Artykuły

Ciemny dramat

Inscenizator i reżyser "Nocy Listo­padowej" poczynił w niej znaczne zmiany i skróty. Usunął szereg po­staci mitologicznych (Nike Trojań­ską, Aresa, Hekate i Eumenidy) oraz historycznych (m. in. Czartorys­kiego), uzwięźlił i rozjaśnił scenę w teatrze, skreślił scenę ósmą (zachowu­jąc z niej jedynie monolog Kory) i całą scenę dziewiątą. Mimo to "Noc Listo­padowa" nie stała się ani mniej długa, ani mniej mętna.

Jakże trudno urobić sobie mniej lub więcej jednoznaczny stosunek do tej sztuki, pisanej w latach 1900-1903 je­dnocześnie z "Wyzwoleniem" i "Akropolis", wynikłej z wielu źródeł inspi­racyjnych i wielu przemyśleń. Oczywi­ście, nie należy przykładać do niej miernika ścisłości historycznej - ani w sensie przedmiotowym, ani w sensie ideowym. Powstanie 1830 roku posłu­żyło Wyspiańskiemu jako pretekst do stworzenia jeszcze jednej "wieszczej wizji narodowej", do czego czuł się po­wołany szczególnie po "Weselu", kiedy to społeczeństwo pasowało go na wiesz­cza. Równie bezowocna byłaby wszel­ka próba powiązania "Nocy Listopado­wej" z czasem jej powstania, nic bo­wiem z rzeczywistości politycznej i społecznej owych lat nie przeciekło do zakrojonej na misterium sztuki - nic, żaden odgłos galicyjskiego ruchu ludo­wego, żaden refleks wzbierającej w Królestwie fali rewolucyjnej. Zatopio­ny w abstrakcjach historiozoficznych, Wyspiański nie widział i nie uznawał konkretnej historii bieżącej.

Niesposób jednak przypuścić, aby Wyspiański, pisząc "Noc Listopadową", nie chciał nic powiedzieć swoim współczesnym. "Ludzi zbudzę, roześlę orę­dzie na żywot - żywot nowy! Pokoleniom ostawię czyny, po ojcach wiel­kich - wielkie wskrzeszę syny, kiedyś - będziecie wolni!" - powiada poeta ustami Kory. Orędzie do współczes­nych, co prawda osnute wizyjno-symboliczną mgłą, tkwi implicite w "No­cy Listopadowej" i, moim zdaniem, całkiem wyraźnie pokrywa się z tym, co Wyspiański uważał za centralny problem swego pokolenia i swojej war­stwy społecznej. Ale to orędzie jest bardzo przebrzmiałe i dzisiaj na nic nam przydać się nie może.

Podajmy naprzód w wątpliwość mod­ną w dwudziestoleciu tezę orficką, we­dług której Wyspiański chciał pokazać w "Nocy Listopadowtj" wspólnotę lu­dzi i bogów, wywieść dzieje bohaterów powstania wprost z przeznaczeń bo­skich, inaczej mówiąc przedstawić realność powstania jako realność ponadhistoryczną, niejako objawioną, przedustanowioną na Olimpie, w łonie komitetu bóstw. Jeśli nawet założymy, że taka była intencja Wyspiańskiego, zresztą zgodna z przekazaną przez Mi­ckiewicza radą wzorowania się na Ho­merze, to przecież burzy ją przebieg wypadków dramatycznych. Nie ma bo­wiem wśród bogów zgody i jednomyślności. Już w pierwszej scenie wybu­cha spór między Palladą a Nike Napoleonidów, później Ares przeciwsta­wia się Palladzie, Pallada nie potrafi przewidzieć zachowania się przeciwni­ków powstania, wreszcie Hermes na gniewne zlecenie Zeusa odwołuje z po­wrotem do nieba Palladę i Niki, roz­kazując pozostawić ludzi ich własnym losom. W ogóle warstwa mitologiczna sztuki jest pogmatwana, pełna sprzecz­ności, spleciona w dużej mierze z uryw­kowych wątków, żywcem wziętych z Iliady i niezwiązanych z warstwą hi­storyczną. Obie te warstwy są mecha­nicznie przemieszane - nie tworząc nigdy organicznej jedności tak jak to się dzieje w "Weselu", gdzie głębokie i tragiczne powinowactwo zjaw i ludzi przekreśla pozorną dwuplanowość dramatu. W "Nocy Listopadowej" ludzie są igraszką bogów, bogowie są igrasz­ką Zeusa. Widocznie, ani na Olimpie, ani w gronie jego wysłanych na ziemię delegatów nie ma jasnej koncepcji powstania. Taką koncepcję, bardzo swoi­stą, zdaje się posiadać jedynie Kora, którą skłonny byłbym uważać za porte-parole Wyspiańskiego.

Na rozum wziąwszy, trudno jest od­gadnąć sens i znaczenie mitologicznego planu "Nocy Listopadowej". Można by ująć je tak: Wyspiański, typowy gali­cyjski inteligent, wychowany w pietyz­mie dla kultury humanistycznej, arty­sta zasklepiony w symbolistyczych kon­wencjach swojej epoki, nie mógł sobie wyobrazić sztuki bez muzyki mitów. Świadczy o tym cała jego twórczość. Ale w dramacie wizyjno-symbolicznym zjawy, widziadła czy też postaci mi­tyczne mają wtedy tylko sens, gdy w jakiś sposób ucieleśniają duchową isto­tę żywych ludzi. Tak jest w "Weselu", gdzie Wernyhora, Stańczyk, Rycerz Czarny, Widmo, Hetman, obiektywizu­ją sumienie, wewnętrzną rozterkę, nie­pokoje, aspiracje i zgryzoty swoich realnych krakowskich partnerów. Bogowie antyczni w "Nocy Listopadowej" nie pełnią tej funkcji. Są oni nadrzędni w stosunku do powstańców, inspirują ich z zewnątrz, niekiedy zmagają się z nimi jak Nike Napoleonidów z Chłopickim, niekiedy flirtują z nimi jak Ares z Joanną Grudzińską, niekiedy ko­mentują ich ziemskie dzieje jak Kora w obliczu Belwederczyków. W chwili krytycznej tracą moc oddziaływania na bieg wypadków, aż wreszcie zostają odwołani na Olimp. Na dobrą sprawę, mogłoby ich wcale nie być.

Jednakże Wyspiański miał własną koncepcję historii. Aby jakiś zespół wypadków shistoryzować, nadać mu tytuły szlachectwa i patynę przeszłości, musiał go cofnąć wstecz do mitycznej fazy dziejów. W tym celu wyrywał ów zespół wypadków z jego właściwego kontekstu historycznego i, jak to wi­dzimy w "Nocy Listopadowej", wiązał go korzeniami ze sferą sił nadprzyro­dzonych. I tak powstaje absurd: decy­zja o podjęciu powstania zapada na Olimpie. Ares staje na czele wojsk obu walczących stron, Pallas kieruje bez­pośrednio czynami Wysockiego i Cze­chowskiego, Nike Napoleonidów zmusza Chłopickiego do objęcia dowództwa. Ten nadprzyrodzony determinizm nie tylko rządzi w świecie faktów i wyda­rzeń, ale i - co najważniejsze - po­zbawia wolności żywych ludzi, bohate­rów powstania. Bojownicy wolności za­mieniają się w bezwolne marionetki. I drugi paradoks: postaci negatywne, wrogowie powstania, których Wyspiań­ski za karę wyłącza spod kurateli bóstw antycznych, są bardziej żywe niż postaci pozytywne powstańców. Zaś najbardziej żywą, a może jedynie ży­wą postacią "Nocy Listopadowej" jest... Wielki Książę Konstanty, człowiek we­wnętrznie rozdarty konfliktem iście korneliańskim: czy pójść za głosem uczucia i stać się Polakiem, czy też za głosem obowiązku i stanąć w obronie władzy carskiej i prestiżu dynastii. Ge­neralny konflikt między Polską a ca­ratem otrzymuje - tak istotny w utwo­rze dramatycznym - indywidualny wyraz moralno-psychologiczny - w świadomości Rosjanina.

Myślę, iż w trakcie pisania Wyspiań­ski spostrzegł się, że ów mitologiczny determinizm odbiera jego bohaterom wolność człowieczą i że tym samym wa­li mu się ideowa i dramatyczna kon­strukcja sztuki. Bo nic nie warta jest walka o wolność, jeśli nie wypływa z wewnętrznej wolności wyboru. I dla­tego pod koniec sztuki, w scenie dzie­wiątej, każe bogom wynosić się z po­wrotem na Olimp. Szkoda, że nie uczy­nił tego wcześniej.

"Noc Listopadowa" jest pełna sprze­czności i mroku, co stwierdził już Sinko mówiąc, że jako dramat homerycki jest ona świetna, jako dramat polski - ciemna. Jak rozumiał Wyspiański pow­stanie? Czy pochwalał je jako wolny zryw patriotyzmu, jako objaw żywot­ności narodu i jego zdolności do czynu (monolog Wysockiego: "wasz los od waszych dłoni, wam serca - mężo­wie dzieła!")? Czy pojmował je "palin-genetycznie" (Sinko), jako biologiczną konieczność zimowej śmierci, po której musi przyjść wiosenne zmartwychwstanie? Jeśli ta interpretacja, włożo­na w usta Kory, była istotnie najbliż­sza Wyspiańskiemu, to stajemy wobec innej odmiany determinizmu - biolo­gicznej. Jak odczytać testament, któ­ry ojciec Lelewela, przed odejściem w zaświaty, zostawia synowi, a który ostrzega go przed "plamieniem się krwią", nakazuje mu "sposobić Czyn spólnością, zgodą kurnych chat", a więc odwodzi go od uczestnictwa w powsta­niu. Czy ukazując chwiejną postawę Lelewela, chciał Wyspiański, jak przy­puszcza Sinko, skompromitować "czer­wonego Jakobina", jako sensata wraż­liwego na nastroje rodzinne? Pomijając te wątpliwości, sądzę, że cała obudowa mitologiczna "Nocy Li­stopadowej" była Wyspiańskiemu po­trzebna, aby zaszyfrować tkwiące w niej orędzie do współczesnvch - orędzie polityczne i aktualne. Kluczem do szyfru jest węzłowa, moim zdaniem, scena, w której Piotr Wysocki propo­nuje Stanisławowi Potockiemu objęcie dowództwa mówiąc: "Chcę, byś ty nam był wzorem, byś był pierwszy pośród bohaterów"; kiedy klękając błaga; Pójdź z nami! - i spotyka się z po­gardliwie milczącą obojętnością.

Pokoleniu frazesu, pokoleniu drobno-szlacheckich inteligentów z "Wesela", gnuśniejących w bezwładzie, w czczej gadaninie, w ludomańskiej komedii po­zorów - przeciwstawia Wyspiański w "Nocy Listopadowej" pokolenie czynu - Wysockich, Goszczyńskich, Nabielaków, Zaliwskich, Bronikowskich. Jeśli jednak "Wesele" było tragiczną saty­rą na chłopomańskie przymierze drobnoszlacheckiej inteligencji z ludem, je­śli piętnowało abdykację tej warstwy z "wództwa narodu", to "Noc Listopado­wa" przedstawia inną stronę tego sa­mego problemu. Przecież Belwederczycy i Podchorążowie, pokolenie wielkich ojców, reprezentują również średnio i drobnoszlachecką inteligencję - i oto chwila, w której jej przedstawiciel Wysocki abdykuje, składając berło do­wództwa w ręce Potockiego i jemu po­dobnych - ta chwila zawiera w sobie pierwszą zapowiedź klęski. A Potoccy, Czartoryscy, Lubeccy, ugodowi konser­watyści i grabarze powstania, czymże są, jeśli nie prefiguracją "stańczy­ków"? Ukryte w "Nocy Listopado­wej" orędzie do współczesnych ostrze­ga drogą sercu Wyspiańskiego warstwę inteligencji szlacheckiej przed soju­szem ze znienawidzonymi stańczykami. Kazimierz Wyka utrzymuje, że obsesją Wyspiańskiego było stworzenie dla tej warstwy własnej ideologii, niezawisłej od stańczykowskiego konserwatyzmu i wolnej od chłopomańskich złudzeń, ideologii, która by mogła jej przywró­cić energię i ambicję przywództwa na­rodowego. Na przełomie wieków było to już dowodem zapóźnienia historycz­nego i ślepoty politycznej. W latach 1907-1914 strzępy "wyspiańszczyzny" przejęła inteligencja legionowa, która "wództwo narodu" zrozumiała w spo­sób swoisty, utożsamiając je w latach trzydziestych z faszystowską "zasadą wództwa".

Serdeczne porachunki Wyspiańskie­go z jego macierzystą klasą inteligencko-szlachecką nic nam dzisiaj nie mó­wią, tak jak pozbawione sensu muszą nam się wydać jego mitologiczne kon­cepcje historiozoficzne. "Noc Listopa­dowa" nie ma żadnych walorów reali­stycznych ani poznawczych; obraz pow­stania jest tu zafałszowany, jego palingenetyczna interpretacja - nie do przyjęcia. Jeśli "Wesele" jest ciągle ży­we dzięki pamfletowej werwie komedii obyczajowo-politycznej, dzięki takim wartościom, jak bezpośredni czar poe­tycki, emocjonalna świeżość, ironia uj­mująca w cudzysłów młodopolską em­fazę - to "Noc Listopadowa" jest mar­twa, obciążona wszystkimi wadami poetyki Wyspiańskiego: bełkotliwą nastrojowością, secesyjną werbalistyką mętnym patosem, grandilokwencją kry­jącą fałszywe głębie.

Kazimierz Dejmek, jak śmiem się do­myślać, chciał stworzyć widowisko po­mnikowe. Osadził tedy całą "mise en scene" na monumentalnych scho­dach o dwóch kondygnacjach, porozsta­wiał na nich sytuacje ujęte rzeźbiar­sko, obrzucił postaci snopami punktowych reflektorów, zatapiając całą resz­tę w sugestywnym półmroku. Powiodło mu się w scenach statycznych, skom­ponowanych z niezawodnym poczuciem plastyki, jak na przykład w odsłonie "Pod pomnikiem Sobieskiego". Najlep­szym momentem przedstawienia jest niewątpliwie scena, w której Kora, błądząc po schodach zasłanych trupa­mi podchorążych, odprawia swe pro­rocze gusła. Tu zbliżył się Dejmek naj­bardziej do "wieszczej wizji romanty­cznej". Mniej szczęśliwie wypadły sce­ny ruchowo-masowe, choć i tu wyróż­nić należy zabójstwo Makrota i zwłasz­cza scenę w Teatrze Rozmaitości.

Trud poniesiony przez aktorów jest równie wielki, co niewdzięczny. Na czym miały się wzorować panie grają­ce Palladę, Niki, Demeter i Korę, sko­ro od dwudziestu lat żaden wieszczy dramat narodowy-nie gościł na naszych scenach? Musiały więc tylko "pozować" i recytować, a z recytacją nie jest w Teatrze Nowym najlepiej. Równie trudne było zadanie powstań­ców - figur nie wykraczających poza alegoryczny schemat. Więcej życia tli się w postaciach W. Ks. Konstantego, Joanny Grudzińskiej, Lelewela i Ma­krota, ale i w tej grupie nie widać wię­kszych osiągnięć. Seweryn Butrym oparł rolę Konstantego na zasadzie tra­gicznego skurczu i trzyma się jej kon­sekwentnie od początku do końca. W świecie ludzi najlepszy jest bodaj Malawski w roli Makrota, podstępny i ża­łosny. W świecie bogów - Kora-Mniewska miewa momenty proste i wzruszające.

Pochwały, których nie można odmó­wić inscenizacji, dzieli z Dejmkiem po równi scenograf Józef Rachwalski.

Konkluzja: nie należało wywlekać "Nocy Listopadowej" spod kurzu archi­wów historyczno-literackich, nie nale­żało materializować tych spleśniałych duchów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji