Artykuły

Budowa świata jest plusowa

- Książka Irvina D. Yaloma "Kuracja według Schopenhauera" to rzecz o samotności i osobności człowieka, o tym, co Jan Paweł II nazywał naszą ostateczną egzystencjalną samotnością. Oto osobny człowiek z jego żałosnością! - o spektaklu "Ecce Homo!!!" mówi jego reżyser Krzysztof Majchrzak w rozmowie z ks. Andrzejem Lutrem w Więzi.

Krzysztof Majchrzak to artysta wolny i szalony, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Erudyta i życiowy filozof, jest w nim coś z figury jurodiwego. Aktor wybitny, człowiek emocjonalny, z dzikim, niebezpiecznym spojrzeniem, sugerującym człowieka wybuchowego. Wykładowca Akademii Teatralnej w Warszawie - luzacko ubrany, nieprzypominający statecznego profesora szacownej uczelni. Ponad rok temu wyreżyserował dyplom aktorski ze studentami ostatniego roku: "Ecce Homo!!!" [na zdjęciu] na podstawie powieści "Kuracja według Schopenhauera" Irvina D. Yaloma, znanego psychiatry i psychoterapeuty. Nie waham się uznać tego przedstawienia za najlepszy spektakl minionego sezonu w Warszawie. Młodzi aktorzy w cuglach wygrali konkurs na festiwalu szkół teatralnych w Łodzi, a wcielający się w postać Stuarta Julian Świeżewski zdobył Grand Prix festiwalu.

"Ecce Homo!!!" to cztery i pół godziny rozbebeszania człowieka. Włączeni zostajemy w terapię grupową - doświadczony psychoterapeuta znajduje się w przełomowym momencie życia, diagnoza lekarska jest bezlitosna, czeka go tylko kilka miesięcy życia. Zdąży jeszcze zburzyć stary porządek pracy w grupie, przełamać schematy i doprowadzić do otwarcia duchowego swoich pacjentów, którzy z czasem stają się jego przyjaciółmi, zresztą wbrew zasadom obowiązującym profesjonalnych psychoterapeutów. Umierający na raka David prowadzi zatem ostatnie spotkania ze swoimi pacjentami i przyjaciółmi. Stają się one jednocześnie podsumowaniem jego życia i rozliczeniem się z samym sobą.

Na małej scenie warszawskiej PWST im. Jana Kreczmara aktorzy dokonywali wiwisekcji ludzkiego wnętrza, a wraz z nimi czynili to widzowie - przeglądając się w bohaterach jak w lustrze. Widziałem tę sztukę dwa razy. Spektakl kończył się prawie o północy, wychodziłem na Miodową jak zamroczony, jakby ktoś dał mi obuchem w łeb. Mijałem siedzibę ChAT i kościoła luterańskiego, potem podwórko należące do katolików - to kuria archidiecezji warszawskiej, w oknach już ciemno. Nie czekałem na nocny autobus - minąłem Ministerstwo Zdrowia i szybko skręciłem w prawo za kapucynami. Podczas tego marszu na plebanię, czyli przez dobre pół godziny odseparowania od świata, cały czas myślałem o bohaterach sztuki, aż dziw bierze, że zatrzymywałem się na czerwonych światłach. Byłem wzruszony i poruszony.

W tym spektaklu każdy może odnaleźć siebie, a ksiądz może poczuć ludzką, czyli Bożą, prawdę, że na człowieka nie wolno patrzeć przez dogmatyczne okulary. My, po święceniach, stajemy się często "uduchowionymi" kapłanami, a przestajemy być po prostu ludźmi - gubimy ludzkie odruchy, jakbyśmy byli nadludźmi. Myślę zresztą, że jest to najpoważniejszy problem współczesnego duchowieństwa w Polsce. Krzysztof Majchrzak zafundował nam egzystencjalne, świeckie rekolekcje, połączył psychoterapię z metafizyką i transcendencją. Chciałem z nim porozmawiać o tej pracy, o studentach, o nim i o nas. Zgodził się. Mówił dużo, później to skrupulatnie zautoryzował. Zadałem mu do rozwinięcia jedenaście punktów, które wynotowałem zaraz po obejrzeniu "Ecce Homo!!!". Zatem zaczynamy.

Andrzej Luter: "Ecce Homo!!!" to dla widza wstrząs moralny i aksjologiczny. Musiał to być także wstrząs dla twoich, Krzysztofie, studentów?

Krzysztof Majchrzak: Książka Irvina D. Yaloma "Kuracja według Schopenhauera" to rzecz o samotności i osobności człowieka, o tym, co Jan Paweł II nazywał naszą ostateczną egzystencjalną samotnością. Oto osobny człowiek z jego żałosnością! Hieratycznością, posągowością, a jednocześnie z dziecięcym "posikaniem". "Ecce Homo!!!", oto człowiek, te słowa przyszły do mnie we śnie. Z jednej strony dzieje umierającego Davida Hertzfelda, z drugiej - nawrócenie Filipa Slate'a, bo tylko tak mogę mówić i myśleć o jego przemianie. Nawrócenie Filipa w ostatniej chwili życia Davida! Ta historia mną wstrząsnęła. Napisałem do Mateusza Nędzy, mojego asystenta, że waham się, czy to robić. Odpisał, że jeśli mamy coś robić, to tylko to. Było jasne, że "narodził się" Filip Slate.

Luter: Mateusz Nędza nie zagrał Filipa, on nim był fizycznie i psychicznie. Niesamowita rola. Znakomity jest także Sebastian Fabijański w roli Davida.

Majchrzak: Myślałem w swojej pysze, że na adaptację wystarczą mi cztery tygodnie. Zajęło to osiem miesięcy! Skończyło się ostatecznie tym, że zamiast adaptacji powstał scenariusz. Nawiasem mówiąc, Hertzfeld miał w książce na imię Julius, tymczasem ja chciałem mu nadać ewidentnie żydowskie imię i wymyśliłem, że jego tata był cadykiem, a on jest zsekularyzowany. I kiedy śmierć zagląda mu w oczy, prosi nieżyjącego ojca o pomoc. Wymyśliłem także, że jedna z bohaterek, Rebeka, jest Żydówką, emigrantką ze wschodnich krańców Polski. Zacząłem tworzyć nowe wątki.

Luter: No właśnie, jeden z kluczowych i najbardziej poruszających wątków to homoseksualizm. Podchodzisz do tego problemu bez uprzedzeń, ale też bez sentymentów.

Majchrzak: Chciałem powiedzieć o sprawie, która ciągle jest w kulturze traktowana niepoważnie - jedynym twórcą, który traktuje ją poważnie, jest Pedro Almodóvar - chodzi właśnie o podejście do homoseksualności. Zadałem sobie pytanie, dlaczego tak dużo ludzi uznaje hetero za "naczelny światopogląd". A co mają zrobić nasi bracia i siostry, bo tak tylko mogę o nich myśleć, których natura wyposażyła inaczej? Żadna istota ludzka nie może być odtrącona, Jezus przecież by się zamartwił. Nie podzielam opinii, że oni są lepsi, bo są gejami (we współczesnym dyskursie zbyt często mówi się, że hetero to prymitywy, a prawdziwa sublimacja to bycie poza tak zwaną normą). Ale dajmy im żyć! Kiedy to się wreszcie uspokoi? Dwie trudne role osób homoseksualnych grają Piotr Marzecki i Julian Świeżewski. Chciałem ich zapoznać z całą powagą tego problemu, bo wielu ludzi ma dylematy moralne, nie potrafią bowiem zaakceptować tej inności. Wiesz, ile z nimi walczyłem? Nie chcieli tego wątku, wstydzili się, z kolei ja mam taką taktykę: czego nie chcesz, tego, bracie, nie robisz. I koniec. Dwa tygodnie trwały negocjacje, wreszcie przyszli pewnego dnia i powiedzieli: to jest poważna sprawa, chcemy o niej mówić. Niczego im nie wmawiałem, poprosiłem tylko, żeby obejrzeli dwa filmy Almodóvara: "Wszystko o mojej matce" i "Porozmawiaj z nią". Może myśleli na początku, że szukam jakiegoś taniego grepsu, że to będzie takie "na czasie", czyli że będziemy się podlizywać mainstreamowi, bo oto mamy parę homo, parę hetero, seksoholików i alkoholików - wszystkiego po trochu. Kiedy się obserwuje to, co się dzieje w kulturze, trudno nie podzielać ich obaw.

Luter: Łzy bohaterów są środkiem terapeutycznym. Dużo łez wylewa się w twoim przedstawieniu, nie ma jednak śladu melodramatyzmu.

Majchrzak: Łez nie można zagrać. Ich wszystkich często "ponosiły" łzy. To było autentyczne, ale jednak czasami szukasz wczorajszych łez, bo wydaje ci się, że to było dobre, i chcesz je powtórzyć. To wielki błąd! Mówiłem: dzisiaj jest dzień na sucho, bez łez. Nie róbcie tego, niczego na sobie nie wymuszajcie. Kłamstwo jest rzeczą śmierdzącą, ale kłamstwo w rzeczach świętych jest rzeczą kryminalną, jest hańbą! Bo łzy są święte przecież.

Luter: Rozpoczęła się praca. Wydaje się, że musiała być bardzo trudna - rodzaj katowania samych siebie...

Majchrzak: Zaczęliśmy badać przestrzeń tej sztuki. Na początku pokazali mi parę rzeczy, które widziałem podczas ich produkcji szkolnych: to były różne formy histerii i tremy. Byłem bezbronny wobec takiej porcji strachu i chęci podobania się. Zaproponowałem: usiądźmy w kółku. Kupmy sobie kawy, herbaty, ciastek i rozmawiajmy. Porozmawiajmy, jaki potencjał tkwi w każdej z tych postaci. I jakie możliwości daje przestrzeń, w której działają. Jaki rodzaj narracji możemy przedstawić swojemu bratu i siostrze na widowni, żeby ich wesprzeć w ich samotności. To ostateczny cel wszystkiego! Reszta to bzdura!

Luter: I znalazłeś klucz do tej opowieści - przebaczenie i pojednanie, wartości, bez których nie można żyć.

Majchrzak: Tak, przebaczenie i pojednanie, masz rację. Pam (Aneta Gołębiewska) przeżyła koszmar u progu swojej inicjacji seksualnej, koszmar i upokorzenie. A jednak dochodzi do momentu przebaczenia, bez którego - jak słusznie mówisz - trudno żyć. Nienawiść niszczy w konsekwencji nienawidzącego, a nie nienawidzonego. Pam mówi do Filipa: "Mogłam cię kochać, byłeś najpiękniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek znałam" i zaczyna płakać, nie może tych słów wypowiedzieć bez ścisku gardła. Kiedy Filip odpowiada: "Dziękuję ci, Pam", to już wiem, że wrócił, że znów potrafi kochać. Tego się nie da zagrać. To po prostu trzeba przeżyć. W takiej samej sytuacji jest Rebeka (Małgorzata Mikołajczak), która po zaśpiewaniu "Amazing grace", znaczy na czole Dawida znak krzyża. Mówi: "Reb Hertzfeld, nie zmazuj tego". A potem, wiedząc, że Dawid umrze, doda: "Szczęśliwej drogi, mazel tow". Małgosia Mikołajczak nigdy nie mogła tych słów wypowiedzieć: gardło skurczone, łzy lecą. I gdzie tu miejsce na jakieś "aktorstwo"? To się po prostu stało.

Luter: Tajemnica człowieka?

Majchrzak: Dawid mówi do uciekającego przed miłością Filipa: "Wracamy. Po to tu przyszedłeś, po ten właśnie moment. I nie dam ci go zmarnować". W takiej chwili - przed śmiercią mu to mówi, na ostatniej terapii. Niezwykłe, wstrząsające! Tak pięknie zaopiekował się tajemnicą Filipa. Bo przecież nasze wnętrze, to, co przeżywamy, to jest jakaś tajemnicza tajemnica. A tajemniczość tej tajemnicy przemawia bardziej niż jej otwarcie. Otwierając, zabijasz całą tę przestrzeń, którą filozofia nazywa transcendencją, czymś, o czym nie da się pomyśleć. To kraina uczuć. Chciałem opowiedzieć o poszukiwaniu transcendencji, o dobru mieszkającym w człowieku. Jestem uczniem Anthony'ego de Mello, dzięki niemu uzyskałem potwierdzenie tego, co moje serce dawno przewidywało - że budowa świata jest plusowa, słoneczna. Świat grawituje ku dobru, a zło jest niejako wypadkiem przy pracy.

Luter: W tym spektaklu widać, że Jezus to najważniejsza dla ciebie postać, jaka pojawiła się w dziejach ludzkości.

Majchrzak: Rebeka mówi w pewnym momencie: zastanawiam się, co by na to powiedział na przykład Jezus z Nazaretu? Małgosia, grająca Rebekę, jest członkiem społeczności Kościoła, katoliczką, osobą głęboko wierzącą. I oto stała naprzeciw Pam i wygłaszała pryncypialnym tonem to najmocniejsze chyba w całej cywilizacji pytanie: co by na to powiedział Jezus z Nazaretu? Mówię: Gosiu, nie przemawiaj jako autorytet religijny. Przemawiaj jak łobuz z ulicy, który mówi: "Bądź po prostu porządna, przytul grzech Filipa". Nie chcę, żebyś tu dokonywała sekularyzacji swojej duszy, nie mam też żadnego prawa wkraczać w twój religijny światopogląd, to nie jest moja sprawa, to jest sprawa wyboru twego serca, ale moją sprawą jest uzyskać w twoim dyskursie z Pam wezwanie do porządności innej niż religijna. Trochę mnie twoja świętoszkowatość przy wypowiadaniu tej kwestii uwiera. Jeśli On jest twoim królem, bo jest, nie ma innej w dziejach tak bezdyskusyjnej i pięknej postaci jak Jezus, to ją przytul, a potem reszta! Odłącz Kościół, odłącz religijność, odłącz Boga samego, idź tylko do cywilnego powinowactwa człowieka z człowiekiem. Podzieliłabyś się z innym wędrowcem na rozstaju dróg wodą, gdyby on cierpiał pragnienie, dałabyś mu swoje pół butelki? "Tak" - odpowiedziała. No to zrób to samo, podziel się. I Małgosia zadziałała wspaniale.

Luter: Niełatwo jest spojrzeć na siebie z dystansu i z dystansem - i naprawdę zobaczyć samego siebie. Dlatego chciałeś, żebyśmy się przeglądali w bohaterach sztuki?

Majchrzak: O to chodziło. Chciałem, żeby człowiek oglądający spektakl uczciwie spotkał się ze sobą. Spojrzał w siebie. Ludzie pokroju Bubera i Levinasa wytłumaczyli mi kiedyś, że decydując się być tak zwanym artystą, muszę sobie najpierw zadać pytanie: kim ty właściwie jesteś? Co jest twoim głównym obowiązkiem? I wiem już, że moim głównym obowiązkiem jest poruszanie. Tak, jeśli nie poruszasz, to jesteś bezużyteczny, jak artysta z bohemy w białym garniturze, jesteś opieprzaczem, który chleje szampana z damskiego bucika. Kim ty jesteś, frajerze? Masz być poruszaczem i twój wysiłek, twój pot, twoje niespanie, twoje zmęczenie ma cię zawieść do wnętrza drugiego człowieka. Jeśli się z nim spotkasz, to jesteś kimś, jeśli nie - to jazda stąd. Staram się być potrzebny w ten właśnie sposób, mieć ten rodzaj dumy, że uzyskałem poruszenie, pomimo słabości i walk ze sobą. Bo tylko osoba dumna - nie pyszna, ale dumna - umie ładnie przytulić. Bo może być dumna nie ze zwycięstw, ale z samej woli walki, z odniesionych ran. Jeśli masz na ciele i w sercu takie blizny, jesteś rycerzem ducha. Bohaterowie "Ecce Homo!!!" tacy są. Mogą być w ostateczności dumni. Bo walczyli! Raz wygrasz, raz przegrasz, ale rycerza poznaje się po walce, nie po zwycięstwach.

Luter: Zastosowałeś w sztuce drażniące, trudne do wytrzymania efekty akustyczne, które oznaczają przemijanie, ale wprowadzają też ogromny niepokój.

Majchrzak: Wymyśliłem, że w życiu Hertzfelda pojawia się pewien efekt akustyczny, który nazwałem "but czasu". Czas brutalnie wchodzi w jego życie i - na rok przed jego śmiercią - wypełnia je przerażającym piskiem. Widz przez korporacyjne media przyzwyczajony jest do konsumpcji (tu masz kiełbasę, tu masz musztardę, tu masz pudełko czekoladek, tu ktoś ci donosi kawę, a ty sobie pilotem robisz pyk, pyk, pyk i leżysz, jesz - słowem konsumujesz, mówiąc do aktorów z wygodnego fotela: "No, fikajcie mi tu"), i dlatego wewnętrznie protestuje przeciw tym dźwiękom, których obecność narusza jego kanapowy komfort. Jakby mówił: "Jakim prawem w mojej obecności ktoś używa podobnych dźwięków? Przecież umawiałem się z losem, że ma mi być nieustannie przyjemnie!" Tymczasem widz naszego spektaklu jest zmuszony także do pracy fizycznej. Akcja toczy się przecież wokół niego, za nim, obok niego. Kto nie chce oglądać się za siebie, ten się nie ogląda, ale tacy wytrzymują najwyżej kwadrans, potem już po prostu stają się członkami grupy terapeutycznej.

Luter: Dzięki pracy nad tą sztuką spotkałeś się z Schopenhauerem. To chyba jednak nie jest dla ciebie autorytet?

Majchrzak: Wiesz, gdzieś między jawą a snem poczułem, że dobrze by było spotkać się z Schopenhauerem piszącym tu i teraz na czerpanym papierze, w świetle świecy. Jego myśli zostały niejako wyrzeźbione w moim sercu, głośnym, przeszywającym chrobotem stalówki. Pytasz o autorytet. Do Schopenhauera mam ambiwalentny stosunek. Jest to być może najmocniejsze wśród wielkich postaci filozofii pióro, nie można mu odmówić niezwykłej celności sformułowań, chodzi mi szczególnie o jasne opisanie syndromu człowieczej seksualności, sensualności. To on powiedział, że egzystujemy w "kole pragnienia": czegoś chcemy, zdobywamy to, cieszymy się krótką chwilą nasycenia, po której następuje kolejne "chcę". Ale ta jego osobność! Co rano brał kąpiel w lodowatej wodzie, po czym szedł na spacer, jadł śniadanie i pisał. Stanowczo bliżej mi do Emanuela Levinasa i Martina Bubera. Nie potrzeba mi nikogo innego, a wiesz dlaczego? Bo oni mnie zbliżają do Jezusa. Niczego innego nie chcę, jak tylko pławić się w przyjemności wspólnoty z bliźnim. A Schopenhauer w "Ecce Homo!!!" wywołuje procesy i dyskurs, nierzadko ognisty. Jest prowokatorem. Filip w jego stylu mówi: chcesz, żebym dzielił twój światopogląd? A Pam mu odpowiada: nie! chcę, żebyś dzielił mój ból, żebyś cierpiał, tak samo jak ja cierpiałam.

Luter: Więc ostatecznie jaka jest ta kuracja według Schopenhauera?

Majchrzak: To jest jądro pomysłu Yaloma. Bo jakaż to kuracja? Jeżeli kuracją jest wypięcie się z życia i zamieszkanie w zimnym, nieogrzewanym zamku myśli - to taką kurację można rozumieć jedynie jako antykurację. Bo jeśli miarą wyzdrowienia jest osobność - nie przepadam specjalnie za eremitami - to wtedy znika to, co jest najbardziej gorące, miłosne, piękne, wspólne. To nie jest caritas (w znaczeniu: miłość, miłosierdzie, szacunek), to jest umieszczenie siebie w jakiejś przestrzeni wyniosłości. Można tę samotność, od biedy, potraktować jako czas próby, czas walki o powrót do świata i ludzi, ale zamieszkanie w tej przestrzeni na stałe jawi mi się, niestety, jako objaw pychy.

Luter: Zrobiłeś, Krzysztofie, ze swoimi studentami spektakl przeciwko - jak to sam nazywasz - wszystkowiedztwu. Bo "Ecce Homo!!!" to rzecz o tajemnicy człowieka. Ale jest jeszcze jedna postać w sztuce, która mnie przyciąga i zastanawia. To sympatyczny łobuz Tony, świetnie zagrany przez Piotra Bulcewicza, prosty chłopak z Teksasu...

Majchrzak: ...mówiąc kolokwialnie - jebaka. Robi wrażenie prymitywa i chuligana, ma jednak czyste i piękne serce i to serce zapragnęło, żeby leczyć ludzi. To on potrafi szczerze powiedzieć, jakby od niechcenia, o hipokryzji przyjaciół. "Wiesz co? - mówi do Davida - wkurwia mnie ta twoja fajka. Nie to, że nie lubię dymu. Tylko to się wcale nie rymuje z twoją diagnozą". Ale po pogrzebie Davida powie: "Cholera! Brakuje mi tego zapachu amfory".

Luter: Tony to życiowy racjonalizm i piękno uczuć. Jest w nim optymizm. Inaczej jest w przypadku Filipa. Pod koniec sztuki przypomina jeszcze kawałeczek z Schopenhauera, o tym, że nikt nie jest szczęśliwy. Tylko przez całe swoje życie dąży do rzekomego szczęścia. "Z reguły jednak każdy dopływa do portu jak po katastrofie. Pozbawiony masztów. A wtedy jest już obojętne, czy był szczęśliwy. Czy był szczęśliwy, czy nieszczęśliwy w życiu, które składało się z nietrwałej teraźniejszości, a teraz dobiegło końca". Pesymizm?

Majchrzak: Niekoniecznie. Na koniec bowiem Filip odczytuje list Davida, jego pośmiertny testament, a w nim słowa Nietzschego, cytowane jakby w kontrze do Schopenhauera: "Kocham tego, którego dusza udziela się rozrzutnie, który podzięki nie chce...".

***

Krzysztof Majchrzak - ur. 1948. Aktor filmowy i teatralny, muzyk, wykładowca w warszawskiej PWST. Uznawany jest za mistrza aktorstwa charakterystycznego, ma na swoim koncie dziesiątki ról filmowych i teatralnych (wiele z nich stworzył w teatrze telewizji). Tuż po studiach występował w Teatrze Narodowym, następnie związany był z teatrami: Powszechnym i Studio. Laureat licznych nagród, pośród nich są m.in.: Nagroda im. Zbigniewa Cybulskiego za najlepszą rolę męską w filmie "Aria dla atlety: (reż. Filip Bajon), a także (dwukrotnie) Złote Lwy (nagroda FPFF w Gdyni) za pierwszoplanową rolę męską w filmach "Historia kina w Popielowach" i "Pornografia" (oba w reż. Jana Jakuba Kolskiego). Występował m.in. u Jerzego Grzegorzewskiego, Kazimierza Kutza, Witolda Leszczyńskiego i Davida Lyncha.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji