Artykuły

Zofia Zborowska: Mam teraz dobry czas

- Od czasu do czasu gram w serialu czy w filmie, sporo dubbinguję, ale głównie gram w teatrze. Od ukończenia szkoły teatralnej co roku mam nową premierę i niezmiernie mnie to cieszy, bo to właśnie w teatrze aktor najwięcej się uczy - mówi aktorka Zofia Zborowska.

28-letnia aktorka z powodzeniem kontynuuje tradycje rodzinne, wszakże jest córką popularnej i lubianej pary aktorskiej Marii Winiarskiej i Wiktora Zborowskiego. Absolwentka Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej w Warszawie. Studiowała w słynnym Instytucie Lee Strasberga w Los Angeles. Debiutowała, użyczając głosu w 1994 roku w serialu animowanym "Mordziaki". Przed kamerą po raz pierwszy stanęła w filmie "Złoto dezerterów" jako Sara.

Na liście jej kolejnych ról są m.in. tancerka w serialu "Lokatorzy", Beata w serialu "Przystań", role w serialach "Akademia", "Daleko od noszy", "Ojciec Mateusz", w filmach "Miłość na wybiegu", "Kanadyjskie sukienki" i "Sierpniowe niebo. 63 dni chwały"; wystąpiła w spektaklu telewizyjnym "Przygoda" i w filmie "Excentrycy". Obecnie gra w Teatrze Capitol w sztuce "Kiedy kota nie ma", w Och-Teatrze w "Zemście" i w Teatrze Kamienica w sztuce "Lekko nie będzie". Na ekrany wchodzi film "Słaba płeć" z jej udziałem. Ma własną markę odzieżową. W popularnym programie Polsatu "Twoja twarz brzmi znajomo" zajęła drugie miejsce.

Tuż po występach w programie "Twoja twarz brzmi znajomo" pojechała pani do Ameryki. Prywatnie czy z teatrem?

- Po czterech miesiącach bardzo ciężkiej pracy w tym programie pozwoliłam sobie na trzytygodniowe wakacje w Stanach Zjednoczonych. To był jednak intensywny czas. Jednocześnie pracowałam nad nową rolą ("Lekko nie będzie" w Teatrze Kamienica, rola Sarah) i dubbingowałam główną rolę w bardzo dowcipnym serialu ("Mike i Molly"). Miałam chyba tylko 5 dni wolnego! Wybierając miejsce do odpoczynku, padło na Los Angeles, ponieważ kiedyś jeździłam tam często. Studiowałam w Los Angeles aktorstwo i po ośmiu latach nieobecności stwierdziłam, że fajnie będzie spotkać ponownie dawnych znajomych.

Chciałaby pani tam żyć i pracować?

- Nie, chociaż muszę przyznać, że bardzo lubię amerykańską mentalność. Ludzie są niezwykle otwarci, bezpośredni i zawsze uśmiechnięci. Jak im się coś podoba w drugim człowieku, to podejdą i o tym powiedzą prosto w oczy, nieważne - czy znają cię, czy też nie. Nie chciałabym tam jednak mieszkać. Przeraża mnie ten pęd za pieniędzmi, za karierą, chaotyczny tryb życia, ogromne korki i jeszcze większe odległości, które oczywiście trzeba pokonywać autem. Mam wrażenie, że ludzie w Stanach są strasznie skupieni na sobie.

Pani koleżanka z programu Monika Dryl była w Ameryce, aby studiować aktorstwo w słynnej szkole Lee Strasberga. Pani też tam studiowała?

- Tak, dwukrotnie tam studiowałam. Po pierwszym roku pojechałam na jeden semestr, a po drugim roku na drugi. Chciałam podszkolić język angielski i sprawdzić, na czym polega słynna metoda nauczania Lee Strasberga. Jest to fajna przygoda, ale nie uważam, żeby to była lepsza szkoła od naszej warszawskiej Akademii Teatralnej. Tylko u Strasberga uczą innych rzeczy.

Przy okazji dowiedziała się pani, jak to naprawdę jest z karierami polskich aktorek za oceanem?

- Jadąc do Stanów, nastawiałam się nie tylko na naukę, ale też na odpoczynek, zwiedzanie i spędzanie czasu ze znajomymi. Nie interesowały mnie castingi i spotkania z polską śmietanką polskich aktorów tam pracujących. Tego raczej unikałam. Zauważyłam, że im mniej skupiam się na zawodzie aktorki i mniejsze mam ciśnienie, tym lepiej mi idzie. Uważam, że są w życiu ważniejsze sprawy niż zawód, a tym bardziej sława.

Co oferuje pani rodzimy rynek aktorski?

- Szczerze mówiąc, to nie skupiam się na tym, co oferuje mi rynek, bardziej interesuje mnie, co ja mogę wnieść w ten rynek i jak mogę go urozmaicić i żeby show-biznes nie był powierzchowny, płaski i momentami nieprzyjemny. Od czasu do czasu gram w serialu czy w filmie, sporo dubbinguję, ale głównie gram w teatrze. Od ukończenia szkoły teatralnej co roku mam nową premierę i niezmiernie mnie to cieszy, bo to właśnie w teatrze aktor najwięcej się uczy.

Dlaczego zdecydowała się pani wziąć udział w programie Polsatu "Twoja twarz brzmi znajomo"?

- Podobała mi się formuła programu, oglądałam go w Internecie, bo w domu nie mam telewizora. Nie ma tam chorej rywalizacji, nikt nie odpada, a wygrane pieniądze zawsze idą na cele charytatywne. Można się w nim wykazać aktorsko, wokalnie, ruchowo, no i przede wszystkim jest to superzabawa. Była to najfajniejsza praca, jaką miałam do tej pory. Poszłam na casting, i czekałam jak na szpilkach! Po trzech tygodniach dostałam telefon, że się udało.

Zajęła pani drugie miejsce. Pani popularność wzrosła. Czyli warto było?

- W tym programie nie było ważne, kto jakie miejsce zajął. To nie była Eurowizja. Wszyscy świetnie bawiliśmy się i wspieraliśmy. Nawet jeżeli podświadomie była jakaś forma rywalizacji, to absolutnie nic to nie zmieniało.

Która z imitowanych postaci była pani najbliższa?

- Ciężko stwierdzić, ale myślę, że połączenie Urszuli ("Dmuchawce" to jedna z moich ukochanych piosenek), Missy Elliott (uwielbiam rap i ten rodzaj ekspresji), Christiny Aguilery (lubię jej seksualność) i Coolia (rapowanie po angielsku o tak ważnych rzeczach było niewiarygodnym przeżyciem).

Które z nich były najtrudniejsze do naśladowania?

- Zdecydowanie Tomek Niecik, gwiazdor disco polo był najtrudniejszy. Nie jest on postacią charakterystyczną. Styl muzyczny, niski głos, pierwszy odcinek, ogromny wysiłek fizyczny - wszystko pod górkę. Owszem, była to jedna z zabawniejszych transformacji, ale według mnie wyszła mi najgorzej.

Jak duży stres i niepewność towarzyszyły pani w tym specyficznym programie?

- Małe, prawie w ogóle, tylko pierwszy odcinek uważam za trudny. Wcielałam się w trudną dla mnie postać oraz nie wiedziałam, czy ten rodzaj występów publicznych będzie dla mnie stresujący. Okazało się, że jeśli podchodzi się do tego z dystansem, to jest to świetna zabawa.

Powiedziała pani, że w tym programie nie bardzo można sobie pozwolić na parodię. Czyżby imitacja była sztuką całkiem na serio?

- Przed castingiem było napisane: "Nie chodzi nam o parodiowanie, tylko naśladowanie postaci jeden do jednego", czyli żeby było to jak najbardziej podobne do oryginału. Czyli imitowanych postaci nie mogliśmy "przepuszczać przez siebie".

Powiedziała pani, że show-biznes sam w sobie nie jest fajny. Dlaczego?

- Mówi się, że w show-biznesie trzeba mieć wrażliwość motyla, i skórę nosorożca. Coś w tym jest, bo jeżeli ktoś ma słabszą głowę i nie jest pewny siebie, może strasznie dostać po tyłku. Show-biznes jest brutalny, a w dobie internetu jesteśmy wystawiani na opinię publiczną, a ludzie potrafią być bezwzględni. Wypisują obrzydliwe rzeczy, bo pod wirtualnym pseudonimem czują się bezkarni, ale prosto w oczy nie mieliby już odwagi komuś tak nawrzucać. Ja tego nie czytam, ale widzę, co się dzieje u moich znajomych, którzy to bardzo przeżywają.

Program "Twoja twarz brzmi znajomo" stał się dla pani furtką do show-biznesu?

- To się dopiero okaże, bo program skończyliśmy nagrywać miesiąc temu, a potem wyjechałam, bo czułam potrzebę zresetowania się. Jestem wdzięczna, że mogłam wziąć w nim udział, ale nie oczekuję niczego. Za to bardzo dużo się nauczyłam, o sobie, o zawodzie... To była superprzygoda.

Czy pani wie, że w wyniku sukcesu w tym programie została pani okrzyknięta "odkryciem sezonu"?

- Już o tym słyszałam i zrobiło mi się bardzo miło, czuję się zaszczycona, ale nie bardzo wiem, co to znaczy. Jestem cztery dni w kraju i nadal jestem w trakcie odsłuchiwania poczty głosowej.

Czeka na panią kolejny show Polsatu "Taniec z gwiazdami"...

- To nie jest program dla mnie i nie zamierzam w nim wystąpić, bo nie zależy mi na popularności. Nie mam duszy sportowca i nienawidzę rywalizacji. Nie dałabym rady. Skończyłabym się. Towarzyszyłby mi ogromny stres.

Dlaczego zdecydowała się pani swego czasu na stanowisko barmanki w lokalu Plan B?

- Bo nie miałam pieniędzy.

Jakie obserwacje poczyniła pani za barem?

- Zdarzyło się dużo sytuacji, które były przedziwne i gdyby ktoś mi o nich opowiadał, tobym w nie po prostu nie uwierzyła. Będąc barmanką, można się wiele dowiedzieć o drugim człowieku. Każdy barman jest swego rodzaju terapeutą, często przychodzą ludzie, żeby się wypłakać, zapić smutki, poradzić albo zwyczajnie pogadać..

Co na to mówili znajomi?

- Przychodzili do mnie. To jedno z najfajniejszych miejsc tego typu w Warszawie i jeżeli chodzę na kawę, to właśnie tam.

Co na to rodzice?

- Nic. Przyszli do lokalu, żeby mnie odwiedzić. Za barem pracowałam z rewelacyjnymi ludźmi, z bardzo fajnym fotografem Maćkiem Sawickim, z malarzem Pawłem Lubińskim, z prawnikiem Filipem Katnerem, którzy na tamtym etapie życia też potrzebowali pieniędzy, więc jak większość młodych ludzi na świecie dorabiali za barem.

Czy nadal ma pani firmę z ciuchami?

- Nadal? Jeszcze nie skończyliśmy roku! "Bonbon" to ubrania dla dziewczyn z dystansem do siebie i do rzeczywistości. Właśnie wypuściliśmy piękne czapki zimowe.

Pani siostra nadal mieszka w Brazylii?

- Hania mieszka w Brazylii już kilkanaście lat. Jest po studiach prawniczych, ale ma firmę i pracuje jako agent nieruchomości. Ponadto kilka lat temu została konsulem honorowym. Cholernie zazdroszczę jej tej Brazylii. Uwielbiam ich kulturę i jak tylko mogę, to ją tam odwiedzam.

W Warszawie mieszka pani sama czy z rodzicami?

- Od rodziców wyprowadziłam się już ponad 10 lat temu.

Jaki był wasz rodzinny dom?

- Zabawny i bardzo ciepły, dużo się działo. Przez dziesięć lat mieszaliśmy w centrum, w mieszkaniu, a potem przenieśliśmy się pod Warszawę, dobudowując się do babci.

Często odwiedza pani rodzinny dom?

- Jak tylko mogę, przeciętnie raz na dwa tygodnie. Mieszkam teraz na Bielanach, a rodzice w Konstancinie, więc mam do nich 50 km. Z mamą kontaktujemy się codziennie telefonicznie.

Święta Bożego Narodzenia spędzacie tam?

- Jeżeli nie tam, to u siostry w Brazylii.

Jak taka nowoczesna osoba jak pani odbiera polskie tradycje tych świąt?

- Gdy wyjeżdżaliśmy na święta Bożego Narodzenia do Brazylii, to polska tradycja zanikała. Palmy zamiast choinek, piasek zamiast śniegu, a na kolację wigilijną krewetki i piwo. Raz próbowaliśmy zrobić zupę grzybową, ale nie wyszła najlepiej, no i nikt nie chciał jej jeść, bo było za gorąco. Ale święta w Polsce lubię wyjątkowo i cieszę się na nie. Jestem wegetarianką i nie jem mięsa ani ryb, więc zawsze na święta mam swoje menu. Nie zjem zupy, która jest ugotowana na rybach lub mięsie. Stanę więc przed wyzwaniem, żeby przygotować coś, co będzie odpowiednie dla mnie i rodziców.

Rodzice na wiele pani pozwalali?

- Tak, bardzo mi ufali, a ja nigdy nie zawiodłam ich zaufania. Z mojej strony mieli zawsze pełny szacunek.

Czy zdarzało się, że grała pani z nimi?

- Razem z tatą gram w dwóch spektaklach "Pod Mocnym Aniołem" w Teatrze Polonia i w "Zemście" w Och-Teatrze, ja w roli Klary, tata jako Rejent.

Czego nauczyła się pani od taty aktora?

- Cały czas się od niego uczę i chciałabym być kiedyś tak profesjonalna jak on. Imponuje mi zarówno w życiu, jak i na scenie.

A od mamy?

- Mama ma superdystans do siebie i rzeczywistości, ogromnie dużo wdzięku i pozytywne podejście do życia, co według mnie jest bardzo ważne.

Oboje poznali już ciemne strony popularności. A pani?

- Wszystko odbieram bardzo pozytywnie i jeżeli przytrafia się coś niefajnego, to odbieram to jako lekcję, tłumacząc sobie, że tak musiało być.

Sądzi pani, że ma teraz dobry czas zawodowy?

- Tak i mam także bardzo dobry czas prywatnie, co trochę mnie przeraża, bo podobno nieczęsto tak się w życiu dzieje (śmiech).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji