Artykuły

Ewa Pałuska: Wściekam się, bo ja chciałabym zagrać kobietę z krwi i kości

Jest pełna energii i radości życia. Pracuje nad swoim ciałem i głosem, uczy studentów i świetnie gra. Szuka nowych wrażeń. Kiedy weszła do lodowatej wody, stwierdziła, że w życiu może wszystko.

Z Ewą Pałuską rozmawia Ewa Mazgal

Trudno panią złapać, bardzo pani zajęta. Czym?

- Ostatnio byłam na warsztatach z Techniki Alexandra w Warszawie.

Co to za technika?

- Uczy, jak redukować napięcia w ciele, jak je rozluźnić. Małe dziecko ma prawidłową postawę, relację glowa-kręgoslup. Z czasem jednak przez całe życie się kurczymy, nasz kręgosłup się skraca, powstają w ciele różne napięcia, które zaczynają dokuczać, ograniczać możliwości. Technika Alexandra pomaga "wrzucić" nam do środka powietrze i rozprężyć się. To jest praca na poziomie mentalnym poprzez medytację i wizualizację. To podróż w głąb siebie, dzięki której nasz kręgosłup się wydłuża i daje nam większe możliwości.

Wynika z tego, że aktor wykonuje bardzo dużo pracy nad sobą, o której widz, oglądający go na scenie, nie ma pojęcia. Sposób mówienia i poruszania się aktora wydaje mu się naturalny. A podobno jeździ pani też konno?

- Teraz bardzo rzadko, ale w każdym momencie, gdy dopada mnie stres, wyobrażam sobie, że jeżdżę po lesie. To pomaga.

Kiedy się zaczęto w pani życiu jeździectwo?

- W Kielcach, gdzie przez sześć lat pracowałam w teatrze. Miasto mi się nawet spodobało. Jednak w pociągu z Olsztyna do Kielc wydawało mi się, że jadę na koniec świata. Bardzo przeżywałam to przecięcie pępowiny, choć miałam już 22 lata, więc byłam już osobą dosyć dorosłą, jak na opuszczenie domu. Ale gdy pociąg minął Warszawę, zaczęłam strasznie płakać. Oczywiście wewnętrznie, bo byłam zbyt skrępowana, by pokazać komukolwiek swój stan. Jechałam z plecakiem wypchanym świecznikami i książkami. Chciałam rzeczy, które były mi bliskie zabrać od razu ze sobą. Kiedy przyjechałam w końcu do Kielc, postanowiłam, że nauczę się jeździć samochodem i jeździć konno. I w pierwszym teatralnym sezonie konno jeździłam codziennie. Wiatr we włosach, te rzeczy, było fantastycznie. Koń to wielkie, wspaniałe zwierzę, mądre i czułe, bardzo czujne, dające niesamowitą energię.

A co z samochodem?

- Zrobiłam prawo jazdy podczas ostatniego sezonu w kieleckim teatrze. Z Kielc do Olsztyna wróciłam ze swoim partnerem życiowym Krzysztofem. Często tam jeździmy, rodzina, znajomi.

To było dobre miejsce?

- Tak, chociaż marzyłam o Krakowie. Powtarzałam sobie "gdzie, ja, do Krakowa? " Myślałam, że się nie nadaję, i że jednak chyba się nadaję. Ale zaczęłam pracować, spotkałam reżysera Bartka Wyszomirskiego, dzięki któremu zaczęłam rozumieć zjawisko budowania postaci, relacji scenicznych, bo po szkole miałam tylko wyobrażenie tego zawodu.

Jako nastolatka była pani śmiała i odważna?

- Nie. Byłam szalenie pozamykana. I dzisiaj wydaje mi się, że wybrałam teatr, żeby się otworzyć, i żeby przez kogoś, czyli sceniczną postać, wyrazić siebie. Bo my, aktorzy, wchodzimy przecież w tak różne życiorysy. Powinniśmy bardziej dbać o swoje zdrowie psychiczne. Ta praca to często wariactwo.

Na pewno musicie. Kiedy po premierze "Tanga" weszłam za kulisy, zobaczyłam, jak różnie się zachowujecie. Niektórzy byli spokojni i uśmiechnięci, inni roztrzęsieni, i tu użyję jeździeckiej analogii, jak konie po wyścigu.

- Na scenie jest jednak straszliwe napięcie. Niedawno słyszałam, że aktor przed premierą jest jakby w stanie przedzawałowym. Dotyczy to 70-80 proc. z nas.

Co jest najtrudniejsze?

- Skonstruowanie postaci i podążanie w tym samym kierunku, co reżyser. Jeżeli się rozminiemy, to może być klapa. I to się zdarza, choć i my aktorzy, i reżyser mamy wspólny cel, ale czasem mówimy różnymi językami. Jeżeli jednak spotykają się osoby ciekawe siebie, jest szansa na dobry spektakl.

Porozmawiajmy o "Tangu". Bardzo mi się podobała pani rola. Eleonora, którą pani gra, to matka i żona, kobieta dosyć wyzwolona. Lubi pani tę postać?

- Eleonory szukałam po omacku. Zastanawiałam się, kim ona jest w dzisiejszych czasach, jaki to jest typ człowieka, jaka to jest rodzina, na czym polega wyjątkowość artystyczna Stomila. Miałam z tym problem i mam go do dzisiaj.

Na scenie nie widać żadnego problemu. Ale przecież dzisiaj także zdarzają się zrewoltowani, niezbyt odpowiedzialni, zajęci sobą rodzice i zbuntowane przeciwko nim, konserwatywne dzieci.

- No tak! Tyle że dzisiaj trudno mówić o awangardzie, w sposób taki, w jaki rozumiał ją Mrożek. Teraz awangardowych, skandalizujących artystów zastąpili celebryci. Ciekawe jest to, że choć oglądałam co najmniej dwie inne inscenizacje "Tanga", m.in. z Teatru Narodowego, w ogóle nie pamiętałam postaci Eleonory.

Dlaczego?

- Bo jest to kobieta, która nic sobą do akcji dramatu nie wnosi! I to mnie wkurza! Wkurza mnie, że kobiety w naszych dramatach niemal w 80 procentach są podczepione pod facetów. Jestem wściekła. Przecież Eleonora funkcjonuje tylko między mężczyznami.

To zapytam o Florence z "Układu" Elie Kazana.

- Ona też mnie wkurza!

Ale pani obroniła Florence i jej racje. Ona musi walczyć o pieniądze z Eddie'm, który chce zacząć nowe lepsze życie z nową kobietą. Florence jest nikim. Nie ma własnych pieniędzy. Jej zawód to żona bogatego człowieka. W tę rolę wepchnęło ją społeczeństwo.

- Florence to osoba spoza mojego wyobrażenia o życiu, o byciu w związku, o dawaniu siebie. Musiałam ja sobie wymyślić. Dziękuję Gabrielowi Gietzky'emu, który obsadził mnie w tej roli, choć moje ciało się przeciwko niej buntowało. Był moment, że mnie bolało. Teraz lubię grać w "Układzie", to dynamiczny spektakl, pełen emocji, okazywanych i mocno stłumionych.

Florence jest żywa. Naprawdę.

- Broniłam jej do upadłego i cały czas mówiłam, że to Eddie jest kretynem. Zobaczcie, jak on ją traktuje! A słyszałam, że tu chodzi przede wszystkim o kryzys czterdziestolatka.

Zagrała pani m.in. żonę w "Nie-Boskiej komedii", Antygonę, Anielę w "Ślubach panieńskich", Reganę w "Learze" i Medeę. Na którą z nich nie krzyczałaby pani, bo nic nie wnosi?

- Ostatnio sporządziłam swoją teczkę dorobku zawodowego, na potrzeby otwarcia przewodu doktorskiego na Akademii Teatralnej w Warszawie.

Ooo! 0 czym będzie pani pisać?

- O kobietach świata antycznego na przykładzie zagranych ról. Musiałam skomponować teczkę i zdałam sobie sprawę, że w moim życiu zawodowym jest jednak trochę teatru, że są ROLE. Na co dzień się tego nie dostrzega. Chce się więcej i więcej. Wściekam się, bo często dostaję rolę, którą mam zbudować na jakimś marzeniu, na podwieszeniu się na mężczyźnie, a ja chciałabym zagrać kobietę z krwi i kości, jak Medea. Ona jest konkretem. Antygona jest dziewczynką i już jej pewnie nie zagram, ale są to bardzo mocne postaci. Jednak nie mam powodów do narzekania, bo nie każdy ma szczęście być w teatrze. Nie każdy absolwent szkoły teatralnej zostaje aktorem.

Gra pani też w spektaklu "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety". I wy, aktorki, i reżyser to ludzie młodzi, wyrośli już poza cieniem wojny, który tak wpływał na moje pokolenie.

- Kiedy przeczytałam książkę Świetlany Aleksijewicz, chyba w jedną noc, byłam wstrząśnięta i przerażona. Wyświetlały mi się flash backi. Graliśmy m.in. tuż po zamachu w Paryżu, który miał miejsce 13 listopada. W pewnym momencie Hania Wolicka, jedyna z nas, która pamięta wojnę, mówi: Takiej epoki już nie będzie, nie powtórzy się, nie może... A ja myślałam, że się uduszę! Bo to, co dzieje na świece, to wojna! Cały czas giną ludzie, cały czas ktoś kogoś traci. To nie była łatwa praca. Musiałyśmy zbudować postaci z różnych fragmentów tej opowieści. Ale widzę, co się dzieje na widowni. Część osób jest zamknięta na ten spektakl, ale część jest wstrząśnięta, zapłakana. To bardzo prosty teatr. Nic tam właściwie nie robimy - siedzimy i opowiadamy.

Na tym chyba polega siła teatru - że jest aktor i ważny tekst.

- Kiedy rozmawiamy w garderobach...

No właśnie, o czym?

- O wszystkim, o pierdołach i o rzeczach ważnych, o naszej pracy, marzeniach. Każdy chciałby jakiejś rewolucji zawodowej, jakiegoś odkrycia, pracy laboratoryjnej, szaleństwa scenicznego. Tu nie chodzi o konkretną rolę. Mówię o gorączce poszukiwań. O przekroczeniu siebie, o wyjściu poza ramy, o przeżycie nowej fascynacji. Teraz zaczęliśmy próby do "Wiśniowego sadu".

Kogo pani gra?

- Warię, pasierbicę Raniewskiej, którą gra Joanna Fertacz. Na postaciach Czechowa można zbudować wszystko. Wrócę jeszcze na chwilę do "Nie-Boskiej komedii". Reżyser spektaklu, nieżyjący już Krzysztof Zaleski, na jednej z prób powiedział nam tak: Słuchajcie! Spektakl to jest utwór muzyczny, partytura do zagrania. To, co napisane, to nuty. A my na scenie będziemy grać jazz.

Fajnie powiedział!

- To było bardzo inspirujące. Uruchomiło naszą wyobraźnię, aleja teraz za rzadko wracam do tych słów. Muszę je sobie wyryć gdzieś, jako motto pracy w teatrze. Każda postać może być jazzem.

Istnieje w pani życiu życie pozateatralne?

- Tak! Mam wspaniałą córkę i wspaniałego Krzysztofa. Gdy mamy wolną chwilę wyjeżdżamy, lecimy, mam poczucie, że jestem zawsze w biegu, w pędzie szalonym.

Jak na imię ma pani córka?

- Iga. Od "ignis" czyli od ognia.

Jakoś mnie to nie dziwi.

- Pani Krzysztof jest też człowiekiem teatru?

- Tak, jest wiernym i ciekawym widzem, poznaliśmy się w teatrze. Jest buforem w moim życiu.

To ma pani szczęście.

- Śmieję się, ale mam. Ostatnio zaczęłam morsować i jestem bardzo dumna, bo przekroczyłam nieprzekraczalną, jak myślałam, granicę. Jestem istotą bardzo ciepłolubną, dobrze czuję się w upale. Ale tydzień temu weszłam do jeziora. Woda miała 4 stopnie.

I co?! Jakie to wrażenie?

- Masakryczne! Ale potem totalna euforia!

Przygotowywała się pani do tego wejścia do lodówki?

- Nie! Absolutnie. Krzysztof długo mnie namawiał, teraz spróbowałam. Najpierw biegałam, potem weszłam do wody i musiałam wyjść, bo poczułam, że kości piszczą z zimna. Wyszłam, pobiegałam, znowu weszłam. To daje niesamowitą energię. I coś otworzyło mi się w głowie.

Co?

- Że można. Można wszystko.

**

EWA PAŁUSKA, absolwentka Studium Aktorskiego im. A. Sewruka przy Teatrze Jaracza w Olsztynie, absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej UWM. Jest też logopedką. W Jaraczu można ją oglądać w "Tangu", "Operetce", "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety" i "Układzie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji