Artykuły

Zofia Melechówna: W teatrze nie mówią o niej inaczej niż "nasza Zula"

Komu toruński teatr nie jest obcy, temu Zofii Melechówny przedstawiać nie trzeba. To instytucja, aktorka, która ze sceną Teatru Horzycy związała się w 1958 roku i jest jej wierna do dziś, mimo że dawno jest już na emeryturze. Pani Zuli, jak o niej mówią, życzymy dużo zdrowia!

Jubileusz 90. urodziny obchodziła wczoraj Zofia Melechówna, aktorka teatralna i filmowa, przez lata związana z Teatrem Horzycy. Uczennica Leona Schillera od 1958 roku związała swoje zawodowe życie z toruńską sceną. W teatrze nie mówią o niej inaczej niż "nasza Zula".

"Nie próbować powtarzać! Każdego dnia należy na nowo przeżywać rolę, a nie ją powielać, bo to nie będzie prawdziwe". Takie motto, które stanowiło podsumowanie jej wskazówek, Zofia Melechówna udzielała młodym aktorom. Przyświecało jej ono przez cały czas scenicznej działalności.

Urodziła się 20 stycznia 1926 roku w Wilnie. Ciekawostką jest, że jej przodkowie byli Tatarami i w bitwie pod Grunwaldem walczyli po polskiej stronie. Artystyczne zdolności odziedziczyła po matce, która w młodości marzyła, aby zostać artystką operową.

Zofia Melechówna chciała studiować geologię lub chemię. Do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie z siedzibą w Łodzi poszła za namową koleżanek.

Strzały z futerału

Jej egzamin do PWST przed sławami przedwojennego teatru przebiegał nietypowo. Przerwano jej już po kilku zdaniach przygotowanego monologu. Przewodniczący komisji wyskoczył nagle zza biurka trzymając futerał do okularów i krzyknął. "W tej chwili pod ścianę! Jak wyciągnę rękę na wysokości oczu, to padnie strzał!". Zofia Melechówna wspominała, że od razu wyobraziła sobie, że jest w piwnicy i przed celującym w nią gestapowcem musi ochronić ukryte na piersi dokumenty. Po haśle "Wystrzał!" poczuła ból i upadła. Zapadła cisza, po czym usłyszała krótkie "Dziękujemy". Egzamin z teorii był już tylko formalnością.

Zadebiutowała w 1950 roku w warszawskim Teatrze Ateneum, nie mając jeszcze dyplomu. Zagrała portową dziewczynę w "Interwencji" Lwa Sławina. Przewinęła się przez teatry w Kaliszu, Olsztynie, Bielsku-Białej i w Rzeszowie. Jej świetna rola Balladyny w dramacie Juliusza Słowackiego sprawiła, że w 1958 roku otrzymała propozycję przeniesienia się do Teatru Horzycy w Toruniu, w którym pracowała aż do swojej emerytury w 1991 roku.

W tym czasie zdobyła wiele nagród i wyróżnień, stając się wzorem dla reszty zespołu. Jego członkowie do dziś liczą się z jej zdaniem.

Agnieszka Warczachowska

- Po premierze żywiołowo, z zaangażowaniem i szczerością dyskutuje, krytykuje bądź chwali aktorów. Jej uwagi są celne i pomocne. Nie bez kozery po spektaklu premierowym aktorzy pytają: A Zula była na widowni? Widziała spektakl? Co mówiła? - twierdzi Agnieszka Warczachowska, która kilka lat temu napisała książkę przybliżającą sylwetkę niezwykle lubianej przez widzów aktorki.

Żadnej roli się nie boi

- Wszyscy wiedzą, że jest perfekcjonistką. W tworzeniu postaci wymaga wiele od sobie i od innych aktorów - uważa Warczachowska.

Zagrała m.in. w "Wizycie starszej pani" Friedricha Dürrenmatta, "Zmierzchu" Izaaka Babela i "Iwonie Księżniczce Burgunda" Witolda Gombrowicza. Wystąpiła w filmie "Zabicie ciotki" i "Owocach miłości". W 1999 roku oglądaliśmy ją jeszcze w "Ryszardzie III" i "Pięknej Lucyndzie", w której rolę Muzy teatru napisano specjalnie dla niej. Ostatni raz na toruńskiej scenie zagościła jako Wróżka w "Kocie w Butach" w 2006 roku.

Warto wiedzieć

W tekście wykorzystano informacje z książki Agnieszki Warczachowskiej "Sztuka aktorska Zofii Melechówny"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji