Paradoks wielkiej inscenizacji
Korytarz w Szkole Podchorążych,
przez całą sceny szerz szeroki,
do pół drugiego planu w głąb.
Nie ma ani korytarza, ani Szkoły Podchorążych, ani "giwerów w rzędów dwa pod ścianą". Nie ma bębnów na kozłach, ani moździerzy, czy zapasu kul. Nie ma ani jednego z przedmiotów tak dokładnie opisanych w "Nocy listopadowej". Jest za to w nowej inscenizacji Kazimierza Dejmka rodzaj ekranu, na którym odbijają się świetlne zygzaki; wyobraźni widza podsuwają one cały łańcuch skojarzeń. Mogą to być nastawione na sztorc bagnety; a zarazem - błyskawice. Tak bowiem, jako burza z piorunami, rozpoczyna się w naszej wyobraźni wielki dramat o nocy powstańczej 1830 roku.
Jak widać, wyobraźnia inscenizatora (i scenografa, Andrzeja Stopki) od pierwszej chwili "zmaga się" z wyobraźnią poety. Myślenie dramatyczne Wyspiańskiego było całkowicie konkretne. Autor "Wesela" "widział" przy pisaniu twarze ludzkie, gesty, mundury, stroje, kształty kwiatów i roślin; żywych i umarłych, wyobrażenia i widma. Jego sceneria zaludniała się meblami, rekwizytami, kolorami, dźwiękami. Myśląc o Wawelu z czasów przedpiastowskich (w "Legendzie") wyobrażał sobie Wyspiański bierwiona, z których ten zamek był wzniesiony. W "Bolesławie Śmiałym" słyszał średniowieczną mowę polską. Pisząc "Noc listopadową" wypytywał o kształt monet, które w jednej ze scen ogląda Lelewel.
Wyobraźnia Dejmka jest również konkretna, ale w sposób odmienny, bardziej "syntetyczny". Konkretne szczegóły zostają tu zastąpione uogólnieniami, przenośniami, aluzjami. W pierwszej scenie (poza owym akcentem błyskawic-bagnetów) scena jest niemal pusta, jak z początkiem akcji "Wyzwolenia". Ale w tamtym dramacie pustka zapełni się niebawem scenerią, wznoszoną na naszych oczach. U Dejmka i Stopki teren akcji jest aż do końca, zapełniony tylko tymi "akcentami" plastycznymi, które widzowi pozwalają rozpocząć własną grę wyobraźni. W tekście "Nocy listopadowej" Niki z głośnym szumem przybywają na teren Szkoły Podchorążych:
I otóż lecą iku niej, lecą
zwycięstwa dziwne Panie:
skrzydlate wielkim skrzydeł lotem.
Wielkim kołują wprzód zawrotem,
nim w kodę która stanie...
Dejmek zastępuje ten lot przez "wyławianie" Nik światłem reflektorów. W scenie następnej Salon belwederski jest raczej "aluzyjny" i wyobrażeniowy, niż konkretny. Wyspiański widział dokładnie rozkład drzwi i okien; sugerował widok na Park Łazienkowski, rozsnuwający się poza szybami; posągowi króla Jana kazał zaglądać do środka pokoju. Księżna Joanna dostrzega w parku "jakieś smugi na wodzie" i "cień koło posągu". Wiedziona instynktem i spostrzegawczością kobiecą, Joanna ma wzrok wyostrzony, a w każdym razie bardziej wyczulony niż jej małżonek, aż do ślepoty pogrążony w marzeniach, namiętnościach, ambicjach.
Czy nie wydaje się, że ot tam jacyś ludzie stoją - ?
pyta Joanna przy oknie. W inscenizacji Dejmka, w oprawie scenograficznej zaprojektowanej przez Andrzeja Stopkę, zastąpiono patrzenie przez okno (tutaj nieistniejące) wpatrywaniem się w widownię. Ma to swoje złe strony, wprowadzając pewne zamieszanie w procesy kojarzeniowe widzów. Ale ileż to rozwiązanie dodaje w zamian ekspresji całej scenie, a szczególnie grze aktorów! Joanna nie musi się dzięki temu obracać tyłem czy bokiem do widowni. Grę jej twarzy - a następnie i mimikę Konstantego - obserwujemy frontalnie, a więc dokładnie i swobodnie. Możemy stwierdzić różnice reakcji u tych dwojga.
Celem mojej dotychczasowej analizy jest wykazanie, że rozwiązania Dejmka i plastyczne środki, zaproponowane przez scenografa, w szczegółach odstępujące od tekstu, w istocie rzeczy zachowują wobec niego postawę pełną zaufania. Są po prostu próbą "przełożenia" wspaniałej a bynajmniej nie przestarzałej wizji na nowe środki wyrazu. Nie trudno zrozumieć, że operacja była skomplikowana i ryzykowna. Jeżeli wizja Wyspiańskiego nie ucierpiała na tej transplantacji, jeśli zdobyła nawet łatwiejszy jeszcze dostęp do naszych wyobrażeń i emocji, wynikło to z kilku przyczyn. Dejmek należy, jak się zdaje, do reżyserów łączących hojne bogactwo pomysłów ze zdolnością zdecydowanego ich wyboru (oraz konsekwentnego przeprowadzania); to sprawia, że jego realizacje - a szczególnie "Noc listopadowa" - mają bardzo określony profil, przypominający słynną "linię konturową" portretów Wyspiańskiego. Co jeszcze ważniejsze, zachowany został w tej inscenizacji bardzo "muzyczny" a zarazem poetycki rytm bogatego a skomplikowanego utworu.
To wymaga kilku słów wyjaśnienia. Wyspiański pominął w swej twórczości sprawę powstania styczniowego. W rodzinie jego tradycje tego powstania były nad wyraz żywe; w szkole i podczas studiów, w środowisku artysty nieustannie o tych zagadnieniach myślano. Czemu więc Wyspiański zachował o roku 1863 konsekwentne milczenie? Czy chodziło o "dystans" dziejowy? Twórca "Wesela" i "Wyzwolenia" sięgał nieraz po najbliższe, bynajmniej "nieobeschłe" wydarzenia, do swych utworów wprowadzał żywych (i boleśnie nieraz zainteresowanych) ludzi, kolegów, przyjaciół. Temat powstania styczniowego był "w powietrzu"; najlepszym dowodem współczesny Wyspiańskiemu i nieraz z nim przez krytykę łączony - Żeromski. Myślę więc, że uzasadniona jest teza następująca: Wyspiański "wyrzucał" ze swej świadomości powstanie 1863 roku, rozpoczęte w ciężkich warunkach, zakończone katastrofą. Zwracał się natomiast ku ruchowi, który - zdaniem historyków, a szczególnie Mochnackiego - miał szanse takiego sukcesu, jak niemal równoczesna insurekcja belgijska.
Myślę, że powstanie listopadowe jest zasadniczym tematem utworu. Wyspiański uwydatnia złożony dramatyzm walki; jej przyczyny, przebieg, źródła klęski, znaczenie historyczne, pośrednie oddziałanie na przyszłość narodu, na niewątpliwą (dla poety) chwilę przyszłego zmartwychpowstania. Warto sobie przypomnieć, że pierwsze fragmenty "Nocy" powstały już przed "Weselem"; że cały plan i większość scen była gotowa w momencie pracy nad inscenizacją "Dziadów", a zarazem przygotowania "Wyzwolenia" (i niespodziewanego sukcesu "Wesela"). Jeśli się zestawi ze sobą te trzy utwory, jasny się stanie ich związek myślowy i uczuciowy. Odpowiedź na pytanie, czy możliwe jest wyzwolenie kraju, zależała od zagadnienia, postawionego w "Weselu": "Czy mamy prawo żyć?". Sprawa powstania listopadowego, jego przyczyn i przebiegu, łączyła się z tym dokładnie.
Historycy literatury rozważali rolę tzw. "świata mitologicznego" w "Nocy listopadowej". Znane są wyniki badań, zawarte w "Antyku Wyspiańskiego", gdzie prof. Sinko wyróżnił i zanalizował "świat bóstw homeryckich" w utworze, oraz echa misteriów eleuzyjskich (sprawa Demeter i Kory). Wacław Borowy zwrócił uwagę na rolę Łazienek i ich topografii. Zdaje mi się jednak, że z naszej perspektywy jesteśmy uprawnieni do odmiennego spojrzenia. Wprowadzając mity greckie Wyspiański - wielki prekursor poetyki współczesnej - posługuje się tym światem przede wszystkim dla rozszerzenia perspektyw myślowych utworu, jego pogłębienia i niemal "oczyszczenia". Jako człowiek gorąco zainteresowany w walce, jej pobudkach, przebiegu i wyniku, wznosi się zarazem ponad tę walkę, przygląda się jej jakby z ogólnoludzkiej i wszechdziejowej perspektywy. Jaki jest sens rozlewu krwi? Czy jesteśmy do niej uprawnieni i w jakim sensie, w jakich granicach? A. E. Balicki rzucił interesujące spostrzeżenie, które niesłusznie zostało bez dyskusji odrzucone przez Wacława Borowego: zdaniem Balickiego świat helleński jest w "Nocy listopadowej" echem skojarzeń, które w tej właśnie epoce (lat trzydziestych!) łączyły sprawę wolności i narodu z pojęciem Hellady. Przecież powstanie greckie było ciągle żywym przykładem dla świadomości polskich romantyków!
Szereg dramatów Wyspiańskiego dowodzi, że nie uważał on rozlewu krwi za zjawisko samo przez się wytłumaczalne i naturalne. Przykładem może być "Powrót Odyssa". W samej "Nocy" niejedna wypowiedź potwierdza tę obserwację. Gdy powstańcy wdzierają się do salonu w Belwederze, okrutnie zabijają gen. Gendre, bezbronnego i wcale nie najbardziej obciążonego. (Postać tę gra wymown