aplikacji stolicy kultury.

Jego tekst opublikowaliśmy na łamach "Wyborczej" w poniedziałek. W dyskusji głos zabrał już Krzysztof Maj, dyrektor ESK, który napisał m.in., że instytucje europejskie pozytywnie oceniają działania Wrocław w ramach ESK, a "w czasie ostatniej wizyty usłyszeliśmy od nich opinię, że Wrocław prezentuje pionierską formułę programu, która może wyznaczać kierunki dla przyszłych stolic kultury".

Opublikowaliśmy także polemikę szefa wydziału kultury urzędu miasta Jarosław Brody. Wyliczył on ważne wydarzenia weekendu otwarcia (m.in. wystawę Eduardo Chillidy, koncert Pawła Romańczuka i Agnieszki Franków-Żelazny w NFM, spektakl Muzeum Marzeń) i napisał, że prof. Chmielewski ich nie zauważył, bo "jego tekstu nie wypełnia troska o Wrocław, lecz chęć prywatnej zemsty" za odsunięcie go od projektu ESK.

Czekamy na kolejne głosy w dyskusji o ESK. Piszcie na: listy@wroclaw.agora.pl

* Maciej Masztalski, dramaturg, reżyser, od 16 lat prowadzi Teatr Ad Spectatores.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji