Artykuły

Przybylski i Zalite "o stracie nieodwracalności"

"Orphée" Dariusza Przybylskiego w reż. Margo Zalite w Warszawskiej Operze Kameralnej. Pisze Wiesław Kowalski w portalu Teatr dla Was.

Ostatnie wybory repertuarowe Warszawskiej Opery Kameralnej, szczególnie te dotyczące nowych dzieł współczesnych, przyniosły widowisko, które ze wszech miar trzeba polecić - zarówno w warstwie muzycznej, jak i inscenizacyjnej, mamy do czynienia z prawdziwym wydarzeniem operowym. Mowa o utworze "Orphée" Dariusza Przybylskiego, który na teatralny warsztat wzięła łotewska reżyserka, Margo Zalite. Z kolejnego spotkania tych twórców (wcześniejsze miało miejsce w Deutsche Oper Berlin) powstało dzieło zaskakujące konsekwencją formy i widowiskowym rozmachem, co może brzmieć mało przekonująco, zważywszy na niewielkie gabaryty sceny przy Alei Solidarności. Realizatorom spektaklu udało się jednak tak zbudować rozwiązania przestrzenne, które pogłębione projekcjami multimedialnymi, niekiedy też dźwiękami elektronicznymi, dają wrażenie uczestnictwa w czymś na wskroś totalnym i ponadczasowym - zjawiskowo pięknym w zastosowanej estetyce i ruchu scenicznym pozwalającym na konstruowanie interesujących w znaczeniach skodyfikowanych układów choreograficzno-gestycznych. Zarówno zbiorowych, jak i solistycznych (zjawiskowa również głosowo Anna Radziejewska i Barbara Zamek wywiązują się z tych zadań perfekcyjnie).

Przybylski z Zalite potraktowali grecki mit o boskim śpiewaku i kitarzyście, który potrafił swoją sztuką wzruszyć nawet rośliny, skały i zwierzęta, w sposób najprościej rzecz ujmując niekonwencjonalny i odbiegający od interpretacji Anouilha, Cocteau czy Glucka i Offenbacha. Nowatorstwo ich scenicznej wizji polega na uruchomieniu szerokiej gamy konotacji, które na styku wewnętrznych dylematów człowieka z uczuciem miłości i powołaniem w sztuce, zdają się dotykać takich aspektów naszego życia i wynikających z nich zależności jak niedostatek, uległość, skrzętność, stanowcza pewność przekonań, nadzieja czy skłonność do konfliktów zbrojnych. Słychać to w świadomie eklektycznej muzyce, w której pobrzmiewają wyraźnie inspiracje Monteverdim, Bachem, Vivaldim, Verdim czy Mahlerem. Choć to tylko wierzchołek góry lodowej, bo muzyczno-literackich i malarskich inkrustacji (Schiller, Miłosz, Rilke, Pasolini, Rothko) jest u Przybylskiego i Zalite znacznie więcej. W scenicznej realizacji libretta, będącego bardziej collagem, niż przyczynowo-skutkowym scenariuszem, pomaga powołanie trzech scenicznych bytów - Orfeusza młodego (Jan Jakub Monowid), dorosłego (Robert Gierlach) i starego (Andrzej Klimczak). Stąd też dotykamy tutaj również zagadnień przynależnych etapom wchodzenia w dorosłość, kwestii angażowania się w dążenie do doskonałości i perfekcji, mamy też starcie z racjami boskimi - to ciągłe zderzanie tego, co niesie fatum, z tym co jest potrzebą wolnej woli jest w warszawskiej inscenizacji doskonałym materiałem do głębszej refleksji, również natury czysto osobistej.

Inaczej potraktowana jest też postać Eurydyki, z którą zarówno w wyrazie aktorskim jak i wokalnym znakomicie mierzy się Barbara Zamek. To ona zadaje na początku Orfeuszowi znamienne pytanie - "Ale cóż ty zmieniłeś swoją pieśnią? / Jesteś narcystyczny i to zabija twoją muzykę.", za chwilę zaś zapyta - "Jak możesz śpiewać o śmierci, skoro nie znasz ani Sartre'a, ani Derridy?", by zakończyć akt pierwszy słowami: "Wolę raczej być cieniem, niż żyć w zarozumiałym świetle Orfeusza". Robert Gierlach próbuje oddać całe zatracenie się Orfeusza w sztuce, nieumiejętność funkcjonowania poza jej granicami, co w konsekwencji prowadzi do obłąkańczego zagubienia i zapomnienia kobiety, która była miłością jego życia.

W sceniczne działania bardzo dobrze wpisują się członkowie zespołu proMODERN, którzy stają się aktywnymi uczestnikami w peregrynacjach bohaterów dążących ku wyimaginowanemu szczęściu i spełnieniu, są też najczęściej upostaciowanym wytworem tego wszystkiego, co dzieje się w chorym umyśle Orfeusza, który zstępując do Hadesu potrafił oczarować swą muzyką całe Podziemie.

Przybylski bardzo dobrze potrafi oddać zarówno ciemną stronę jaźni tytułowego bohatera, ale potrafi też wszystko ubrać w ironiczny cudzysłów, co Margo Zalite z wielką wrażliwością i wyobraźnią transponuje na działania sceniczne i uruchamianie zespołu w najmniej spodziewanych układach i przestrzennych zjawieniach. Dlatego trzeba to zobaczyć koniecznie. Nie wspominając o Mai Metelskiej, która znakomicie panuje nad całością dzieła, dyrygując muzykami nie tylko w orkiestronie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji