Artykuły

Mozart, Tytus, Mandela

- Uważam, że fabuła tej opery jest pełna niesamowitych znaczeń, odniesień do współczesności i nabiera w dzisiejszych czasach szczególnej aktualności. Ja postrzegam i traktuję ją jako swoistego rodzaju medytację na temat przywództwa - mówi Ivo van Hove, reżyser "Łaskawości Tytusa" w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w rozmowie z Maciejem Ulewiczem.

Maciej Ulewicz: W 2013 roku zrealizował Pan "Łaskawość Tytusa" dla Teatru La Monnaie w Brukseli, wcześniej operowemu światu tę późną operę Mozarta przywróciła legendarna inscenizacja Karl-Ernsta i Ursel Herrmannów w 1982 roku. Jak Pan sądzi, dlaczego to dzieło przez długi czas było zapomniane czy wręcz niedoceniane przez współczesne teatry operowe?

Ivo van Hove: Uprzedzenia są śmiercią dla każdej dziedziny sztuki. Z "Łaskawością Tytusa" jest związanych wiele uprzedzeń. A przecież opera ta powinna była być traktowana po prostu jako kolejne zadanie, dzieło do wystawienia.

Tekst libretta "Łaskawości Tytusa" autorstwa Caterina Mazzoli wg wcześniejszego libretta Pietra Metastasia, przez współczesnych Mozartowi został uznany za niedorzeczny, cesarzowa Maria Teresa obecna na premierze opery wydała opinię, że jest to kolejne "una porcheria tedesca" (niemieckie świństwo). Co Pan sądzi osobiście o tej historii? Czy ten specyficzny materiał literacki i niewiarygodną w sumie opowieść wynosi na wyższy poziom przede wszystkim nieśmiertelna muzyka Mozarta? Jakie ważne dla swojej twórczości wątki odnajduje Pan w tej historii?

- Uważam, że fabuła tej opery jest pełna niesamowitych znaczeń, odniesień do współczesności i nabiera w dzisiejszych czasach szczególnej aktualności. Ja postrzegam i traktuję ją jako swoistego rodzaju medytację na temat przywództwa. Tytus staje się przywódcą, śledzimy proces kształtowania się prawdziwego przywódcy, który poddawany jest ciągłym próbom i testom. Jeszcze zanim rozpoczyna się rzeczywista akcja opery, Tytus musi podjąć zasadniczą i brzemienną w skutki decyzję, czyli zakończyć swoją relację z Bereniką. Zdaje sobie sprawę, że jako władca musi przestrzegać praw swego kraju, a w tym wypadku prawo zabrania cudzoziemce stania się cesarzową. A przecież Berenika, największa miłość jego życia jest palestyńską księżniczką. Tak więc Tytus musi ponieść olbrzymie osobiste poświęcenie dla dobra kraju. W pierwszej fazie opery jest rozdarty dylematem, czy imperium jest wystarczająco ważne, aby poświęcać dla niego swoją miłość i początkowo w to wątpi. Im uważniej przyglądałem się nutom, tym bardziej zauważałem, że Mozart napisał dla niego partię bardzo rozdygotaną, niepewną, niezdecydowaną. W większości inscenizacji Tytus pokazywany jest jednoznacznie, jako człowiek, który od początku wie, czego chce i konsekwentnie dąży do celu. W mojej wizji Tytus wciąż się potyka i zmaga ze sobą do samego końca. Na początku wydaje się trzymać tego, co na papierze. Dopiero podczas drugiej próby, którą jest zdrada jego serdecznego przyjaciela Sesta, to się zmienia. Podczas całonocnych narad z grupą doradców musi zdecydować, jak sobie poradzić z sytuacją. Annio mówi przecież dość dobitnie: prawo jest prawem, ale jako cesarz, Tytus może je zmienić. W tym momencie Tytus przywodzi mi na myśl Nelsona Mandelę, który wychodzi z więzienia po dekadach i świetnie zdaje sobie sprawę z historycznej powagi tej chwili. I podobnie jak Mandela, Tytus widzi ryzyko w sprzeciwianiu się prawu Rzymu, czyli sprzeciwianiu się woli ludu. Wynikiem może być rewolta lub wręcz rewolucja, która może doprowadzić do jego detronizacji. Jako prawdziwy przywódca Tytus jest przygotowany na poniesienie konsekwencji swojego czynu. W ciągu dwóch godzin widzimy, jak z władcy sztywno przestrzegającego zasad i prawa swojego kraju, przekształca się w pełnego współczucia przywódcę wizjonera.

Opór praskiego dworu wobec premiery "Łaskawości Tytusa" tłumaczono wpisując tę operę w kontekst polityczny i przenikające ją idee Rewolucji Francuskiej - czy jednak ten duch jest dzisiaj czytelny dla współczesnych odbiorców?

- Dla mnie każda opera jest historią współczesną i tak je traktuję. Jako reżyser widzę swoją olbrzymią odpowiedzialność, kiedy pracuję nad operami, których tematy są bardzo współczesne, które nas zajmują i dotykają wręcz bezpośrednio. Oczywistym jest również, że klasyczne adaptacje stają się coraz bardziej puste i podchodzenie do opery w jej historycznej fabule nie ma dla mnie żadnego sensu. Jestem absolutnie przekonany, że "Łaskawość Tytusa" bardzo rezonuje z dzisiejszą publicznością, bo przecież temat przywództwa jest jednym z ważniejszych w XXI wieku. Kiedy Obama stał się pierwszym czarnoskórym prezydentem USA, obiecywał prawdziwą zmianę. Po siedmiu latach przywództwa wydaje się zmęczony i bezsilny. Posiadał ogromny potencjał, ale nie potrafił ziścić swoich idei na nową Amerykę. To bardzo istotny znak.

Dla europejskiego Oświecenia cesarz Tytus stał się wzorem władcy idealnego, tyrana, który rządził jednak łaskawie i wielkodusznie. Z kolei w tradycji żydowskiej, Tytus - zdobywca Jerozolimy, burzyciel świątyni Jahwe i sprawca wygnania Żydów z ojczyzny postrzegany jest jako prześladowca i złoczyńca. Wizerunek ten jednak nie miał szans zaistnieć w tradycji europejskiej do XVIII wieku. Takim bohaterem jest Tytus również w operze Mozarta. Czy jednak w epoce niewygodnych pytań stawianych w dyskursie postkolonialnym nadal możemy uważać Tytusa za wzór osobowościowy władcy?

- Tak. Przede wszystkim ja wcale nie widzę w nim tyrana. Jest człowiekiem z krwi i kości, który zmaga się ze swoimi obowiązkami i olbrzymią odpowiedzialnością, ale w końcu odnajduje sens w byciu łaskawym. Dla mnie Tytus jest przykładem humanistycznego, ludzkiego przywódcy. Latarnią dla przyszłych liderów politycznych XXI wieku.

W swoich spektaklach ("Tragedie rzymskie", "Mizantrop", "Project Antonioni") niejednokrotnie ukazywał Pan świat człowieka Zachodu pogrążonego w autodestrukcji, zagubionego w świecie konsumpcjonizmu i przesytu. Czy podobnie odczytuje Pan postaci Łaskawości Tytusa? Co świat Rzymu ma do powiedzenia współczesnej Polsce i Europie?

- W Polsce jestem obcokrajowcem, outsiderem. W Europie tak naprawdę wszyscy jesteśmy obcymi, outsiderami, ponieważ nie istnieje prawdziwe centrum. Mam wrażenie, że istnieje jedynie ekonomiczna, polityczna wspólnota, ale nie stworzyliśmy prawdziwej wspólnoty ludzi. Trochę to kłopotliwe i dość nieodpowiedzialne biorąc pod uwagę fakt, że wszyscy stawiamy czoła tym samym problemom. Uważam, że "Łaskawość Tytusa" pokazuje nam możliwość zjednoczenia się zamiast tworzenia podziałów. Tytus opanowuje swoją złość, frustrację i rozczarowanie i staje się mediatorem. Czyż nie jest to ważna lekcja, wskazówka dla Polski, Europy i świata?

Profesor Ewa Łętowska w książce "Rozmowy na Nowy Sezon" określiła Pana interpretację "Łaskawości Tytusa" operowym "House of Cards". Jak jednak porównać bezlitosnego mordercę Franka Underwooda budzącego paradoksalnie sympatię widzów na całym świecie z łaskawym władcą Tytusem?

- Myślę, że profesor Ewa Łętowska nie odnosi się do postaci Tytusa w porównaniu naszej produkcji do serialu "House of Cards", ale raczej do koncepcji artystycznej, która jest bardzo współczesna - znajdujemy się za kulisami władzy i obserwujemy jej poczynania, tak jak i w tym serialu. Wszystko jest filmowane, nie istnieje prywatność. Jeżeli chodzi o kostiumy do tego przedstawienia, to one również są tak dobrane, aby tę operę zbliżyć do współczesności tak bardzo, jak to tylko możliwe.

To już Pana druga mozartowska realizacja po operze Idomeneo, król Krety. Co Pana w tym twórcy pociąga, intryguje, fascynuje, że zdecydował się Pan ponownie wystawić ten tytuł tym razem w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie?

- Mozart jest, podobnie jak Wagner, Alban Berg czy Janaček, prawdziwym kompozytorem operowym. Opery ich autorstwa dotykają problemów oczywiście istotnych dla czasów, w których powstawały, ale posiadają również niezwykły, bardzo uniwersalny przekaz i siłę. Moim pragnieniem i celem jest, aby były one również znaczące i ważne dla współczesnej publiczności. Mozart pomaga mi w tym, ponieważ nie jest niczyją własnością - on i jego twórczość należą do świata.

Niedawno David Pountney, brytyjski reżyser operowy wyznał mi, że chciałby reżyserować także w teatrze dramatycznym, ale postrzegany jako właśnie reżyser operowy, takich propozycji nie otrzymuje. Panu z wielkimi sukcesami światowymi udaje się fantastycznie egzystować w tych dwóch światach. Krytycy podkreślają, jak kluczowe w Pana przedstawieniach jest aktorstwo - pracuje Pan z wybitnymi aktorami współczesnego teatru. Jak z kolei pracuje się z wybitnymi śpiewakami operowymi, na czym polegają różnice?

- Nawet najwspanialszy pomysł okazuje się nic nie warty, jeśli nie masz doskonałej orkiestry i śpiewaków, który go zrealizują. Dlatego do prób ze śpiewakami podchodzę bardzo poważnie. W wypadku "Łaskawości Tytusa" postanowiłem zachować recytatywy, co rzadko się zdarza. Wystawianie tej opery bez recytatywów jest dla mnie jednak pozbawione sensu, gdyż to właśnie w nich ukryta jest prawdziwa historia i wewnętrzne pobudki postaci. Pracowałem nad poszczególnymi znaczeniami wyrazów i wersów, aby śpiewacy zdobyli głębokie zrozumienie tego, co śpiewają i dlaczego. To z kolei ułatwiło mi pracę nad ariami, ponieważ są one wynikiem tego, co znalazło się w recytatywach. Niezwykle istotnym dla mnie jest, aby śpiewacy byli wiarygodni aktorsko. Staram się uwrażliwić ich na ciało, gdyż ono opowiada przecież drugie tyle, co głos. Moim nadrzędnym celem jest uczynienie z nich prawdziwych postaci. Nie chcę, żeby byli śpiewającymi instrumentami.

Scenografią i reżyserią świateł zajmuje się w Pańskich przedstawieniach Pana wieloletni współpracownik Jan Versweyveld. Przestrzeń w Pańskich spektaklach jest niezwykle ważnym, wręcz autonomicznym elementem dzieła, jeśli chodzi o przekazywanie znaczeń. Oglądając Pańskie przedstawienia można odnieść wrażenie, że żaden z elementów scenografii nie jest przypadkowy, każdy jest nośnikiem znaczeń i metafor. W jaki sposób osiąga się taką chirurgiczną precyzję?

- Przygotowania, przygotowania i jeszcze raz przygotowania. Bardzo skrupulatnie, wręcz drobiazgowo przygotowuję się z Janem Versweyveldem i Talem Yardenem (projekcje video) do pracy tak, aby w rezultacie wszystkie te elementy pracowały na wynik całości, którym jest w tym wypadku takie wystawienie Łaskawości Tytusa, które w absolutnie niepowtarzalny, osobisty i pełny znaczeń sposób, przywróci tę operę życiu i scenie.

Wielu twórców teatralnych posługuje się w swoich spektaklach projekcjami wideo, ale nie jestem w stanie wymienić wielu twórców, którzy jak Pan - w tak mistrzowski i osobny sposób używają tego narzędzia w swoich przedstawieniach. Tak samo jak scenografia, tak i wideo są integralnym elementem Pańskich dzieł - za każdym razem zaskakującym, zachwycającym, w żaden sposób nieinwazyjnym i niebanalnym. Proszę zdradzić, jak ten przekaz wizualny jest konstruowany i jakie znaczenie będzie miał w tym spektaklu?

- Nigdy nie używamy projekcji video dla uatrakcyjnienia przedstawienia. Mają one sens tylko wtedy, kiedy opowiadają historie, o których widzowie nie mieliby pojęcia, gdyby nie projekcje właśnie. Używamy więc materiału filmowego w sposób bardzo dramaturgiczny. Nigdy nie interesuje nas widowiskowość projekcji, staramy się raczej wnikać w wewnętrzne pejzaże postaci. Projekcje video pozwalają widzom przybliżyć się do postaci, wejść bardzo głęboko w ich psychikę, zrozumieć je.

Antonioni, Bergman, Cassavetes, Pasolini, Visconti - często sięga Pan po scenariusze filmowe, teksty zrealizowane już na dużym ekranie. Jaka jest różnica w pracy nad scenariuszem filmowym, a tekstem dramatycznym?

- Jestem reżyserem teatralnym od 35 lat. Przekładanie scenariuszy filmowych na adaptację sceniczną jest niezwykłym wyzwaniem, które mnie i mój zespół zmusza do wchodzenia głębiej, do spacerów po nieokiełznanym lesie, w którym nie stanęła jeszcze ludzka stopa. Musimy wymyślić cały teatralny świat dla scenariusza, który nie był przecież planowany do wystawiana w teatrze. Wybieram i reżyseruję tylko takie scenariusze filmowe, które opowiadają historie lub dotykają tematu, których wcześniej nie odnalazłem w tekstach dramatycznych i sztukach teatralnych. Zawsze więc jest to światowa premiera, ponieważ nikt wcześniej przed nami nie wystawiał tych filmów na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji