Artykuły

Wspomnienie o Halinie Lubicz

- O mojej mamie napisano całkiem sporo. Pisano o opiekunce niewidomych, działaczce społecznej, twórczyni zielonogórskiego i poznańskiego Teatru Lalek. Najmniej o aktorce. A przecież tylko w Lubuskim Teatrze zagrała ponad 50 ról - mówi Henryk Ryszard Zarewicz-Żuchowski, syn Haliny Lubicz, autor książki poświęconej zielonogórskiej aktorce w 100. rocznicę Jej urodzin i 15. rocznicę śmierci.

Rozmowa z Henrykiem Ryszardem Zarewiczem-Zuchowskim autorem książki poświęconej znanej zielonogórskiej aktorce:

Zielonogórzanie mijają rondo im. Haliny Lubicz, bywają też w teatralnej sali Jej imienia, popularnie zwanej lubiczówką. Ale zwłaszcza młode pokolenie niewiele wie o osobie, która tak mocno wrosła w pejzaż miasta. Stąd pomysł książki?

- O mojej mamie napisano całkiem sporo. Pisano, m.in. w trzech pracach magisterskich, o opiekunce niewidomych, działaczce społecznej, twórczyni zielonogórskiego Teatru Lalek i wszystkim, co dobrego w życiu zrobiła. Najmniej o aktorce. A przecież tylko w Lubuskim Teatrze zagrała ponad 50 ról... Wszystkich, z całego życia, nie sposób zliczyć. Byłem winien tę książkę mamie - aktorce. Stąd "Opowieść o niepowtarzalnym życiu Haliny Lubicz."

Jakim cudem przedwojenna mistrzyni Pomorza w pisaniu na maszynie została aktorką?

- Jeśli powiem, że urodziła się podczas tournée pewnej trupy teatralnej, że w dzieciństwie, które spędziła u dziadków w Dreźnie, uczyła się w szkole baletowej, a potem w konserwatorium, dotkniemy jakiejś prawdy. Później skończyła szkołę handlową w Toruniu. Ba! Była nawet sekretarką wojewody. I żoną przykładnego urzędnika. Inna rzecz, że niedługo. Bo nie da się połączyć ognia z wodą. Ojciec marzył o spokojnym domu z gromadką

dzieci. A w mamie zawsze była niespożyta energia i ta odrobina szaleństwa, która czyni życie ciekawym, choć niekoniecznie poukładanym. Rozstali się, gdy miałem 4 lata. Mama uciekła do teatru. Gdzie statystując, grając, śpiewając, tańcząc, uczyła się zawodu. Występowała w teatrze dramatycznym i w operetce. Robiła też choreografię.

Taka wszechstronność nie mieści się w dzisiejszych kanonach zawodu.

- Wtedy była koniecznością. Ledwie kilka osób w teatrze miało etat. Reszta angażowała się do roli. Albo do ról, bo bywało i tak, że w I akcie "Strasznego dworu" mama tańczyła mazura,

w kolejnym śpiewała, a w "Halce" zasiadała przy organach. Najwięcej grali ci, którzy mieli telefon. I pełny kosz z własnymi kostiumami: to był najlepszy dla aktora posag.

Dzieci bardzo zapracowanych dziś mam skazane są na podrzucanie: a to dziadkom, a to opiekunkom. Jak pan wspomina swoje dzieciństwo?

- Wspaniale! Spędziłem je w teatrze. Tyle ciekawych rzeczy się wokół działo! Siedziałem na próbach i przedstawieniach, widziałem histerię aktorów przed premierą, podsypiałem na fotelach, czasem występowałem. I znakomicie się bawiąc, przeszedłem główną część teatralnej edukacji. Żadne późniejsze studia nie dały mi tak szerokiej i głębokiej wiedzy praktycznej o zawodzie, z którym jestem związany od ponad 60 lat.

Po wojnie mama chciała jednak z teatrem zerwać. Dlaczego?

- Bo to, co się z perspektywy lat tak barwnie wspomina, oznaczało też życie trudne i biedne. Jednego miesiąca bywały występy w 30-40 miastach. Jak się do tego doda spanie w autobusach, nocne powroty i pustą kieszeń, to może się na koniec zamarzyć mała stabilizacja. Taką nadzieję dawał etat w poznańskim Wydziale Kultury. Nie na długo. Tym razem mama trafiła do teatru z nakazu. Organizowała w Poznaniu pierwszy po wojnie teatr lalkowy, z którym w 1946 roku po raz pierwszy trafiła do Zielonej Góry.

Zanim jednak przeniesie się do Lubuskiego Teatru, gdzie prócz tylu ról, stworzy teatr dla najmłodszych, los zetknie Ją z Michałem Kaziowem, niewidomym, pozbawionym obu rąk młodym człowiekiem z podzielonogórskiego Bogaczowa. Czemu list adresowany do Związku Niewidomych trafił właśnie do Niej?

- Bo mama działała w związku, prowadząc artystyczne zespoły. Kiedy dowiedziała się, że jest taki człowiek, który interesuje się radiem i teatrem... Stanęła na głowie, żeby mógł rozpocząć naukę w normalnej szkole średniej (o tym, że kiedyś zrobi doktorat, nikomu się wtedy nie śniło). Zamieszkał u nas. A moja mama stała się naszą wspólną mamą.

Nie był pan zazdrosny?

- Nie miałem czasu na zazdrość: już byłem na studiach.

- Mama, babcia, artystka, działaczka, organizatorka... Nie sposób wymienić wszystkich ról Haliny Lubicz. Jak to pomieścić w jednej dobie?

- Mama potrafiła. "Jak to jest?" - spytał mnie kiedyś Michał Kaziów. "Wchodzimy do domu razem z mamą, a szklanka z herbatą już czeka na stole. Kto i kiedy ją zrobił?" Nie widział, że mama, nim zaczęła go rozbierać, pobiegła nastawić czajnik... Że odstawiając zakupy po drodze zalała herbatę. Przy całym swoim szaleństwie - zarówno jako aktorka, jak opiekunka Michała, czy wreszcie jako "babcia generał" (tak Ją nazywali Wojtek i Piotr) była mistrzem organizacji. Bez pustych przebiegów...

Henryk Ryszard Zarewicz-Zuchowski

lat 77, jedyny syn Haliny Lubicz. Aktor i reżyser związany m.in. z teatrami muzycznymi w Lublinie i Łodzi. Autor wielu książek, poświęconych teatrowi oraz ludziom sceny, ale też "Czarnej księgi gaf towarzyskich". "Opowieść o niepowtarzalnym życiu Haliny Lubicz" ukazała się w 100. rocznicę urodzin i 15. rocznicę śmierci artystki.

Na zdjęciu: Halina Lubicz jako królowa Anna w "Szklance wody" Eugeniusza Scribe'a w reżyserii Zbigniewa Koczanowicza, Państwowy Teatr Ziemi Lubuskiej 1956.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji