Zwierzęco-ludzkie alegorie
"Gdy bajki polityczne mówią o zwierzętach - chyba czas nieludzki" (S. J. Lee)
CIEKAWE teatralnie rzeczy dzieją się na małych scenach krakowskich teatrów. Taki nieco uboższy czy całkiem ubogi inscenizacyjnie teatr, jakby wyswobodzony z ciężaru oficjalnej reprezentacji i dźwigania wielkich obowiązków, może sobie pozwalać na bardziej eksperymentatorskie igraszki fantazji i dezynwoltury aktorskiej, w niczym oczywiście nie uchybiając profesjonalności; może sobie pozwolić na niemożliwy gdzie indziej wdzięk, żart, bliskość sceny z widownią, niekiedy nawet na iluzję uczestnictwa widza w akcji. Są to niekiedy przedstawienia przemawiające jakby z boku czy bardziej prywatnie, ale głosem dociekliwym i dojmującym. Dzisiaj o dwóch takich spektaklach.
Na piwnicznej scenie Starego Teatru, przy ul. Sławkowskiej grana jest "Strategia dla dwóch szynek" Raymonda Cousse'a, francuskiego pisarza-samouka, po trosze reżysera i aktora, uprawiającego, zresztą od niedawna, artystyczny zawód pod duchowym i finansowym patronatem Becketta, który kiedyś ufundował dlań stypendium ze swej Nagrody Nobla.
,,Strategia dla dwóch szynek" jest autorsko zaadaptowaną na sceniczny monodram powieścią. Rzecz jest grana w 36 krajach i w 27 językach, czyli stała się aktualnie sztuką najczęściej wystawianą poza Francją.
Arcydzieło, rewelacja dramaturgiczna? Z pewnością nie. Sztuka łatwa do wystawienia, obsada jednoosobowa, skromna scenografia. Można z nią tanio wędrować przez świat. Trzeba tylko mieć odpowiedniego aktora. W Krakowie się taki znalazł. Także zapalony do sztuki reżyser - i cała reszta.
Aleksander Fabisiak zagrał rolę Wieprza, który ma być za parę godzin odstawiony do rzeźni. Zbiera go więc, w ciasnej przestrzeni swojego chlewika-kojca, na wielce wymowny monolog o ważnych dla niego sprawach życia i śmierci, o zniewoleniu i złudnych nadziejach na wyzwolenie, o próbie walki i rezygnacji, o buncie i pogodzeniu się z losem, o tępym utylitaryzmie i odcięciu od uniesień erotyki. Wieprz (wieprz-człowiek) jest dokładny i ostry w odmierzaniu parametrów swej egzystencji, której strategia rozciąga się między chlewmistrzem, rzeźnikiem i konsumentem szynek, ma gorzką świadomość daremności wszelkiego filozofowania. Powinien dotrwać z godnością do końca i spełnić przeznaczenie natury i ludzkiej kalkulacji.
Niby nic odkrywczego, to już było w lepszych wersjach literackich, ale daje się w tym słyszeć jakiś bardzo stary i całkiem nowy głos tragizmu bytowania spętanego uwarunkowaniami, podporządkowanego strasznemu mechanizmowi władzy, pieniądza i obyczaju, skazanego na nieuniknioną śmierć. Jest w tym coś bebechowato żałośliwego i szarpiącego, skoro już wieprz nawet o tym mówi aż do zasapania się.
Fabisiak przydaje tekstowi wyrazistości rytmu i dynamiki. Znakomity, utalentowany aktor, który zasługuje na częstsze otrzymywanie czołowych ról. Co potrafi, pokazał np. przed czterema laty jako Stanley w "Urodzinach Stanleya" Harolda Pintera. W "Strategii" gra żarliwie i ofiarnie, z precyzją warsztatową i pasją ekspresji. I dobrze, że widać i słychać przede wszystkim jego, aktora-wieprza, który połyka tekst niby wodę ze szklanki i szybko się z niego otrząsa. Dobrze, że tekst zszedł na plan drugi.
Ponieważ chcę tu jeszcze napisać o innym krakowskim przedstawieniu, w którym aktorzy udają małpy mówiące i śpiewające o małpioludzkich problemach, trudno ominąć pytanie: co to się dzieje, że ta alegoria upostaciowana po zwierzęcemu wchodzi na teatralne sceny? Czyżby kryzys ludzkiej postaci teatralnej, klasycznej konwencji i dialogu? Dlatego autorzy konstruują postaci nie-ludzkie, żeby poprzez nie wypowiedzieć cierpkie obserwacje i trudne prawdy? Żeby drogą radykalnego raffinement zobaczyć świat świeżością i ostrością spojrzenia zwierzęcia, wieprza i małpy? Niemożność przebrnięcia przez egzystencjalne skomplikowania udeptaną ludzką drogą? Ucieczka od spiętrzenia współczesnych pytań do lepszej brutalności stanu pierwotnego? A może tylko zabawa, mistyfikacja i hipertrofia udawania?
Prawdopodobnie głęboka potrzeba, a po trosze i naśladownictwo, chęć przedłużenia linii znaczonej wielkimi nazwiskami Ezopa, La Fontaine'a, Kryłowa, Krasickiego, Mickiewicza, Mrożka...
Jacek Chmielnik przedstawia w Teatrze "Miniatura" przy Teatrze im. Słowackiego swoją sztukę "Wiosna w Zoo". Aktorzy udają małpy, a udawane małpy grają ludzi. Zabawa jak się patrzy. Troszkę więcej niż zabawa. Chmielnik zdobywa sceny i ekrany. Talenty w jednym jeszcze młodym człowieku. Sporo świetnych ról teatralnych i filmowych. Także reżyser. Również dramaturg. Związany od 1982 r. z Teatrem im. Słowackiego w Krakowie. Tu przed dwoma laty błysnął swoją arcypomysłową tragikomedią pt. "Romanca", którą wyreżyserował i w której gra główną rolę - i jeszcze ją gra wciąż, choć sztuka przekroczyła już setkę przedstawień, taką zrobiła furorę, bo zgodnie spodobała się widowni i krytyce.
"Wiosna w ZOO" napisana została przed "Romancą", ale dopuszczona na scenę została dopiero teraz. I będzie się podobać. Jest też pomysłowa, śpiewna, liryczna, filozofująca. No i te małpy - dowcipne, złośliwe, śpiewające, sentymentalne, tęskniące, całkiem jak ludzie.
Chmielnik powiedział, że stara się robić teatr najprostszy na świecie, że "Wiosna" jest bardzo prostą bajką muzyczną, że jest taką osobistą trzyosobową operetką. Że niby nie ma większych ambicji. Lecz za tym kryje się przekorna ambicja artysty, idącego pod prąd "poetycko-onirycznych dyrdymałów". Bardzo ambitna przewrotność. W niby prościutkiej "Wiośnie" nazbierało się trochę problemów, podobnie jak w "Strategii" Cousse'a. Oczywiście, nie są to ani przepastne głębie, ani zawrotne szczyty ludzkiego myślenia i doświadczenia. Ale wystarczają na dramaturgiczne podkarmienie akcji i czasu scenicznego. Więc znowu motyw klatki, zamknięcia, zniewolenia, konieczności, rozsądku, szaleństwa, miłości, walki, lęku, lojalności, tęsknoty... Proste składniki codziennego życia, i powszechne, ważne w doświadczeniu każdej egzystencji. Jak je na co dzień rozgrywać?
Scena wygląda o wiele atrakcyjniej niż w "Strategii". Zamiast mędrkowatego monologu, mamy dialog z interakcją i ciągłe odwoływanie się do widowni - publiczności oglądającej małpy w ZOO. Małpy szaleją w klatce, gadają, zwierzają się, wybiegają pragnieniem poza klatkę, w szeroki świat, w dżunglę, wyobraźnią wznoszą się wysoko. I śpiewają, wcale pięknie - piękne piosenki, pełne fantazji i liryzmu, niesione nutkami prawdziwej poezji i znakomitą muzyką, bez której "Wiosna", czytana tylko czy mówiona i grana serioznie, wypuściłaby z siebie całe powietrze i stałaby się płaskim dyskursem. Do tego nie mógł dopuścić Jacek Chmielnik - autor, reżyser i główny aktor (Pet), prowadzący całą sceniczną grę.
Obecny, w każdej scenie koncepcją, wyrazistą sylwetką, głosem. Świetnie mu partneruje, Jacek Wójcicki (Kit), drobniejszy fizycznie, ale równie wyrazisty, sprawny ruchowo i głosowo. Interesujący duet aktorski, piosenkarski i taneczny. Po przerwie dołącza do nich małpa z cyrku (Lu), grana gościnnie przez Urszulę Kiebzak - Dębogórską (aktorka Starego Teatru). Wnosi powiew świata spoza ZOO i dyskretny element erotyki. Jest małpią damą, powabną i pełną gracji. O jej wdzięki i miłosne względy rywalizują ze sobą Pet i Kit. Wszystkich troje łączy los, nostalgiczno-ironiczne patrzenie na pozaklatkową rzeczywistość, przede wszystkim - rytm tańca i piosenki o słońcu i wolności, o niebie i miłości, o jedności z ogromnymi obszarami zielonej i kwitnącej wiosny, rozpościerającej się poza kratkami.
Dramaturgiczny konflikt rozwiązuje się tu łagodnie, lirycznie i "filozoficznie". Wolność odsłania się jako uświadomiona konieczność, wzbogacona wewnętrznie wyborem. Pod koniec sztuki, po zrealizowaniu przygody skoku poza obręb ograniczeń, do takiego pojmowania wolności dotrze Kit.
Kameralne przedstawienie w "Miniaturze", prosta i piękna śpiewogra, bezpretensjonalna alegoria, prapremiera sztuki Jacka Chmielnika - i znowu trochę wiosennej radości.