Artykuły

W wysokiej wieży

"Możliwość wyspy" Michela Houellebecqa w reż. Magdy Szpecht w TR Warszawa. Pisze Agata Tomasiewicz w portalu Teatr dla Was.

Środowisko czytelników Michela Houellebecqa (czy też, jak pisała Masłowska, "Hokelbeta"; autora, którego nie można pominąć w intelektualnym small talku) dzieli się na dwie kategorie: tych, którzy zżymają się na jego skrajny nihilizm czy sam styl pisania, jak i tych, którzy namaszczają go na swoistego profetę. Głosów neutralnych zasadniczo się nie stwierdza.

Tegoroczne wydanie "Uległości" i związany z nim szum medialny potwierdza, że "Hokelbet" wciąż jest enfant terrible francuskiej literatury. Rozważania, czy "Soumission" doczeka się polskiej inscenizacji odłóżmy na później. Choć konwencja political fiction zdaje się być wyjątkowo nośna, debiutantka Magda Szpecht zdecydowała się na wyreżyserowanie "Możliwości wyspy", w której dystopijna rzeczywistość zostaje przedstawiona jako stosunkowo odległa w czasie. Jednak Houellebecq nie byłby Houellebecqiem, gdyby w centrum swoich zainteresowań nie stawiał wizji bezpośrednio wypreparowanych z teraźniejszości, co przekłada się na widmo obyczajowego, moralnego i duchowego raka toczącego Europę.

Zbigniew Libera zdecydował się na poszerzenie przestrzeni sali warsztatowej, tworząc rodzaj zabezpieczonego folią wybiegu. Rozgrywające się w jego obrębie działania będą nagrywane i bezpośrednio transmitowane za pośrednictwem umieszczonego na pierwszym planie projektora. Wyraźna fragmentacja przestrzeni odpowiada kluczowemu dla powieści podziałowi na ludzi żyjących na przełomie XX i XXI wieku oraz tzw. neoludzi, czyli inteligentnych klonów. Początkowo granice między światami (a także planami czasowymi) wydają się być szczelne. Perspektywa widza faworyzuje doświadczenia neoludzi - to oni są podmiotami bezpośredniej obserwacji; interakcje "współczesnych" zachodzą na dalszym planie, położonym poza polem swobodnej obserwacji. Spojrzenie zostaje zatem zapośredniczone przez ekran.

Wyświetlane na nim nagrania stanowią ekwiwalent książkowych "opowieści życia" - notatek spisywanych przez elohimitów, służących rekonstrukcji afektów u ich genetycznych sukcesorów. Pomimo symultaniczności obrazu przekazywanego z kamery i realnych działań aktorów, nie można w tym przypadku mówić o równorzędności planów czasowych.

Wideodokumentacji brakuje znamion naturalności. Flirt Daniela (Jan Dravnel) i Isabelle (Sandra Korzeniak) przywodzi na myśl wyreżyserowany akt. Rodzi się zatem pytanie - czy wydarzenia z życia Daniela zostały przedstawione w sposób, w jaki faktycznie się odbyły, czy w jaki Daniel p r a g n ą ł je zapamiętać? Jeszcze bardziej uderzająca jest scena przysięgi małżeńskiej, zawierająca frazy poświęcone "niechętnej wierności", "rezygnacji" czy "podnoszeniu obwisłych piersi znad pępka". Z reguły zakochani z pocieszną naiwnością ignorują istnienie naturalnych faz ewolucji związku. Bohaterowie rejestracji dysponują zatem świadomością incydentów i emocji, których doświadczą na przestrzeni lat. Nagrania jawią się jako synteza wiedzy neoludzi o zmarłych poprzednikach, ich reakcjach oraz strategiach zachowań.

Fundamentalne staje się pytanie, jakie czynniki tworzą człowieka i człowieczeństwo. Klony dysponują materiałem genetycznym zaczerpniętym od protoplastów, lecz brakuje im kognitywnej podstawy. Ową poznawczą lukę ma wypełnić obcowanie z "opowieściami życia". I owszem, neoludzie uczą się scenariuszy postępowania w rozmaitych sytuacjach. Nie są jednak w stanie odnieść tych matryc do siebie, gdyż nie posiadają puli własnych doświadczeń. Skoro brakuje okoliczności, w których owe afekty mogłyby zaistnieć u nich samych, pozostają jedynie wyuczoną "treścią". "Nowi ludzie" stopniowo zaczynają jednak odsłaniać emocjonalną stronę. Stąd wrażenie głębokiej fascynacji pomieszanej ze smutkiem u neokobiety obserwującej wyświetlany na ekranie pocałunek. Inne odczucia mogą pojawić się u widza. Scena, która w innym kontekście wydałaby się namiętna, w tym przypadku jawi się jako czysto fizjologiczna, obrzydliwa, zwierzęca.

W drugiej części spektaklu wprowadzono butną i wyuzdaną Esther. Justyna Wasilewska nakierowuje na siebie kamerę. Na ekranie obserwujemy zbliżenie języka przesuwającego się lubieżnie po liściach rośliny doniczkowej. Tu warto zwrócić uwagę na pewną reżyserską woltę. Wasilewska i Korzeniak wymieniają się rolami kobiety-klona i partnerki Daniela. Połączenie między światami staje się coraz silniejsze, co doprowadzi do ich ostatecznego stopienia w finale "Możliwości wyspy".

Oto zachodzi rzecz przedziwna - ulokowani w dystopijnych realiach neoludzie zdają się być bardziej staroświeccy i cywilizowani niż ci żyjący na przełomie milleniów. Dzierżąca ozdobną parasolkę Marie wygląda raczej jak postać rodem z płótna Moneta niż figura typowa dla poetyki science fiction. W tę konstrukcję idealnie wpisuje się charakterystyczny styl gry Korzeniak, niewinność pensjonarki i nieuleczalne zdziwienie światem. Jakie elementy składają się na obraz rzeczywistości? Jest w nim oparta na seksie relacja Daniela i Esther (brakuje w niej psychologicznego podłoża zarysowanego przez Houellebecqa; obawa przed utratą witalności i potencji przestaje być wiążąca), są imprezy pełne używek oraz przygodnych stosunków, wspomnienie wyniszczonej przez rozwód i morfinę Isabelle.

Nie bez powodu z ust "nowego człowieka" padają słowa zaczerpnięte ze szlagieru Sztywnego Palu Azji: "Mieszkam w wysokiej wieży otoczonej fosą / Mam parasol, który chroni mnie przed nocą...". Jedynie izolacja w laboratoryjnej "wysokiej wieży" może zapewnić spokój. Konfrontacja z innymi ludźmi wiąże się z koniecznością nakładania ograniczeń, zwłaszcza w dobie reprezentowanego przez elohimitów galopującego konsumpcjonizmu i hedonizmu. O ile jednak elohimici dążą do utrzymania ekskluzywności własnej grupy, o tyle neoludzie podejmują próbę skontaktowania się ze zdegradowanym światem.

W trzeciej części aktorzy są obecni wyłącznie na materiale wideo; na dwóch ekranach rozgrywają się historie samotnych wędrówek Marii i Daniela. To kolejne rozszerzenie przestrzeni gry; opisywane przez neoludzi ruiny cywilizacji odpowiadają pojawiającym się na filmie ulicom, placom i nieużytkom Warszawy. "Dzikimi" okazują się być statyści odziani w jaskrawe peruki. Konfrontacji z nimi towarzyszą antropologiczne opisy rodem z pism Bronisława Malinowskiego. Marie medytuje na środku ulicy, ignorując przemieszczający się za jej plecami tłum; Świątynię Opatrzności Bożej przyrównuje do budynku sekty elohimitów. Pojawiają się opustoszałe hale-koczowiska, cmentarze, graffiti jako barbarzyńskie bohomazy. Zapewne tak nas będą postrzegać rasy, które odkryją artefakty naszej kultury. "Cywilizowani" niepostrzeżenie przedzierzgną się w "dzikich". Ale nie katastroficzne wizje stanowią clou "Możliwości wyspy". "Dusza tylko swe pragnienie przeczuwa i odlatuje..." - pada ze sceny w końcówce spektaklu. "Uczta" Platona została przedstawiona jako utwór mający kolosalne znaczenie dla kultury Zachodu. Owa "książka zbójecka", która nauczyła ludzi kochać - a raczej pożądać miłości - nie bez przyczyny staje się obiektem fascynacji neoludzi. Pragnienie kochania i bycia kochanym stanowi o człowieczeństwie istot spreparowanych w laboratoriach. I nieważne, czy owo pragnienie jest przyrodzone, czy wywołane mimetycznie poprzez kontakt z przekazami kulturowymi. Okazuje się jednak, że szczerość i prostotę uczuć można odnaleźć wyłącznie w kontakcie ze zwierzęciem. Dlatego w spektaklu pojawia się żywy pies Siri, towarzyszący postaciom w zmaganiach z doczesnością. I to śmierć Siri wyzwoli tajone do tej pory uczucie. Cierpienie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji