Calderon odmłodzony
Jest wiele fascynującego w umiejętności przerzucania odczuć i myśli ludzkich przez bariery czasu, w trwałości sztuki, którą odnajduje swoją aktualność współcześnie, wyrażana nowym, ale przecież nie innym językiem człowieczym niż ten, którym mówił autor. Calderon de la Barca urodził się w roku 1600, w roku śmierci Giordano Bruno. Żył w wieku XVII, okresie przełomu w filozofii, ale nie zapominajmy, że tworzył w Hiszpanii, a więc w sytuacji specyficznej, w której echa nowych prądów w filozofii zderzały się z zawiłością form hiszpańskiego baroku. Musiał godzić sprzeczności, musiał być bardzo hiszpański, a stał się jednocześnie niezwykle uniwersalny. Interesowało go bowiem to, co trwalsze od barwności akcji, od intrygi przybierającej formy narzucone jej przez gusty publiczności "Życie snem" jest przeniesieniem spekulacji filozoficznej na teren sztuki, wtopieniem jej w baśniowy świat wyobraźni, mimo pozorów tak bliski naszego świata. "Życie snem" jest nie tylko przypowieścią filozoficzną, ale towarzyszy swojemu czasowi, w którym kształtują się nowo formułowane pytania o sens ludzkiego istnienia.
Teatr Dramatyczny wybrał z wątków treściowych tej sztuki pytanie suflowane przez tytuł i węzeł intrygi scenicznej: czy istnieje realność bytu i twierdzenie, że byt określa świadomość, więcej: decyduje o realizacji zasad etycznych. Najpełniej ujawnia się to w pierwszej części przedstawienia, bardzo zwartego w konstrukcji dramaturgicznej i realizacji reżyserskiej, jasnej, przejrzystej, zbudowanej w oparciu o piękną oszczędność wyrazu plastycznego, zbliżonego widzowi przez doskonałość przekazu aktorskiego. Wielki monolog Segismundo zamyka ten akt, wyjaśniając sens sztuki i wszystko, co się dzieje potem, jest jakby odwróceniem sytuacji, zaprzeczeniem tez, które tak przekonywająco i niepokojąco zarazem zabrzmiały ze sceny. Lecz już w tym spektaklu w sposób zwarty logicznie skonstruowanym przez reżysera, uwspółcześnionym przez tłumacza (Jarosław Marek Rymkiewicz nazwał swój przekład - imitacją) zawiera się odpowiedź na zagadnienie drugie, odpowiedź, którą musi przynieść nie tylko słowo, ale i sytuacja sceniczna. Akt drugi jest konfrontacją dwóch mądrości, a właściwie kontynuacją tej konfrontacji, która w pierwszym starciu skończyła się tak niefortunnie dla królewicza. Przedstawienie "Życia snem" w Teatrze Dramatycznym oprócz konsekwentnej, doskonale wymierzonej w efektach reżyserii Ludwika René przemawia także poprzez doskonale dochodzący do widza, wciągający go w akcje przekaz aktorski tekstu. Sprawdziła się doskonale opanowana przez Ludwika René w większości jego inscenizacji harmonia między kształtem wizualnym, popartym oszczędną, opierającą się na głównym motywie konstrukcyjnym scenografią Jana Kosińskiego i pięknymi kostiumami Ali Bunscha a słowem. Słowem - żywym, współczesnym, sugestywnym. Nic tu nie było z groteski, niewiele też z teatru w teatrze, unikano starannie wszelkiej iluzji. Widz był wciągany w akcje i zmuszany przez Gustawa Holoubka do przyjmowania i przeżywania kwestii,które ze sceny padały. Może zbyt natarczywie zmuszany, dlatego wolałem te partie tekstu, które nie były mówione z proscenium, wolałem Segismundo w działaniu, w reakcji na sytuacje, w których się znajdował, a nie w bezpośrednim starciu retorycznym z widzem. Wyjątkiem jest wspaniała scena wspomnianego już monologu, który musiał zabrzmieć dramatycznie w kamiennej pustce więziennej wieży. Chłód, który rodzi się z mądrości, a w istocie tworzy największy dramat człowieka. Tak zarysowano rolę króla Basilio, ale Mieczysław Voit jest aktorem, który nie umie (i to jest chyba w jego aktorstwie wspaniałe) oddzielić tych dwóch wykluczających się - zdawałoby się - cech ludzkich. Dlatego nie jest ani groteskowy jak Bazyli Józefa Skwarka w przedstawieniu Krystyny Skuszanki, ani doskonale obojętny ludzkim uczuciom w imię wiedzy, która przecież - tak mówi tekst Calderona - też jest złudna i zależy od epoki. Jest tragiczny ściszonym tragizmem mędrca, który współczuje ludziom i sobie. Z tej roli, a także roli Clotalda, którego grał Zygmunt Kęstowicz [Zbigniew Zapasiewicz popr.], wysnuto wiedzę o naiwności i klęsce monolitycznych struktur ideowych, które martwieją, jeśli nie zostaną poddawane stałej próbie konfrontacji z żywą rzeczywistością ludzką. W tym przedstawieniu znajdujemy też i inną sugestię. Nie podana wprost, nie znajdująca pozornie potwierdzenia w tekście, w sytuacji scenicznej. Zauważcie: Segismundo zwycięski, Segismundo mądrzejszy o doświadczenie, Segismundo ukształtowany nie tylko przez swój półzwierzęcy byt w wieży i dzień spędzony w pałacu, ale i przez swoistą szkołę życia, jaką wyniósł z zestawienia tych dwóch sytuacji - jest mniej sympatyczny, mniej pociągający etycznie, mniej prawdziwy mimo swojego gestu szlachetności - sztuczny, a nawet zakłamany. To Segismundo taktyk, który pojęcie dobra i zła przetopi na pojęcie skuteczności. I tu reżyser powrócił do teatru w teatrze, do pokazania wielkiego spektaklu życia, toczącego się obojętnie poza filozoficzną refleksją. Są w przedstawieniu reżyserowanym przez Ludwika René dwie świetne sceny z udziałem Witolda Skarucha w roli filozofa i błazna, sceptyka i realisty Clarina. Pierwsza to epizod, w którym Segismundo rozmawia z Clarinem przez nieprzeniknioną taflę lustra, zapowiadając późniejsze przemiany królewicza. Druga - to scena śmierci Clarina, przypominająca o wkraczaniu nieprzewidzianego w kształtowane przez nas - nasze losy. Inne problemy, z dala od filozofowania, od pytań o sens ludzkiego bytu prezentują pozostałe postacie sztuki. Tu odżywa hiszpańska tragedia honoru i miłości gry politycznej i gry miłosnej, którą wspaniale prowadzi: Estrella - Katarzyny Łaniewskiej i nie zawsze przekonywająca, ulegająca zewnętrzności w wyrażaniu przeżyć: Rosaura - Magdaleny Zawadzkiej. Astolfo - Zygmunta Kęstowicza świetnie przekonuje nas, jak wiele kłopotów może sobie człowiek oszczędzić, nie wdając się w zawiłości filozofii, ale zarazem, jak bardzo łatwo staje się wówczas przedmiotem zdarzeń.
Sześcian samotnej wieży w pustce i ciemności. Człowiek spętany wśród kamieni, łatwość, z jaką ściany więzienia przemieniają się w ściany pałacowych sal i zamykają znowu nad skazańcem swoim ponurym kamiennym chłodem - to utrwali się najsilniej w pamięci widza, przypominając o niepewności losu, który musi kształtować człowiek. Nie rezygnując nigdy.