Artykuły

Hej do szopy, hej pasterze

W ciemności jarzy się wirująca, kolorowa gwiazda betlejemska, taka sama jak te, z którymi jeszcze do dzisiaj chodzą po domach kolędnicy. Ukryty w głębi sceny zespół Teatru Ludowego intonuje leitmotiv pastorałki Ernesta Brylla: "Po górach, po chmurach..." W przestrzeń gry nie wtoczono jeszcze z rekwizytorni drewnianych modułów i podestów szopki, pustkę i czerń wypełniają tylko głosy aktorów. I tak mogłoby pozostać do końca spektaklu, niestety problem w tym, że znakomita ekspozycja nowohuckiego przedsta­wienia ma później mizerny ciąg dalszy. Pastorałka to wbrew pozorom gatunek trudny, niezwykle silnie związany z miejscem i czasem, w którym powstaje, z widownią, do której jest adresowany. Następuje tu charaktery­styczna symbioza mitu z folklorem, przeniesienie zdarzeń z Ewangelii w ko­loryt lokalny, co sprawia, że czas i przestrzeń ulegają daleko idącej transfor­macji: Jezus nie rodzi się w odległej i egzotycznej Palestynie ani nawet gdzieś w Polsce, ale w sąsiedniej wsi, miasteczku, za górą, za lasem, tak blisko, że można samemu dotrzeć do stajenki, by oddać mu pokłon. Tylko wtedy widz wierzy, że historia święta dotyczy i jego osobiście, zdarza się od zawsze, tu i teraz, wpisana w niezmienny kalendarz roku liturgicznego. Dlatego, jak się wydaje, najrozsądniejszym zabiegiem inscenizacyjnym wobec pastorałki jest jej ciągłe aktualizowanie, otwarcie na czasy nam najbliższe, odwołania do współczesnego obyczaju. Przedstawiany obecnie w Ludowym tekst Brylla miał swoją prapremierę właśnie na tej scenie 5 XII 1968 roku. Autor, pisząc go na zamówienie teatru, czerpał tyleż z tradycyjnej formy i sztafażu gatunku, co z obserwacji siermiężnej rzeczywistości okre­su "małej stabilizacji". Nie przypadkiem też zabrakło w Bryllowej pastorałce zwyczajowej postaci Żyda, ale pamiętnego roku '68 i on, i wszyscy jego nie tylko literaccy pobratymcy przebywali nie z własnej woli zapewne gdzieś w okolicach Syjamu. Dziś reżyser Krzysztof Orzechowski wystawiając "Po górach, po chmurach" pozostaje nieczuły na żywioł satyryczny zawarty w utworze, który można odnieść i do naszej epoki. Przecież monolog Diabła o politykach czy wojskowa pogadanka podoficera o wąsatych hufcach niebieskich brzmią teraz niemal jak komentarz z prasy codziennej. Reżyser sądzi, że teatr i jego publiczność powinni się trzymać z dala od wszelakiej aktualizacji, chce być obok, ponad rzeczywistością. Pięknie, tyle że przy takim założeniu z pastorałki Brylla uwikłanej w konkretne realia, ożywającej tylko dzięki "przełożeniu" we współczesność zostaje jakiś nieforemny twór, zawieszony gdzieś w próżni, tak daleki i tak modelowy, że aż skrzy się od ogólników. Syntetyczna pastorałka Orzechowskiego może dziać się wszę­dzie, ale i nigdzie. I co w takim razie począć z historią o Jezusie, który rodzi się nigdzie?

Scenografia Elżbiety Krywszy przedstawia bowiem "szopkę w ogóle", próż­no by w jej konstrukcji szukać jakichkolwiek odniesień do szopki krakows­kiej wzorowanej na Kościele Mariackim. W dodatku w tak rozwiązanej przestrzeni gry brak synchronizacji planów: zagęszczenie układów choreograficznych i akcji na scenie, czyli parterze szopki, sprawia, że umyka uwadze widza niejedno wydarzenie rozgrywające się na piętrze. Nie dowia­dujemy się, kim mogliby być czterej mężczyźni, spędzający razem noc wigilijną, czyli Ewangeliści, za pośrednictwem których poznajemy historię Bożego Narodzenia.

Zamiast postaci Ewangelistów są aktorzy w cywilu. "Polacy w ogóle?". Pamiętajmy, że kiedyś w prapremierowej realizacji grali ich aktorzy ucharakteryzowani na kontestujących członków zespołu big-beatowego, jakby sobowtórów Skaldów, których lider Andrzej Zieliński napisał muzykę do spektaklu. Obecnie ze sceny Teatru Ludowego brzmią te same kompozycje, choć ich aranżacje nieco się zestarzały. Jednak wciąż imponują niektóre harmonie wokalne, dzięki dobrej dyspozycji głosowej nowohuckiego zespo­łu. Partie Najświętszej Panienki (Marta Bizoń) należą do najefektowniej­szych w spektaklu. Przeszkadza półplayback, wzmocniony w swej sztucz­ności działaniami aktorów, którzy mając w dłoniach prawdziwe instrumenty udają tylko, że grają. Takiego podwójnego teatralnego fałszu nie daruje żaden widz, a tym bardziej krytyk.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji