Artykuły

Tłumy na ESK, czyli energia wystawiona na próbę

Nie wiem, czy niedzielną ceremonią na Rynku udało się dla kultury obudzić Europę, ale ten wieczór był z pewnością świadectwem wrocławskiego apetytu na wielką fiestę. Miasto się przebudziło - Magda Piekarska o Weekendzie Otwarcia ESK 2016 w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Największą niespodzianką Weekendu Otwarcia nie były wcale kulturalne atrakcje przygotowane z tej okazji przez kuratorów. Nawet te najbardziej widowiskowe zginęły bowiem w tłumie mieszkańców, którzy niedzielnego popołudnia wylegli na ulice. Ich energię udało się obudzić zadziwiająco łatwo. Teraz przed organizatorami ESK kolejne wyzwanie - jak zagospodarować tę potrzebę bycia razem, współuczestnictwa i współtworzenia.

ESK 2016. Duch Powodzi i finał parady na wrocławskim rynku

Wyciągnęli ludzi z domu

Takich tłumów na ulicach Wrocławia nie było od czasów meczu Polska-Czechy na Euro 2012, kiedy do naszego miasta przyjechały tysiące kibiców. Jednak nigdy dotąd żaden sylwester w Rynku, ani żaden plenerowy koncert nie wywołał takiego efektu jak niedzielna ceremonia otwarcia, podczas której z czterech wrocławskich dzielnic do centrum głównymi arteriami szły tysiące ludzi. Co szczególnie cenne, organizatorom udało się wyciągnąć z domów także tych, którzy na co dzień nie uczestniczą intensywnie w życiu kulturalnym miasta.

Sama szłam z Duchem Wielu Wyznań od zajezdni tramwajowej przy Legnickiej aż do Rynku. I na przestrzeni tych kilku kilometrów spotkałam tylko czwórkę znajomych, których widuję raczej na teatralnych premierach, wernisażach czy filmowych festiwalach niż ulicznych fiestach. Poza nimi, otaczało mnie morze obcych twarzy. Byli w tym tłumie starzy i młodzi, konserwatyści i lewicujący hipsterzy, rodziny z dziećmi i samotni indywidualiści.

Dla mniej licznych towarzyszenie Duchowi Wielu Wyznań było okazją dla zamanifestowania otwartości i tolerancji. Dla większości magnesem była obietnica wielkiej kolorowej, roztańczonej i rozśpiewanej fiesty, która spełniła się tylko częściowo - platformy z duchami, które w medialnych zapowiedziach imponowały rozmiarami, w zderzeniu z ludzkim mrowiem okazały się zgoła maleńkie.

Koncerty, pokazy taneczne i akrobacje były widoczne dla kilkuset osób. Zapowiadany przystanek pod galerią Magnolia, z tańcem głupców, opętanych bożkiem konsumpcji znam tylko z zapowiedzi - jak wielu innych, nie byłam w stanie go dojrzeć. Natomiast koncerty chórów na dachach Muzeum Współczesnego Wrocław, PWST, kładki Nabycińskiej i kamienicy na rogu Ruskiej i Włodkowica były prawdziwym objawieniem.Drobne wpadki na trasie, konstrukcyjne awarie (Duchowi Powodzi zablokowało się koło zaraz na starcie w zajezdni Dąbie), przenikliwe zimno i sięgające półtorej godziny opóźnienie nikogo jednak nie zniechęciły - im bliżej Rynku, tym więcej osób dołączało do pochodów.

Chcemy razem świętować

Przebudzenie stało się faktem - mamy we Wrocławiu tysiące osób spragnionych wspólnego świętowania, bycia razem nie przeciwko, ale w jakiejś sprawie, z radosnej okazji. Taki wynik jest zaskoczeniem dla wszystkich, zarówno dla obserwujących pochody dziennikarzy, jak i dla samych organizatorów. Wydaje się, że po obu stronach były raczej obawy.

Wielka fiesta w środku mroźnej zimy? To się nie mogło udać.

Na tak rekordową frekwencję nikt nie był przygotowany. Wprawdzie w udział w święcie zaangażowano ponad tysiąc wrocławian, profesjonalistów i amatorów, członków stowarzyszeń twórczych i uczniów szkół muzycznych, ale okazało się, że to stanowczo za mało. Dla pozostałych, którzy postanowili poświęcić to wolne popołudnie i wieczór na pochód zostały jedynie kolorowe foliowe worki w charakterze kostiumów. Komunikat powtarzany w mediach, żeby zabrać ze sobą dzwonki (ich dźwięk usłyszeliśmy w finale) to za mało jak na ponad trzygodzinny pochód.

Zaciekawieniu towarzyszyła zatem konsternacja - nie bardzo było wiadomo, po co i dlaczego właściwie idziemy. Opóźnienie pogłębiało frustrację i zmęczenie. Obudzona energia wrocławian została wystawiona na ciężką próbę. Jakby nikt nie przewidział komplikacji i nie zadbał o to, żeby wypełnić tej luki czymś więcej niż miarowymi uderzeniami bębna i popisami akrobatów.

Show, który później nastąpił, był momentami niezrozumiały i bełkotliwy, z narracją pełną fraz w stylu "zglobalizowane cyfry szumią", "zuchwałe instrumenty prowokują nas do szukania radości w różnorodności". Sprawdził się międzykulturowy chór Wrocławia, podniebne akrobacje, ale opowieść o powodzi, która wyrzuca na brzegi gumowe kalmary - nieco mniej. Widać było inspiracje pilzneńską ceremonią otwarcia - tam jednak dramaturgia, uzupełniona o wideomaping była dużo bardziej czytelna także dla gości zza granicy.

Potrzebujemy fiesty

A dzwon, który zabrzmiał w finale, był nieprzypadkowym instrumentem - mieszkańcy wcześniej w publicznej zbiórce sfinansowali jego powrót do katedry.

Wrocławska ceremonia otwarcia była zwycięstwem energii mieszkańców miasta i dowodem na to, że potrzebują podobnych fiest. Ale sztuka wyciągnięcia takich tłumów z domów może drugi raz się nie udać.

Dlatego organizatorzy powinni już dziś zastanowić się, jak tę przebudzoną energię wykorzystać. Trudno bowiem wrocławianom powiedzieć: a teraz zostają wam teatry i sale koncertowe, galerie sztuki i kina.

W programie ESK jest tylko jedna duża fiesta - dla Flow sceną będzie Odra i jej nabrzeża - grudniowy finał obchodów będzie się odbywał się już w Hali Stulecia, przy drzwiach zamkniętych. Warto zastanowić się, jak do udziału w czerwcowym święcie zaangażować jak najwięcej uczestników. I dać im zadania poważniejsze niż potrząsanie dzwoneczkiem. Tak, żeby ESK stało się wspólnym świętem całego Wrocławia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji