Artykuły

Znalazł walizkę wypchaną pieniędzmi. I chciał zacząć od nowa

"Kochane pieniążki" Raya Cooney'a w reż. Stefana Friedmanna w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Milena Orłowska w Gazecie Wyborczej - Płock.

Płocki teatr zaprezentował w niedzielny wieczór swą najnowszą produkcję - farsę "Kochane pieniążki" Raya Cooneya w reżyserii Stefana Friedmanna. Śmiechu było co niemiara, ale raczej... w drugiej połowie sztuki.

Pozornie nie ma nic łatwiejszego niż wystawienie farsy. Bierzemy tekst, który opowiada o jakieś zabawnej sytuacji, w którym mnóstwo jest pomyłek, zamieszania, gagów, mile widziane są także przebieranki, ukrywanie się w szafie i parada nieporozumień. Do tego potrzebnych będzie nam jeszcze kilkoro aktorów, wnętrze nawiązujące najczęściej do typowego angielskiego salonu, wesoła muzyka na koniec. I już - publiczność powinna zaśmiewać się do łez.

Prawda jest jednak taka, że farsa, dobra zabawna farsa to najwyższa szkoła jazdy. Ciężka harówa. Tu wszystko musi się zgadzać, być przeprowadzone w punkt, wystarczy np., że jedna z postaci postawi teczkę w innym niż zaplanowane miejscu i cała intryga bierze w łeb. W dodatku publiczność weryfikuje farsę na bieżąco. Jeśli przedstawienie działa - na sali słychać wybuchy śmiechu. Jeśli coś nie gra - nikt się nie śmieje.

Dlatego płockiemu teatrowi należą się słowa uznania za wystawianie od czasu do czasu naprawdę zabawnych fars. Reżyseruje je od dłuższego czasu współpracujący z płocką sceną Stefan Friedmann. Aktor, reżyser oraz humorysta występuje także w swoich sztukach, w drugoplanowych, ale znaczących rolach.

Friedmann zrobił już u nas "Dzikie żądze" i "Mayday", oba spektakle bardzo spodobały się publiczności, teatr chętnie do nich wraca (pod koniec lutego zorganizuje nawet "Weekend z Friedmannem, w trakcie którego będzie można obejrzeć jego wszystkie zrealizowane w Płocku farsy).

Tym razem reżyser na warsztat wziął "Kochane pieniążki", sztukę sprawdzonego na deskach teatrów całego świata Raya Cooneya (to on jest także autorem przebojowego "Mayday"). Do współpracy zaprosił Jacka Hohensee (odpowiedzialnego za scenografię), Ewę Gdowiok (autorkę kostiumów), Annę Waligórską (choreografia), Jacka Mąkę, który wspierał go w reżyserskim trudzie jako asystent. Oraz aktorów - Mariusza Pogonowskiego, Katarzynę Anzorge, Hannę Chojnacką-Gościniak, Łukasza Mąkę, Marka Walczaka, Piotra Bałę i Jacką Mąkę; sam także wystąpił w roli pozbawionego kręgosłupa moralnego policjanta. I w niedzielny wieczór zaprezentował efekt swej pracy płockiej publiczności.

Fabuła? Jak to w farsie - głównym bohaterem jest tu w zasadzie niewyróżniający się niczym szczególnym londyński księgowy o imieniu Henry. Są właśnie jego urodziny, Henry wraca metrem do domu, gdzie żona czeka już z przyjęciem urodzinowym, za chwilę mają zjawić się przyjaciele. Wtedy zdarza się coś, co odmienia jego życie na zawsze. Henry w wagonie metra myli teczki. Zostawia tę należącą do niego (w której są dokumenty, notes, książka o piratach i pół kanapki z serem). A bierze do ręki inną (w której jest gigantyczna suma w gotówce). Nim dotrze na przyjęcie odkryje pomyłkę. W barowej ubikacji przeliczy pieniądze (trzy razy). I umyśli plan - kupi bilety lotnicze, weźmie żonę i bieliznę na zmianę. W ten sposób już tej nocy będzie oddychał ożywczym powietrzem Barcelony, z dala od nudnego biura i nieprzyjemnych panów, którzy z pewnością będą szukać swej zguby.

Plan wydaje się świetny, niestety tylko w teorii. Bo po pierwsze - żona nie chce jechać i w ramach protestu wypija butelkę brandy. Po drugie - w domu zjawia się policjant, który oskarża go o zaczepianie mężczyzn w toalecie pubu. I jeszcze jeden, który twierdzi, że zwłoki Henry'ego wyciągnięto właśnie z rzeki. Para przyjaciół potęguje całe zamieszanie, taksówkarz się niecierpliwi, a na koniec do salonu wpada mówiący tylko i wyłącznie po flamandzku rudowłosy gangster, który wymachuje bronią i szuka swej walizki.

Czy jest śmiesznie? Bardzo. Zabawne sytuacje gonią jedna drugą, humor jest lekki i niewymuszony, choć z delikatnym pieprzykiem (uwaga - dość ważną rolę w przedstawieniu gra koc), aktorzy szaleją (choć w kontrolowany sposób), z jednej teczki robią się trzy, w dodatku wszystkie one dość szybko zmieniają właścicieli. Ba, w pewnym momencie dochodzi nawet do wymiany żon! Publiczność bawi się wyśmienicie. Mnie najbardziej podoba się moment, w którym ktoś z widowni przychodzi z pomocą aktorom (nie zdradzę w jaki sposób, powiem tylko, że chyba znam skądś głos tego "podpowiadacza").

Ale niestety, ta karuzela śmiechu rozkręca się dopiero w drugiej połowie spektaklu. W pierwszej jednak coś nie gra, akcja toczy się ciut za wolno, sporo tu mówienia, mało zabawnych momentów. Widzowie rzadko się śmieją...

Jeśli autorzy przedstawienia nie wprowadzą pewnych poprawek, widzom pozostaje uprzejmie obejrzeć tę pierwszą część, od czasu do czasu się uśmiechnąć. I zaufać, że w drugiej części będą mogli już spokojnie zrywać boki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji