Artykuły

Opera dla oczu

Spektakl "Bram raju" należy do najciekawszych pozycji w bieżą­cym repertuarze warszawskiego Teatru Wielkiego. Główną zasłu­gę w tej mierze przypisać trze­ba reżyserowi Markowi Grzesińskiemu, a chyba mniejszą - kompozytorce Joannie Bruzdowicz. Nie muzyka jest bowiem podstawową materią gotowego produktu artystycznego, jeno wi­zja, obraz, ruch sceniczny; nie ona też wydaje się źródłem im­pulsów dla inscenizatora, ale pierwowzór literacki, dzieło Je­rzego Andrzejewskiego. Gdyby jednak trzeba było ograniczyć się do stworzenia scenicznego ekwiwalentu partytury - zde­cydowanie kameralnej, powścią­gliwej, wręcz pokornej wobec tekstu - rezultat byłby o wie­le mniej frapujący. To temat domaga się spektakularnych ujęć, natomiast muzyka wcale ich nie sugeruje; przeciwnie, trud­no oprzeć się skojarzeniom z ga­tunkiem opery radiowej: tekst, śpiewany bądź recytowany, jest tu tak obszerny i tak wyraźny, że można się obejść bez "wi­zji".

Muzyka Joanny Bruzdowicz do­brze pełni przypisaną jej funk­cję: tworzy koloryt, atmosferę, przestrzeń akustyczną i czaso­wy kształt, puentuje kluczowe momenty akcji, wzmacnia po­przez śpiew ekspresję tekstu. Przy tych wszystkich zaletach wydaje się jednak nazbyt "ane­miczna", nieśmiała; w konfron­tacji rozmaitych środków kształ­tujących ów spektakl jest stro­ną mało aktywną. Może to kwe­stia zbyt kameralnego brzmienia (dwunastu instrumentalistów plus perkusja i taśma), a może także nie dość charakterystycz­nego stylu; obroniłby się on na estradzie koncertowej, lecz w operze okazuje się zanadto mdły. Jest w tej muzyce trochę ład­nych, choć - nienowych pomy­słów harmonicznych (m.in. na­przemiennie występujące dwie różne struktury tercjowe), jest niezbyt powabna (wąski zakres, skoki interwałowe), ale konse­kwentnie kształtowana i indy­widualizowana melodyka partii wokalnych, są "szare" pasma brzmieniowe na taśmie i dość banalne interwencje perkusji. W sumie język o dostrzegalnych prawidłowościach, lecz mało po­ciągający. Zresztą twórca insce­nizacji nie daje nam okazji do kontemplowania muzyki, odsu­wa ją - także w sensie dosło­wnym, przestrzennym - na jeszcze dalszy plan, na pierw­szym zaś buduje monumentalną wizję, wspaniałą operę dla oczu.

Monumentalna inscenizacja ope­ry kameralnej? Ta na pozór pa­radoksalna idea w przypadku "Bram raju", "long short story" o krucjacie dziecięcej, okazuje się rozwiązaniem wyjątkowo trafnym. By pokazać dzieło An­drzejewskiego, pokazać, nie zaś opowiedzieć, trzeba przestrzeni, rozmachu, tłumu. O ile muzycz­ny punkt ciężkości spoczywa na statycznych i kameralnych sytua­cjach spowiedzi, o tyle inter­pretacja sceniczna wnosi ele­ment dynamizmu i masowości. Ma też ona aspekt - jeśli wol­no posłużyć się pojęciem nieco upraszczającym zagadnienie - ilustracyjny: ewokuje obrazy "opowiadane", wzmacniając dzia­łanie słowa, podnosząc sugestywność całości do stopnia, jakie­go doświadczamy podczas lektu­ry literackiego pierwowzoru, co wydaje się o tyle ważne, że ani muzyka, ani tekst, który jest swego rodzaju ekstraktem, nie mogą, razem czy z osobna, od­dać całego emocjonalnego i in­telektualnego bogactwa dzieła Jerzego Andrzejewskiego. Niekonwencjonalna przestrzeń teatralna nie ograniczona ramą sceniczną, rozległa i surowa, peł­na światła i powietrza - oto, gdzie rozgrywa się spektakl Marka Grzesińskiego. Przestrzeń taką reżyser znalazł po drugiej stronie pożarowej kurtyny na wielkiej scenie Teatru: w zgrze­bnej, "roboczej" scenerii zaple­cza. Ucieczka od klasycznej sy­tuacji scena-widownia jest dziś już także klasyką, nawet w tea­trze operowym; na polskich sce­nach przeżywaliśmy to już kil­kakrotnie (m.in. "Ślepcy" Astriaba w Poznaniu, "Sonata Belzebuba" w Warszawie) - tym razem jednak wrażenie jest nieporów­nanie większe, już choćby ze względu na gigantyczne wymia­ry pomieszczenia. Dwustuosobo­wą widownię i dwunastoosobowy zespół instrumentalny - umieszczono na scenie obrotowej, która się nie tylko obraca, ale również przesuwa w przód i wstecz, tak, że publiczność rozpoczyna swą "podróż" w tyle sceny, przebywa owym dziwnym wehikułem kilkadziesiąt metrów docierając w pobliże otworu scenicznego, wykonuje parę ćwierćobrotów i na koniec po­wraca do punktu wyjścia. Szko­da, że nie odwożą do domu! Ale, już bez żartów, pomysł ten ogromnie sugestywnie "rozbudo­wuje" przestrzeń wizji insceni­zacyjnej.

Ta zaś realizowana jest w po­staci obrazów zaprojektowanych z wielkim rozmachem, ulokowa­nych w rozmaitych punktach przestrzeni: scen z udziałem śpiewaków, tancerzy, chóru dziecięcego, statystów. Pięcioro śpiewaków (w przedstawieniach 10 grudnia: Jacek Parol, Feliks Gałecki, Wiesław Bednarek, Ewa Czartoryska i Wanda Bargiełowska) kreuje metaforyczne role Aniołów, reprezentujących piąt­kę inicjatorów krucjaty, połączo­nych ze sobą więzami mrocznej namiętności i niespełnionej mi­łości; ich głosami Robert, Maud, Blanka, Aleksy i Jakub spowia­dają się przed wędrownym Mni­chem (Edmund Kossowski). "Realistyczne" postacie owej pią­tki kreowane są przez młodziut­kich tancerzy, uczniów Państwo­wej Średniej Szkoły Baletowej: Mateusz Kowalek, Małgorzata Niedźwiecka, Sylwia Rucińska, Sebastian Borkowski i Michał Konopiński swoje zadania aktorsko-baletowe wykonują z wzruszającym, na wpół dziecię­cym jeszcze wdziękiem i z wiel­kim przejęciem; zapewne profesjonalista dopatrzyłby się tu jakichś niedostatków warsztatu, ale trudno nie zauważyć, że w tym właśnie wypadku niedojrza­łość wykonawców jest ich wiel­kim atutem.

W pamięci pozostają przede wszystkim obrazy, budowane w różnych punktach sceny, także w scenicznych "kieszeniach" i na pustej widowni - młyn ze strugami mącznego pyłu, chorą­gwie i feretrony nad pielgrzy­mującym tłumem, postać Jaku­ba w przezroczystym namiocie-piramidzie, pożar Bizancjum, nadnaturalnej wielkości, pomni­kowe postacie Aniołów. Bez wątpienia spektakl stanowi ukoronowanie dotychczasowych prac Marka Grzesińskiego, jest przemyślany w najdrobniejszych szczegółach, istotnie czuje się, że wizja sceniczna nie została wy­generowana od hoc, ale kształ­towała się i klarowała przez wiele lat (adaptacja sceniczna dzieła Andrzejewskiego była dy­plomową pracą reżysera). Muzy­ki można przy tym prawie nie zauważyć. Ale przecież trudno też nie zauważyć, że i ona współtworzy ów świetny spek­takl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji