"Wowro" Siemiona
Postać Jędrzeja Wawry, beskidzkiego rzeźbiarza świątków, nie po raz pierwszy pojawia się w literaturze. Parokrotnie pisał o artyście z Gorzenia Emil Zegadłowicz, darzący tę malowniczą postać szczerą sympatią. Ballada o Wowrze ukazała się po raz pierwszy w 1923 roku w tomie "Powsinogi beskidzkie" i była następnie parokrotnie przedrukowywana. Zegadłowicz był autorem słowa wstępnego do teki drzeworytów Wawry "Pieczątki beskidzkie", Wawro - ilustratorem jego wierszy. Ukoronowaniem tej literackiej przyjaźni stała się wydana w 1957 roku przez Edwarda Kozikowskiego książka "O Jędrzeju Wowrze, snycerzu beskidzkim", zawierająca teksty wydawcy oraz Zegadłowicza. Tym razem jednak Jędrzej Wawro objawił się na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego nie jako bohater literacki, lecz jako autor sceniczny. Sceniczny - to może powiedziane zbyt wiele, jeśli chodzi o genezę tekstów zaprezentowanych w przedstawieniu Wowro. Nie na wyrost jednak, jeśli chodzi o efekt finalny ich wykorzystania. Gawędy Wawry, zmarłego przed czterdziestu laty, spisał Tadeusz Seweryn a na scenę adaptował Piotr Piaskowski. Teksty te stały się tworzywem uroczego zjawiska teatralnego, w którym Wojciech Siemion wcielił się w postać góralskiego świątkarza. Przenoszenie na scenę ludowych gawęd, przypowieści i gadek nie jest bynajmniej zabiegiem prostym. Największym niebezpieczeństwem każdej inscenizacji jest możliwość wpadania w tani sentyment dla wszystkiego co chłopskie i przaśne, roztkliwienia nad ludową jurnością i temperamentem, i oczekiwanie, iż sam tekst zapewni przedstawieniu kształt należyty. Wiele zależy tu od kreacji aktorskiej, od umiejętnego wygrania pozornej spontaniczności gestu, od podania słowa. Cóż dopiero, gdy chodzi o monodram, jakim jest Wowro. Siemion już w Wieży malowanej dowiódł swej niezrównalnej celności w odtwarzaniu tekstów folklorystycznych. W nich zresztą czuje się chyba najlepiej. Jego gest sceniczny, zamyślona swoboda wypowiedzi i charakterystyczny zaśpiew w recytacji, mogące się w rolach innego genre'u wydawać manierą, w rolach tego typu, jak ostatnia, stanowią nieocenione atuty. Przez cały spektakl, w scenografii Jana Kosińskiego - przejrzystej, oszczędnie i funkcjonalnie skomponowanej z tarcic, desek i pniaków, markujących raczej niż odtwarzających góralską chałupę - w scenografii odwołującej się do potocznych wyobrażeń o "góralskości" porusza się samotnie (z rzadkimi wyjątkami) Siemion-Wowro. Schodzi niekiedy między rzędy, zwraca się wprost do widzów i nade wszystko gada przez cały czas, relacjonując biografię Wawry przeplecioną przypowieściami, anegdotami i wyznaniami artysty. Nie tyle gra Wowrę, ile nim jest - z jego świadomością własnej biedy i franciszkańską pogodą ducha, z jego mentalnością prymitywa i wielkiego artysty. Gawędy Wawry odznaczają się tym specyficznym urokiem, jaki ów rzeźbiarz-analfabeta potrafił zawrzeć w swoich kolorowanych świątkach. Bogactwo językowe i składniowe opowieści Wowry pozwala wygrywać tę rozmaitość treści, jaką w przedstawieniu prezentuje adaptacja Piaskowskiego. Ludowe historie o zwidach i utopcach, postacie i zdarzenia ze Starego Testamentu i żywotów świętych przemieszane z realiami góralskiego życia, audiencja u prezydenta Rzeczypospolitej i zjadanie po pijanemu żaby, codzienne uporczywe zdobywanie chleba i rzadkie chwile sytości, prymitywna percepcja świata i wzloty artysty - wszystko to w interpretacji Siemiona składa się w fascynującą opowieść o góralskim Villonie i świętym Franciszku zarazem, jakim był biedaczyna-świątkarz z Gorzenia Dolnego. Na kanwie zasłyszanych opowieści i epizodów z własnego nielekkiego życia wysnuł Wawro barwną gawędę, o zdumiewającej skali uczuciowej, gawędę, w której stosunek do świata określony jest zarówno przez jędrny dowcip językowy jak pełne zadumy i wyrozumiałej dobroci zamyślenie. Oba te zasadnicze elementy filozofii życiowej świątkarza, pozornie tylko opozycyjne, Siemion wygrał po mistrzowsku. Po obejrzeniu Wowry w Dramatycznym trudno wyobrazić sobie kogoś innego w tytułowej roli. Może jeszcze tylko Franciszek Pieczka sprostałby specyficznym wymaganiom tekstu. W kapitalnej opowieści o weselu potrafił Siemion wyczarować obraz ludzkiego zbiorowiska - sam jeden na pustej scenie; w imaginacyjnym kazaniu był groźny i zapalczywy, by w opowiastkach o świętych pańskich stać się zamyślonym mistykiem. Kiedy Siemion mówi o rzeźbieniu, jego głos mięknie pod wpływem wewnętrznego uspokojenia. Jest po prostu Wowrem - pełnym pogody w utajonym żalu wobec trudnych chwil smutnego życia, pełnym ludowego kpiarstwa i temperamentu. Spektakl w Dramatycznym pozwala zobaczyć góralskiego świątkarza, artystę o mentalności dziecka, zmyślającego swoje "gadki" w charakterze obrony przed wrogim światem, zamyślonego mieszkańca krainy fantazji, któremu tylko rzeźbienie daje prawdziwą radość i wyposaża w dobroć. Monodram nie odznaczający się konsekwentnym, dramaturgicznie rozwojem akcji i komentarza, przedstawienie pozbawione konwencjonalnych elementów intrygi a nawet pozoru dramaturgii w zarysowaniu rozwoju świadomości bohatera, stanowi w zasadzie wybór tekstów, wprawdzie przez adaptację skomponowany, ale pozbawiony z natury następstw rozwojowych - bo trudno za takie uważać chronologię biografii Wowry, zaznaczoną dość luźno. Zarazem jednak w tej niekonwencjonalności przedstawienie znakomite. Widać tu efekty pracy adaptacyjnej i reżyserskiej Piotra Piaskowskiego. Muzykę skomponował Andrzej Zarycki, niewymyślny kostium Wowry oraz ubiory Jaśka i kapeli góralskiej - Irena Burkę. W całości jest jednak Wowro koncertem Siemiona, który w półtoragodzinnym monologu rekonstruuje postać Wowry - rzeźbiarza, drzeworytnika, poety i gawędziarza. Czyli po prostu - artysty