Rachela daje sobie w żyłę
"Wesele" w reż. Michała Zadary w Teatrze STU w Krakowie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.
Kiedy wchodzę do teatru i widzę na scenie ekrany, mam ochotę uciekać. Zadziwiający jest ten kompleks współczesnych reżyserów, którym się wydaje, że im mniej używają środków właściwych teatrowi, tym nowocześniejszy jest ich przekaz. O tym, że nie tędy droga, przekonuje "Wesele" w reżyserii Michała Zadary.
Dramat Stanisława Wyspiańskiego miał być tu próbą zmierzenia się z problemami dzisiejszych trzydziestolatków. Reżyser zaadaptował tekst, uznając za kluczowe sceny z udziałem Poety, dlatego w przedstawieniu bierze udział jedynie ośmioro młodych wykonawców. Niewielu łatwiej umieścić w... umywalni, dokąd wpada się z sali tanecznej, by przejść do toalety. Wgląd do obu tych pomieszczeń mamy, a jakże, dzięki kamerom, które ujawniają na ekranach wszystko, co się tam - indywidualnie bądź zbiorowo - wyprawia. Jak w programie "Big Brother", rzec można: superowo.
Kim są bohaterowie dramatu Wyspiańskiego, dobrze wiemy z historii. Pan Młody - Lucjan Rydel, Panna Młoda - Jadwiga Mikołajczykówna, Poeta - Kazimierz Tetmajer, Gospodarz - Włodzimierz Tetmajer, Dziennikarz - Rudolf Starzewski, itd., ze szczegółami. U Zadary nie ma jednak wyraziście zindywidualizowanych postaci. To raczej jakaś ludzka mierzwa, która nawet nie przebiega, tylko przewala się między jednym drinkiem a drugim, coraz bardziej rozchełstana, pijana i popalająca trawkę. Niekiedy można z ich niechlujnych wypowiedzi wyłowić poetyckie frazy Wyspiańskiego.
Jeśli uwspółcześniony przez Zadarę Pan Młody wita swego gościa, nabierając do ust wody z kranu i bezceremonialnie plując mu nią w twarz, to ja za taką nowoczesność dziękuję. Skoro tak potraktowany gość - Rachela - uważa, że nie ma sprawy, i zostaje wśród bankietowiczów, to tracę szacunek także doniej. I trudno, by mnie przekonało jej nieprzystosowanie, manifestujące się tym, że pod koniec imprezki daje sobie na sedesie w żyłę.
Zaskakująco ujęty został Wernyhora, który swoim niedopasowanym, niegustownym garniturkiem z second handu i mową o trudnym do wyplenienia wschodnim akcencie robi wrażenie agenta wywiadu naszego dawnego Wielkiego Brata, nieudolnie zakamuflowanego jako nieco "zumaszedłszyj" agent domokrążca. Wręcza on Gospodarzowi reklamówkę ze złotym rogiem, z której nie zapomni wyjąć puszki piwa i cytrusów. Nie dziwota więc, że skoro pożałował bakszyszu, Gospodarz słabo przyłożył się do spełniania jego poleceń. Podczas tej sceny widownia żywo sygnalizuje, że ma ubaw po pachy. W ten sposób można jednak obśmiać niemal wszystko. Tylko po co?
Przedstawienie Michała Zadary nie ukazuje, niestety, zadziwiającej niemocy polskich inteligentów, którzy nie umieją się odnaleźć w ojczyźnie AD 2006, nadal odradzającej się z peerelowskich spustoszeń. Pokazuje grupę mętnych i nieciekawych osobników, którzy używają ile wlezie na podejrzanej balandze. Kto się na nią chce załapać, jego sprawa. Myślę, że nie jestem jedynym, który bardziej starannie dobiera towarzystwo.