Artykuły

Aniołki Charliego Dickensa

Na scenę "Lalki" wdrapują się z bocz­nych wejść od widowni seksowne Anioły. Skrzydlaci poligloci przez dłuższy czas dopytują się, do jakiego kraju właści­wie trafili, próbując ustalić język akcji wido­wiska, które pragną zapowiedzieć. Gdy wreszcie lokalizują ją w Warszawie, ich ryt­miczna melorecytacja zapowiada, iż za chwilę widzom przedstawiona zostanie po­uczająca historia Ebenezera Scrooge'a. W adaptacji lvety Śkripkowej na scenie po­jawia się w tym momencie sam Autor - Charles Dickens, którego obszerna pelery­na przeistacza się w panoramę Londynu anno 1843. Z biografii Dickensa wiadomo, że jego hobby, manią i życiową pasją był właśnie teatr. Przez wiele lat w połowie wie­ku prowadził domową antrepryzę zwaną Tavistock House Theatre, gdzie grywał sam, z przyjaciółmi, rodziną (miał dzie­sięcioro dzieci oraz licznych krewnych), tu­dzież z pomocą wynajętych zawodowych sił aktorskich.

Widać z powyższego, jak sensowne scenariuszowo jest pojawienie się Dic­kensa podczas inscenizacji jego własnej baśni. Jest jej autorem, patronem, wi­dzem, a poniekąd i tłem (peleryna z pej­zażem miasta). Nade wszystko jest duchem, którego teatr i tylko teatr zdołał zwabić na ziemię z niebieskich zaświatów. Sięgając po inne skojarzenia i parafrazując powiedzenie odnoszące się do literatury rosyjskiej i Gogola, powie­dzieć można, że cała sceniczna "Opo­wieść" wyłania się spod płaszcza Dicken­sa. Inscenizatorom przydała się ta klamra do podkreślenia współczesnego dystansu do moralizatorskiej fabuły. Reżyseria Mariana Pecki, scenografia Jana Zavarsky'ego, kostiumy i lalki Evy Farkasowej wraz z muzyką Roberta Mankovecky'ego dają nową jakość stylistyczną. Śmiało sięgają po takie formy jak kabaret czy dwuznacznie kiczowata poetyka "wystę­pów artystycznych" w nocnym klubie. Naj­ciekawszym rozwiązaniem scenicznym jest w moim odczuciu łączenie planów bez ich zastępowania - płynnie i w spo­sób zaskakujący dla widza. Takim chwy­tem jest na przykład podkasanie przez Anioły białych giezłeczek. Koturny butów okazują się wyposażeniem kantoru Ebenezera Scrooge'a, a marionetki prze­chodzą przez całą scenę, z rąk do rąk, animowane - dosłownie - przez rzeczo­nych Aniołów, czyli siły wyższe.

Scrooge raz jest małą lalką, to znów żywym aktorem. W każdym wcieleniu śpi w makabrycznej trumience, w każdym wcieleniu otrzymuje właściwą proporcjo­nalnie oprawę i kontekst. Gdy bowiem duch zmarłego wspólnika Marleya przychodzi, by go napomnieć, jest wielką zjawą na szczudłach. Duch Dzisiejszych Wigilii występuje jako teatralny antreprener, wjeżdżając na monocyklu. Gdy znów inne duchy chcą Ebenezerowi uprzytom­nić wydarzenia z teraźniejszości czy prze­szłości, przed Scroogem w ludzkim wymiarze odsłaniają scenki rozgrywane w przestrzeni stylizowanej na XIX-wieczny teatrzyk domowy czy też "papiertheater".

Spektakl, w którym bierze udział ósem­ka młodych aktorów, jest grany dowcipnie i z tempem. Ma charakter na wpół mu­zyczny, do czego przyczyniają się lekko pastiszowe, lecz pasujące do nastroju moralnej, po trosze budzącej grozę opo­wieści piosenki Wojciecha Szelachowskiego. Mimo że w czasie premiery war­szawskiej w kinach grano równolegle muppetową Disneyowską wersję klasyki Dickensa, na premierze młodych widzów nie brakowało; znam nawet paru, którzy żywych ludzi przedłożyli nad animowane cuda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji