Artykuły

Teatr, cały teatr

"Szalbierz" Györgya Spiró w reż. Gábora Máté w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Andrea Stuber w węgierskim piśmie teatralnym Szinhaz.

Początek może nas zmylić: z przodu pustej sceny, na zniszczonej czarnej podłodze stoi wieszak ubraniowy na kółkach. Wbiegają aktorzy, każdy chwyta swój kostium i w pośpiechu odchodzi.

Moglibyśmy pomyśleć, że widzimy stereotypowy spektakl w spektaklu, w którym aktorzy grają, że są aktorami i zaraz zaczną odtwarzać swoje role. I rzeczywiście - przed nami kręcą się, biegają członkowie wileńskiego zespołu "Szalbierza". A kiedy grający techników sceny dwaj aktorzy, Aleksander Trąbczyński i Zbigniew Dziduch, przesuwają rusztowanie, to ukazuje się za nim gość, którego nikt nie zna. Starszy mężczyzna w szalu zarzuconym zgodnie z dzisiejszą modą na szyję, siedzi w swobodnej pozie na krześle. Kiedy wstaje i obchodzi scenę dookoła, klaszcząc bada akustykę, sprawdza oświetlenie, to przybiera jakąś inną postać.

Widać po jego podróżnym płaszczu, torbie, kamizelce, krawacie, że nie jest postacią współczesną, ale taką z epoki sprzed 200 lat. Wszelkie oznaki wskazują na teatralne zainteresowanie zawodowe i teatralny zmysł artystyczny. Grający Bogusławskiego Witold Dębicki nie jest podobny do żadnego z tych aktorów, którzy do tej pory występowali w roli tytułowej napisanej dla Tamása Majora. Kręconych włosów już mu trochę ubyło z przodu głowy, nosi okulary - mógłby uchodzić za księgowego. Ale taką ma postawę, chód, pewne siebie ruchy jakby ten sprzeczny wygląd zewnętrzny był także elementem gry. Autoironiczny śmiech, powolne, długie wypowiedzi i ukryte, intensywne skupienie wskazują na to, że Bogusławski to zdecydowana, dojrzała osobowość, która wybiera tylko to, co ją całkowicie interesuje. Wciela się w swój sceniczny wzór, nawet nie spojrzy na wilnian, a jednocześnie każdego ocenia. Dobrze zna się na życiu, na teatralnym także. Natychmiast wie, co należy zrobić np. z uwagami intryganta Damsego (Bartosz Waga) i natychmiast z wyższością stawia mu czoło: kilkoma słowami i - jak Tamás Major - palcem pokazuje młodemu człowiekowi, gdzie jego miejsce. Lubi kobiety. Bogusławskiemu Dębickiego idzie bardzo łatwo, kiedy podczas próby "Świętoszka" - którą wykonują silnymi pociągnięciami - wypowiadając słowa Moliera bałamuci odtwarzającą Elmirę, aktorkę grającą Kamińską, blond rudowłosą Agnieszkę Warchulską. Tym bardziej, że siła czaru kobiety nie pozostawia go obojętnym, kiedy Kamińska próbuje go nakłonić, aby ją zabrał do Warszawy. Jest to też seria scen, podczas których członkowie zespołu wileńskiego jeden po drugim zwracają się do Mistrza niczym urzędnicy do Chlestiakowa Gogola.

Dębicki tylko pozornie nie zwraca na nic uwagi. Uczy się tekstu "Świętoszka", zagłębia się w jego egzemplarz - kiedy kartki rozsypują się na ziemię, starannie je przydeptuje, a w rzeczywistości wszystko widzi i rozumie. Kiedy Kamińska go atakuje, drze jakąś kartkę na długie paski. Później widzimy, czemu to ma służyć: jako zakładka do egzemplarza tekstu sztuki, aby na próbach cytatami z utworu interpretować "Świętoszka". Jednak Kamińska potrafi odciągnąć spojrzenie Mistrza od liter, wystarczy przykucnąć przed nim, chwycić za nogę, spojrzeć głęboko w oczy. Bogusławskiemu bliskość kobiety sprawia przyjemność i też się dobrze natrudzi, żeby móc oddalić wileńską gwiazdę. A zatem nic dziwnego, że Kamińska odchodzi tak, że jeszcze nie mówi w tej sprawie ostatniego słowa.

Powyższy opis oznacza, że pięknie formułujące się, dokładnie nakreślone układy czynią sztukę wiarygodną i ciekawą.

Produkcja ta nie forsuje tematyki polityki, okupacji lub ucisku, choć "Szalbierz" i temu też by podołał. Reżyseria Gábora Máté w dużej mierze mówi o tym, jacy są ludzie w zespole teatralnym, jak ze sobą pracują i jak ze sobą obcują. Teatr przedstawia się nam jako forma bytu, jako podstawowa działalność, jako dzień codzienny i święto, jako widownia - w wymiarach społecznych węższa i szersza. Jako takie miejsce, gdzie warto być, które jest dobre i pasjonujące i gdzie tworzy się świat zewnętrzny z własną egzystencjalną hierarchią i personalnymi kontaktami.

Przedstawienie "Świętoszka" jest smakowitą i wirującą wstawką do produkcji. Balázs Cziegler zaprojektował dla premiery wilnian papierową dekorację nawiązując do dręczącego braku dotacji, o którą proszono Gubernatora. I tak z wysokości gdzieś zwisa ze wspornika jakiś zwój niczym kuchenny papierowy ręcznik. Scena rzęzi i skrzypi w rytm Bacha, kiedy stąpają po niej ubrani w pomięte, płócienne szare kostiumy aktorzy z mocno wymalowanymi twarzami. Skandal odczytujemy z twarzy krzyczącego i lamentującego w lewej loży proscenium dyrektora Każyńskiego. Po przedstawieniu "Świętoszka" zakończonego ekskluzywną sceną końcową hieny Gubernatora rozbijają i rozszarpują scenę. W Teatrze Dramatycznym dyrektora zespołu wileńskiego gra Sławomir Grzymkowski. Jego Każyński to człowiek pozbawiony charakteru, chudy "słomiany ogień" o wyglądzie urzędasa. Jego ubranie - podobnie jak pozostałych - jest współczesne, z okresu gdzieś pomiędzy latami 1960-2010. Wełniana czapka i kamizelka na przykład, w które Anna Füzer ubrała grającą Suflerkę Jolantę Olszewską, mogłyby stanowić typowy uniform każdej suflerki. Członkowie wileńskiego zespołu, stali się poszarzałymi niewolnikami zwyczajów i mód, są jakby potomkami XVIII-wiecznego Mistrza. I dopiero przy nim nabierają kolorów.

System relacji przedstawienia biegnie po dwóch osiach w przeciwnych kierunkach. Bogusławski Dębickiego przybył w taki sposób, jak ktoś, w kim są wszystkie siły, wiedza i powołanie do tego, aby z teatrem zdobyć to, czego pragnie. Agnieszka Wosińska, która gra Skibińską, odtwarza taką aktorkę, która właściwie jest outsiderką. Ona jest jedyną, na którą absolutnie nie działa przybycie Bogusławskiego. Pojawienie się gościa nie powoduje wzrostu jej ambicji, nie wzbudza jej zainteresowania. Jej dwie wypowiedzi o wymaganiach miejscowej publiczności, również wskazują na to, że nie wierzy w teatr. I to właśnie ona będzie tą, która na końcu skandalicznego przedstawienia

"Świętoszka" z radosnym powątpiewaniem przechadza się w tę i z powrotem, bo poczuła po reakcji publiczności, do czego zdolny jest teatr. Do tego momentu Bogusławski jest nieobecny, a właściwie już wcześnie wycofał się, pozwolił swojej energii spłynąć na członków wzburzonego zespołu. Coś przeniosło się z niego na pozostałych. Najbardziej (a może najmniej) na Rybaka, w postaci którego Kamil Siegmund tak niewojskowo stoi w carskim mundurze przed Gubernatorem.

To stało się tu i teraz, w warszawskim Wilnie, że dzięki Bogusławskiemu teatr stał się wiarą aktorki w średnim wieku - która dręczy się nie stratą syna, tylko raczej miłością do Rybaka. Sztuka Spiró między innymi mówi o potędze teatru. Warszawskie przedstawienie wplata w ten wątek pewną delikatną, indywidualną nić.

Bogusławski przybywa na początku przedstawienia, z sukcesem negocjuje gażę z dyrektorem Każyńskim i natychmiast się oddala. W pośpiechu przechodzi przez stanowiące dekorację łoże. Obok niego stoi inspicjent, którego gra Henryk Niebudek; jego chód i ruchy wskazują na bezgraniczną gotowości do usługiwania i poświęcenia. Inspicjent niezauważalnym, delikatnym ruchem gładzi podeptane przez gościa łóżko. Mowa jest o wartościowym przedmiocie. Dekoracja. W końcu właśnie on, pracowity inspicjent (i donosiciel) zostanie wyrzucony po awanturze. On i krytyk, lizus Chodźko, (grany przez Piotra Siwkiewicza). Dwaj przegrani. A przecież ten inspicjent z pewnością zdaje sobie sprawę, co Rybak krzyczał z odległości do pozostałych: Cieszcie się, że możecie żyć w teatrze!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji