Artykuły

Bułhakow

Tak się złożyło, że "Mistrza i Małgorzatę" Michała Bułha­kowa można było obejrzeć na trzech rożnych scenach niemal jednocześnie. Nie tak dawno z głośną premierą wystartował Teatr Współczesny w Warszawie, na ostatnich "Łódzkich Spotkaniach Baletowych" dzieło to pokazywał teatr z Leningradu, zaś 30 maja odbyła się operowa premiera w warszaw­skim Teatrze Wielkim. Jest to istna eksplozja Bułhakowa i to w dziele z pozoru nieteatralnym, wręcz karkołomnym dla scenicznej adaptacji. Trudnym szczególnie chyba dla teatru muzycznego, gdzie wielkości i bogactwu powieści winna to­warzyszyć równie wybitna muzyka i libretto.

Kompozytorem opery jest Rai­ner Kunad - autor kilku dzieł operowych oraz wokalno-symfonicznych, związany w przeszłości z teatrami w Dreźnie i Berlinie, a zamieszkały obecnie w RFN. Jest to kompozycja przejrzysta, komunika­tywna i współbrzmiąca z napięciem dramatu, wyrażająca zarazem ogól­ne tendencje muzyki współczesnej. Libretto opery, która w podtytule ma napis "opera romantyczna w 10 obrazach z epilogiem według po­wieści Michała Bułhakowa" stwo­rzył Heinz Czechowski - poeta i prozaik z Lipska, a przełożył Jacek Stanisław Buras.

Treść dramatu skoncentrowana jest na losach Mistrza i jego współtowarzyszki. Jest to wątek przewod­ni i jedyny, w którym ledwie zazna­czona jest wielowarstwowa akcja powieści - właściwie pozostała ro­mantyczna historia kochanków wal­czących z przeciwieństwami ziem­skimi i "szatańskimi". Słowem, jest to libretto nader zredukowane - zarówno w akcji, jak i w warstwie filozofii - rzec by można błahe, przypominające bardziej smętną bajkę aniżeli powieść, w której fan­tazja jest jedynie sztafarzem dla głę­bokiego obrazu rzeczywistości.

Ubogość i powierzchowność li­bretta w dużej mierze zaciążyły na kształcie scenicznym "Mistrza i Małgorzaty". Zaciążyły w sposób przewrotny zgoła, bo to, czego za­brakło w treści opery, usiłowali do­powiedzieć realizatorzy - scenograf Andrzej Majewski i reżyser oraz inscenizator Marek Grzesiński. Bogactwo pomysłów wykraczało jednak poza najbardziej dowolną in­terpretację tekstu. Był to teatr sam w sobie, przytłaczający autorską koncepcję dzieła muzycznego, ale nie tworzący jednak żadnej innej. Przy całym podziwie dla wysiłku wybitnego scenografa i zdolnego re­żysera, na scenie panował chaos kołu­jących podestów, pirotechnicznych

grzmotów i fruwających solistów. Tak, jak w libretcie razi skrót do akcji banalnej, tak w warszawskim przedstawieniu przeszkadza nad­miar i dosłowność. W ładnym obra­zie zabrakło idei, czytelności, która rozmieniła się w drobnych, niespo­kojnych i niespójnych sekwencjach.

Ten istotny, zwłaszcza dla "Mi­strza i Małgorzaty", błąd nie prze­kreśla jednak faktu, że przedstawie­nie należy do ważnych wydarzeń muzycznych i teatralnych. Na pew­no do bardzo trudnych tak dla sce­nografa i reżysera, jak i wykonaw­ców. Wymaga przełamania stereo­typów realizacyjnych i wokalnych tkwiących w tradycyjnym teatrze operowym - słowem, nowego spoj­rzenia, które nie rodzi się nagle, po­trzebuje bowiem czasu i dobrego tworzywa.

Sądzę, że "Mistrz i Małgorzata" jest taką próbą, etapem w poszukiwaniu nowego wyrazu i sprawdzia­nem zastanej formy.

A przecież, zwłaszcza w warstwie wokalnej i muzycznej, jest to kondy­cja zupełnie niezła. Opera ta, jak rzadko która, jest jakby przeglądem możliwości solistów Teatru Wiel­kiego - i to męskiej ich części. Poza nielicznymi solistkami - wśród nich Jadwigi Teresy Stępień w pięknie wykonanej roli Małgorzaty, Grażyny Ciopińskiej jako Helli i Krystyny Wysockiej-Kochan jako Friedy występuje tam ogromny zespół solistów.

Mistrz Krzysztofa Szmyta urze­ka liryką i ciepłem głosu, a Jerzy Artysz w partii Piłata nie po raz pier­wszy przekonuje, że wśród baryto­nów Teatru Wielkiego nie ma jak dotąd konkurencji. Wiesław Bed­narek (Behamot) ma nie tylko duże zdolności wokalne, ale i aktorskie. Czystym i zadziwiająco mocnym głosem obdarzony jest Ryszard Morka, który kreuje Bezdomnego, a wybija się także Ryszard Cieśla który w krótkich epizodach biblij­nych potrafił obdarzyć ledwie zazna­czoną w libretcie postać Jezusa z Nazaretu głębią i dramatyzmem.

Wielki pech na premierze spotkał Jerzego Ostapiuka, który tuż przed przedstawieniem zachorował. Chory był również drugi solista przygotowany do partii Wolanda - Leonard Mróz, w czym można by już się dopatrywać iście szatańskiej rę­ki. Jerzemu Ostapiukowi, który mimo wszystko wytrwał do końca przedstawienia, należy się szczegól­ne uznanie.

To tylko o kilku solistach, bo "Mistrz i Małgorzata" to dzieło dla wielkiego zespołu w tym i chóru, który jak zawsze świetnie przygoto­wał Bogdan Gola i baletu pod kie­rownictwem Emila Wesołowskie­go, prowadzącego tu ruch sceni­czny.

Kierownictwo muzyczne objął Robert Satanowski, który w tym dużym i zawiłym przedsięwzięciu wykazał, jak zazwyczaj, maksimum muzycznej kultury i spokoju artysty, znającego doskonale scenę operową z jej wielkością i wszelkimi niedoskonałościami.

Takie jest właśnie to przedstawie­nie: mimo niedoskonałości - odwa­żne, mimo chaosu - oryginalne, przede wszystkim zaś poszukujące - jeśli nawet nie we wszystkim trafnie, to przecież nie popełnia błę­dów tylko ten, kto nic nie robi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji