Artykuły

Nasza mała hipokryzja

"Mokradełko" wg Katarzyny Surmiak-Domańskiej w reż. Mikołaja Grabowskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Natalia Dyjas w ProArte online.

Nikt chyba się nie spodziewał, że takie rzeczy mogą dziać się w Mokradełku. "To niemożliwe"; "na pewno nie u nas"; "przecież byśmy wiedzieli". Może ktoś usłyszał niepokojący dźwięk za ścianą. Może komuś rzuciły się w oczy rany na ciele dziecka. Nikt jednak nie zareagował. W końcu trzeba mieć odwagę, by sprzeciwić się złu. O jednej z tysięcy cichych tragedii, rozgrywających się w czterech ścianach mieszkania, za szczelnie zamkniętymi drzwiami, opowiada najnowszy spektakl w Teatrze Nowym w Poznaniu - "Mokradełko".

Najpierw była książka - "Kato-tata. Nie-pamiętnik". Właśnie nią Halszka Opfer (pseudonim autorki) wywołała w Mokradełku (i tu nazwa zmieniona) lawinę oburzenia. Mieszkańcy wątpili, żeby pewna siebie, przebojowa dziewczyna, mogła być ofiarą wieloletniego molestowania i katowania ze strony ojca. A jeśli doszło do takich incydentów, to dlaczego zdecydowała się opublikować książkę dopiero po śmierci oprawcy. Później do Mokradełka przyjechała reporterka Katarzyna Surmiak-Domańska. Ona pierwsza szczerze i bez uprzedzeń porozmawiała z Halszką. Pomogła przełamać barierę nieprzepracowanego żalu i złości między kobietą a jej dawno niewidzianą matką. To spotkanie Surmiak-Domańska opisała w reportażu "Mokradełko". Na podstawie relacji z powrotów do piekła z przeszłości Halszki Opfer powstał spektakl w reżyserii Mikołaja Grabowskiego. Spektakl niejednoznaczny, nierówny pod względem formy, wywołujący wiele wątpliwości.

Halszkę, niczym w molierowskiej komedii (sic!), poznajemy poprzez sceniczne monologi innych postaci. Bohaterowie wychylają się zza drzwi poszczególnych mieszkań, by opowiedzieć swoją wersję wydarzeń. Wyrobioną opinię ma więc o Halszce sąsiadka, która opowiada o niej z litością. Porównuje jej życie do swojego, idealnego, w którym, przynajmniej we własnym przekonaniu, spełnia się jako matka, żona i opiekunka domowego ogniska. Komiczna w swej naiwności postać wykreowana przez Martynę Zarembę, pomimo poważnego tematu monologu, wywołuje u publiczności salwy śmiechu. Halszkę, w swoim mniemaniu, dogłębnie przejrzała również teściowa, która upatruje winy w swojej synowej i jej swobodnym podejściu do mężczyzn. Twierdzi, że "jak dziewczyna nie chce i nie pozwoli, to mężczyzna nie weźmie tego, co mu się należy". Kiedy więc na scenie pojawia się sama Halszka (Edyta Łukaszewska) publiczność musi na nowo, samodzielnie, ustosunkować się zarówno do samej postaci, jak i opowiadanej przez nią historii. Przewodnikiem i pomocnikiem widza w spektaklu staje się reporterka "Gazety Wyborczej", grana przez Martę Szumieł. Choć da się wyczuć, że prywatnie bierze stronę Halszki, to jako osoba z zewnątrz, której obce są realia Mokradełka, stara się zachować obiektywizm, unikać jednoznacznych sądów. Puka do drzwi mieszkań i próbuje ze strzępków rozmaitych opowieści, okruchów wspomnień, poskładać historię.

Równie długo publiczność nie poznaje ojca Halszki (Mariusz Puchalski), który także pojawia się we wspomnieniach sąsiadów i znajomych. O ile Halszkę - ofiarę - wszyscy traktowali protekcjonalnie, z łatwością wyrabiając sobie o niej negatywne zdanie, o tyle ojca - kata - miejscowa społeczność usprawiedliwia. Oprawcy nie widział w nim nawet mąż Halszki, który prawdę o przeszłości żony poznał dopiero po latach. Bo "taki miły gość, do tańca i do różańca przecież krzywdy by nie zrobił. Owszem, kobiety lubił, wódkę też, ale żeby z dziećmi...".

W przedstawieniu nie przeraża najbardziej ojciec, starszy pan - oprawca, ale matka (Maria Rybarczyk), która przez lata pozwalała na gwałty na swoim dziecku. Kobieta zagłusza wyrzuty sumienia, obdarowując córkę olbrzymią ilością produktów spożywczych, na które ta nie może już patrzeć. Matka nie potrafi pogodzić się z prawdą o czynach męża i krzywdzie Halszki. Tłumaczy zachowania mężczyzny koniecznością zaspokajania swoich potrzeb. Gdyby przyznała córce rację i powiedziała wprost, że od początku wiedziała o molestowaniu, to jej idealny, ale wyimaginowany świat runąłby w gruzach. Górę bierze więc hipokryzja i zamykanie oczu na prawdę. Tak przecież jest o wiele łatwiej...

Spektakl Grabowskiego staje się nieuporządkowaną plątaniną wypowiedzi, wspomnień i relacji. Brak tu nadrzędnej idei, zamysłu reżyserskiego, który spajałby przedstawienie. Odnosi się wrażenie, że Grabowski przeniósł na scenę niemal cały tekst reportażu Surmiak-Domańskiej, nic z niego nie wycinając. Postaci popadają więc w monologi, nie dając odbiorcy momentu na zastanowienie się czy na własną interpretację faktów. Niemal wszystko w przedstawieniu jest powiedziane wprost. Jeśli aktorzy jedzą - to rzeczywiste posiłki podgrzewane bezpośrednio na scenie, jak siedzą - to przy suto zastawionym stole, na którym znajdzie się miejsce i dla ogórków kiszonych, i dla sękacza. Ten natłok przedmiotów męczy, nie daje widzowi możliwości tworzenia własnych interpretacji.

Wiele w spektaklu Grabowskiego kontrastów: z jednej strony świetne, pełne emocji sceny, z drugiej dłużyzny i potoki słów, prostota scenografia i natłok niepotrzebnych rekwizytów, nikła rola przypadkowo dobranej muzyki i mnóstwo niepotrzebnego krzyku, jakby reżyser nie miał pomysłu, jak w inny sposób przedstawić ból i rozpacz bohaterów. Na tle tych przeciwieństw i słabości spektaklu, wyraźnie wybijają się dwie ciekawe i wybitne sceny "Mokradełka". Szkoda, że reżyser tylko w tych epizodach odważył się posłużyć symbolem, zamiast prezentować widzowi wszystko wprost. W obu interesujących i niejednoznacznych scenach dominującą rolę odgrywa czerwień. Pierwsza to akt rozpaczy Halszki Opfer. Kiedy bohaterka zmusza matkę do przyznania, że wiedziała o czynach ojca, zostaje zasypana produktami spożywczymi z darów. Wtedy Halszka nie wytrzymuje i jeden ze słoików rozbija. Czerwona maź, wyglądająca jak plama krwi na prześcieradle, spływa po ścianie przez resztę spektaklu, wywołując jednoznaczne, pełne dyskomfortu skojarzenia. Druga scena o sporym ładunku emocjonalnym, to moment, kiedy Halszka wspomina dzień, w którym wybaczyła umierającemu ojcu. Ten, schorowany, w chłopięcej, czerwonej czapeczce na głowie, jest bezbronny jak dziecko. Kat staje się groteskowo słaby, prosi o litość i jest zależny od swojej ofiary. Halszka, już jako dorosła kobieta, pada przed starcem na kolana i mu wybacza, a tym samym zyskuje wyższość nad oprawcą.

Nasuwa się pytanie, czy postaci, tak mocno pokrzywdzone przez drugiego człowieka, są w stanie budować relacje z innymi? Czy przy tak olbrzymim bólu i niezagojonych ranach, jest jakaś szansa na wyczekiwane przez reporterkę katharsis? Poprzez swe idealistyczne myślenie nieco oderwana od rzeczywistości dziennikarka prawie osiąga sukces. Po latach rozłąki matka z córką w końcu dochodzą do porozumienia. Rysą na tej pozornej idylli jest prośba, by Halszka, mówiąc w mediach o przeszłości, zakładała ciemne okulary, żeby nie przynosić wstydu rodzinie. W końcu wygodniej jest trzymać wszystko za szczelnie zamkniętymi drzwiami małych mieszkań, niż konfrontować się z niewygodną prawdą.

Spektakl Grabowskiego to kolejna w Teatrze Nowym próba przeniesienia reportażu na scenę. Pomysł to niebanalny, ale kłopotliwy w realizacji. Okazało się, że siłę słów, monologów i wspomnień trudno przełożyć na medium sceny, kiedy stosuje się estetykę nadmiaru. Spektakl Grabowskiego staje się więc raczej streszczeniem książki, niż ciekawym pomysłem na teatralną adaptację reportażu. Ma kilka bardzo dobrych scen, ale nie są one w stanie udźwignąć całego przedstawienia. Szkoda, że tak ważny i trudny temat został potraktowany raczej jako sensacja niż realny problem konkretnego człowieka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji