Tarnów widziany z...kosmosu - rozmowa z Jakubem Porcari
Kto wpadł na pomysł, żeby zamówić na Talię komedię napisaną specjalnie dla Tarnowskiego Teatru?
- To był mój pomysł. W związku z sześćdziesięcioleciem istnienia teatru w Tarnowie planowałem w tym sezonie dwie premiery nawiązujące jakoś do tej rocznicy. Pierwsza odnosić się miała do samego miasta, druga do patrona teatru, czyli Ludwika Solskiego. Z patronem związany będzie spektakl "622 upadki Bunga, czyli demoniczna kobieta", bo ową tytułową "demoniczną kobietą" jest druga żona Solskiego, a i on sam pojawia się w sztuce jako jedna z drugoplanowych postaci. Natomiast nie udało mi się znaleźć komedii o Tarnowie, więc trzeba ją było zamówić. Wpadłem na pewien fabularny pomysł, a dramaturg od razu go "kupił".
Marcin Cecko znany jest głównie ze współpracy z Krzysztofem Garbaczewskim. Dlaczego właśnie do niego Pan się zwrócił?
- Wydawał się idealny, bo w swoich sztukach tworzy światy science-fiction, postmodernistyczne rzeczywistości. Niektóre teksty, które napisał już dla teatru, działy się właśnie w jakiejś bliżej nieokreślonej, wymyślonej przez niego przyszłości, a mój temat takich realiów wymagał. Poza tym to świetny dramaturg, który nigdy nie napisał komedii. Zapoznałem go z moją koncepcją scenicznej historii, po czym Marcin trochę ją przerobił. Na kolejnym spotkaniu wprowadziliśmy jeszcze pewne zmiany i tak powstał ostateczny tekst, na który się zdecydowaliśmy.
Autor odwiedził Tarnów...
- Stał się nawet specjalistą z wiedzy o Tarnowie. Najpierw przez parę tygodni czytał wszystkie tarnowskie fora internetowe, później przyjechał, zwiedził miasto, posiedział w teatrze, obejrzał nasze spektakle i poznał aktorów. Czytając później niektóre sceny, dziwiłem się, skąd wziął takie fantazje na temat Tarnowa, a on twierdził, że to wiedza zaczerpnięta od samych mieszkańców z internetowych dyskusji. Rzecz jasna wypowiedzi internautów nie są w sztuce dosłownie cytowane, ale autorsko przetworzone.
O czym więc jest ten spektakl?
- O lądowaniu kosmitów na Ziemi i akurat w Tarnowie. Wybrali to miasto nie całkiem przypadkowo, ale dlatego że występuje tu duża koncentracja energii widoczna z kosmosu - w końcu Tarnów to polski biegun ciepła. Mają ważną misję związaną z reprodukcją, a konkretnie chodzi im o "konsekwencję aktu reprodukcyjnego", czyli o dziecko. Pojawiają się w teatrze w czasie trwania próby otwartej i okupują go na oczach widzów, a ich spotkanie z ludźmi prowadzi do wielu zabawnych sytuacji. Czy ich misja się powiedzie, tego zdradzić nie mogę, bo to jest niespodzianka pod koniec spektaklu.
W jaki sposób zaistnieje w spektaklu Tarnów? Bo zdarzenia, które Pan opowiada, mogłyby mieć miejsce gdziekolwiek.
- Kosmici zwiedzają Tarnów. Wyszliśmy z aktorami oraz kamerą na ulice i nagraliśmy kilka improwizacji. W naszym filmie pojawili się też tarnowianie, niektórzy pograli sobie trochę z aktorami. Wynikłe z tego rekonesansu po mieście projekcje wideo są wplecione w spektakl.
Z kim Pan współpracował przy inscenizacji?
- Z moją stałą ekipą. Łukasz Błażejewski zaprojektował scenografię i kostiumy, Sławomir Kupczak skomponował muzykę, a projekcje przygotowali Michał Poniedzielski i Remigiusz Wojaczek. Ponieważ jest to duże przedsięwzięcie z ogromną scenografią, wieloma zmianami i kilkunastoma aktorami na scenie, zatrudniłem jeszcze reżysera świateł, Tadeusza Perkowskiego.
Jaki wystrój sceniczny zobaczymy i jaką muzykę usłyszymy?
- Cechą scenografii będzie niedokończenie i prowizoryczność, będzie to przestrzeń, która w stu procentach nie jest jeszcze zagospodarowana. Ma to uzasadnienie dramaturgiczne, bo miejscem akcji jest teatr na 10 dni przed premierą, kiedy wyglądowi sceny daleko jeszcze do doskonałości. Konstrukcja scenograficzna jest poza tym dość duża, a nawet wchodzi w widownię i kilka miejsc trzeba było wyłączyć. Na powstałej w ten sposób platformie aktorzy zagrają parę epizodów. Natomiast muzykę trudno jednoznacznie scharakteryzować, bo składa się z bardzo różnych motywów. Bawiąc się konwencjami teatralnymi i filmowymi, dopasowaliśmy do nich muzykę, która zmienia się wraz z pojawieniem na scenie charakterystycznych postaci. Pseudo-detektywowi towarzyszy na przykład parodia muzyki do filmów noir, a dziennikarce - sygnału muzycznego BBC. Poza tym Karol Śmiałek zaśpiewa na żywo, a inni aktorzy zagrają na gitarze, basie i bębnach.
Kto zagra?
- Prawie cały zespół, bo dwanaścioro aktorów z szesnaściorga zatrudnionych w teatrze na etatach: Bogusława Podstolska, Ireneusz Pastuszak, Tomasz Wiśniewski, Dominika Markuszewska, Piotr Hudziak, Karol Śmiałek, Mariusz Szaforz, Kinga Piąty, Karolina Gibki, Aleksander Fiałek, Jerzy Pal i Ewa Sąsiadek. Dodam, że świetna jest pani Podstolska, to będzie chyba jej rola dziesięciolecia, napisana zresztą specjalnie dla niej, a gra dyrektorkę teatru - jakby się do tej roli urodziła. Inni też są bardzo dobrzy, więc nie mam na kogo ponarzekać. To nawet stało się nudne: kończy się próba, wszyscy dobrze pracowali i nie można sobie pokrzyczeć.
Zachęci Pan tarnowian do obejrzenia sztuki o swoim mieście?
- Jest to bardzo ciekawa fantazja na temat teatru i Tarnowa. Przy czym mówiłem już o wątku science-fiction oraz tarnowskim, ale w sztuce jest też wątek teatru w teatrze i związane z nim nasze otwarcie się na widza. Myślę, że to dodatkowa atrakcja, bo odkrywamy tajemnice naszych zakulisowych rozmów, także na temat publiczności. Zdradzamy ich treść i charakter w sposób niezakłamany i szczery. Sądzę, że jest to zarówno zabawne, jak i ciekawe. Ponadto sztuka jest komedią, więc obfituje w sceny pełne humoru. Wszystkie postaci są charakterystyczne i nieco przerysowane, sama sytuacja spotkania zespołu aktorskiego z kosmitami jest absurdalna i śmieszna. Żart kryje się też w warstwie językowej, bo porozumiewanie się przedstawicieli dwóch odmiennych światów stwarza liczne okazje do zabawnych pomyłek, lapsusów. Reasumując, będzie i interesująco, i wesoło.
Czy stresuje Pana sytuacja, w której nie tylko publiczność będzie oceniać Pana inscenizację, ale też jurorzy festiwalowi?
- Przeżywam taki zdrowy, znany mi już lekki stres przedpremierowy. Jest on w normie, w każdym razie nie większy niż zwykle. Chyba po prostu nie mam czasu myśleć o festiwalu i ocenianiu. Mam do zrobienia duży spektakl z dwunastką aktorów, projekcjami i w mojej głowie nie ma miejsca na zastanawianie się, co powie jury. Pewnie ten główny stres dopadnie mnie na dwa dni przed premierą. Na razie rozmyślam, jak odbiorą "Reprodukcję" widzowie, czy przedstawienie ubawi ich równie bardzo, jak nas w nie zaangażowanych. Planuję nawet zrobić dwa lub przynajmniej jeden pokaz otwarty (17, 18 września), żeby poobserwować reakcje widzów i ewentualnie coś poprawić, inaczej rozłożyć akcenty.
Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesu.