NARÓG, WOWRO, ŚMIESZNY STARUSZEK
Wojciech Siemion jest znanym aktorem teatralnym, filmowym, telewizyjnym i radiowym. Popularny deklamator - zwłaszcza poezji Gałczyńskiego, Majakowskiego, Broniewskiego, a także najmłodszych polskich poetów. Z kinematografią współpracuje od 1952 roku. Wystąpił w "Załodze" (uczeń), "Gromadzie" (wiejski chłopiec), "Przygodzie na Mariensztacie" (chłopiec ze wsi), "Błękitnym Krzyżu" (radziecki major). "Eroice" (porucznik Marianek), "Zamachu" (Ryś), "Zezowatym szczęściu" (personalny), "Marysi i krasnoludkach" (Skrobek), "Świadectwie urodzenia" (żołnierz taboryta), "Zlocie" (robotnik), "Zerwanym moście" (Wowka), "Czarnych skrzydłach" (robotnik Duś), "Skąpanych w ogniu" (Naróg), "Giuseppe w Warszawie" (pijany Niemiec), "Życiu raz jeszcze" (towarzysz z KW), "Barwach walki" (Kuba) i "Salcie" (poeta). Najnowsze role Siemiona - to kontynuacja postaci kaprala Naroga w filmach "Kierunek: Berlin" (recenzja na str. 4-5) i "Ostatnie dni".
Aż na trzech afiszach można znaleźć w tych dniach nazwisko Wojciecha Siemiona. W Sali Prób warszawskiego Teatru Dramatycznego występuje w monodramie "Wowro", na wrocławskiej Scenie Kameralnej jest "Śmiesznym staruszkiem" w jednoosobowej sztuce Tadeusza Różewicza, gra też wiodącą rolę kaprala Naroga w filmie "Kierunek: Berlin" reż. Jerzego Passendorfera. Spotykamy się za kulisami warszawskiego teatru przed spektaklem "Wowry". Oglądając to przedstawienie, trudno nie podziwiać, jak doskonale aktor daje sobie radę z literaturą ludową o urokach prymitywu - gawędziarską, gwarową. Siemion tak podaje gwarę, jakby zawsze nią mówił. Zafascynowani tą jego cechą, reżyserzy filmowi często proponują aktorowi role bohaterów ludowych, żołnierzy-chłopów o swoistej filozofii życiowej, charakterystycznym podejściu do zdarzeń i ludzi. Ale przecież nie pozostajemy pod takim urokiem jego postaci filmowych, jak po przedstawieniach teatralnych - choćby "Wieży malowanej" sprzed kilku lat lub właśnie "Wowry". Dlatego też - mając zastrzeżenia, nie tyle do aktorstwa, ile do propozycji, jakie aktor otrzymuje - pytam czy lubi te swoje postaci filmowe.
- Gdy podjąłem się roli kaprala Naroga w filmach Jerzego Passendorfera, powiedzieliśmy sobie, że człowiek, którego gram, jest bardzo zwyczajny, nie odznacza się niczym specjalnym. Jeżeli mówimy o "wysiłku żołnierskim", to nie chcemy tego robić na zasadzie cudownej przygody. Jest to po prostu rodzaj pracy, którą każdy może, czasem nawet musi i powinien wykonać. Naróg nie jest zawodowym wojskowym, w zasadzie nie lubi strzelać. W "Barwach walki" jest taki dialog: "Co umiesz, czego cię nauczyła wojna? Strzelać? - To niewiele".
Mój bohater, człowiek, którego gram, jest więc "uniwersalny". To co robi Naróg - może lub powinien wykonać każdy. A więc - nie ma wspaniałego bohatera, jest "każdy". Te historie, które opowiada Passendorfer, mają chyba posmak współczesno-historycznego moralitetu. Dlatego mój żołnierz jest przeciętny. Nie ma nawet cech zdyscyplinowanego służbisty, ale jest świadomie obowiązkowy. Nie słucha rozkazu, ale wykonuje rozkaz. To, co tu mówię, jest jednocześnie moją formułą życia społecznego. Demonstrując te przekonania - demonstruję jakby siebie. I - żeby wreszcie odpowiedzieć na postawione mi pytanie: chyba każdy ma na tyle zaufania do siebie, że może nawet siebie nie lubić. Stąd wniosek: uważam swą pracę nad filmami za sensowną, za autentyczną, a zrazem bardzo nie lubię oglądać filmów, w których gram, nie lubię patrzeć na swoje błędy. Być może dla innych niedostrzegalne.
- Pamiętam list skierowany do naszej redakcji, w którym czytelniczka wysuwała zastrzeżenia wobec kreowanych przez pana bohaterów filmowych, przeciwstawiając właśnie zbytniej - jej zdaniem - prostocie i zgrzebności tych postaci, bohaterów wojennych filmów zachodnich: wymuskanych, sprawnych, znakomitych wojskowych.
- Tak, bohaterowie zachodnich filmów cudownie strzelają, są to jakby zawodowi wojskowi, świetnie znają swoje rzemiosło. Ale już wspomniałem, że nasze założenia są inne. Trudno o tym dyskutować. Nie potrafię przekonać tej pani inaczej jak tylko tym, co robię. Nie potrafiłem też odpowiedzieć na pytanie postawione mi podczas jednego ze spotkań z widzami: "co to znaczy, jeśli się mówi w towarzystwie: nie bądź taki Siemion!" Mam, oczywiście, satysfakcję, gdy odbiorca wierzy w autentyczność granych przeze mnie postaci, a zarazem w moją własną autentyczność.
- W filmach "Kierunek: Berlin" i "Ostatnie dni", a także w dwóch wcześniejszych filmach Passendorfera, gra pan postać wiodącą - żołnierza Armii Ludowej, który trzy lata walczył w Górach Świętokrzyskich, potem na froncie, a i po wojnie nie spoczął. Narogowi wymordowano całą rodzinę, wioskę Niemcy puścili z dymem. Wojtek to rogata dusza i - mimo pozornej szorstkości - dobry kolega. Filmowy życiorys Naroga nie powstawał chronologicznie - czy miał pan więc możliwość zbudowania sylwetki o jakimś logicznym przebiegu "dziejów wewnętrznych"? Jest to przecież postać z filmu już niemal seryjnego.
- Reżyser, decydując się w swych kolejnych filmach na wprowadzenie tej samej postaci, pisał scenopis z myślą o mnie,pisał "pod" moje predyspozycje aktorskie. Ale w końcu jest to postać chyba bardziej stała w świadomości odbiorcy, aniżeli w przebiegu zdarzeń. Wszystkie te filmy były realizowane w znacznych odstępach czasu i pod tym względem są niezmiernie słabo powiązane. To zresztą nie jest chyba najbardziej istotne. Nie chciałbym jednak, by ta "seryjna" rola spowodowała zapomnienie innych moich prac. Bo tak, jak w teatrze można mówić, że dopiero "Śmieszny staruszek" Różewicza, a więc teatr intelektualny, i "Wowro" - teatr zrobiony z materii ludowo-gawędziarskiej - dają pełną sylwetkę aktora, te "obie nogi", na których dopiero pewnie się stoi, tak w filmie można mówić o pełnym dorobku sumując nie tylko, role żołnierskie, a było ich wiele, lecz choćby także profesora-poetę w "Salcie" Konwickiego.
Rozmawiała:
ELŻBIETA SMOLEŃ-WASILEWSKA